Zwiastowanie Pańskie pokazuje, jak delikatnym jest Bóg, który w tak kluczowym momencie historii zbawienia czeka na odpowiedź "niech mi się tak stanie"
„Proś dla siebie o znak od Pana, Boga twego, czy to głęboko w Otchłani, czy to wysoko w górze”. Dlaczego Bóg, który ostrzega nas, że nie powinniśmy wystawiać Go na próbę, mówi jednocześnie, że mamy prosić Go o znak?
Jest zasadnicza różnica pomiędzy wystawianiem Boga na próbę, testowaniem Jego możliwości, upewnianiem się, czy istnieje a proszeniem Go o znak. Testowanie Boga oznacza brak zaufania do Niego, powątpiewanie w Jego moc, a jednocześnie stawia nas w pozycji osoby dyktującej warunki Bogu. Bóg jednak nie może przestać być Bogiem i nigdy nie pozwoli na sytuację, w której ktoś usiłowałby Mu narzucać warunki, czyli panować nad Nim. Proszenie Boga o znak wynika natomiast z zupełnie innej postawy: uznajemy naszą zależność od Boga, pragnąc jednocześnie lepszego zrozumienia Jego woli. Dlatego prosimy, aby przemówił do nas przez znak, który byłby dla nas zrozumiały.
Bóg nie jest wielomówny — każde Jego słowo ma moc sprawczą: „słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” (Iz 55,11). Gdyby Bóg przemówił do nas swoim językiem, nie bylibyśmy w stanie pojąć ogromu Jego mądrości — bylibyśmy jak małe dziecko usiłujące czytać podręcznik akademicki. Dlatego Bóg przemawia do nas językiem zrozumiałym dla nas, dostosowanym do naszych możliwości. Nie jest to język mądrego traktatu, ale przede wszystkim język ojcowskiej miłości.
W ten sposób „wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna.” (Hbr 1,1-2). Tego Jednorodzonego Syna, który jako Słowo „na początku był u Boga” i przez którego „wszystko się stało” (por. J 1,1-3) i który przyszedł, aby „objawić ludziom imię Boga”, „aby miłość, którą sam został umiłowany przez Ojca, „w nich była i On w nich” (por. J 17,26). Nieraz czytając niezbyt dogłębnie Ewangelię zwracamy uwagę na moralne aspekty nauczania Chrystusa, podziwiamy Jego cuda, zapominamy jednak o tym, co jest sednem Jego misji. Bóg mógłby wyjaśnić nam reguły moralnego postępowania przez dowolnego proroka, mógłby także dać mu moc czynienia cudów, tak jak było to w przypadku Eliasza czy Elizeusza. Ale Bóg nie chce być tylko naszym nauczycielem ani nie chce, abyśmy z podziwem i lękiem patrzyli na jego moc. On przede wszystkim jest naszym Ojcem i pragnie, abyśmy przyjęli Jego ojcowską miłość, abyśmy pozwolili Mu naprawić relację, którą zerwał grzech pierworodny. Nie ma dla Niego nic ważniejszego. I dlatego uznał, że nie ma bardziej właściwego sposobu odbudowy tej relacji niż samemu stać się człowiekiem. W ten sposób Bóg zbliżył się do nas najbardziej, jak to tylko było możliwe, nie łamiąc naszej wolności.
Moment, w którym całe losy świata, dzieje naszego zbawienia, zależą od jednego „TAK”, jest czymś, do czego powinniśmy wielokrotnie wracać na modlitwie i ciągle na nowo kontemplować. Jak bardzo Bóg szanuje wolność człowieka! Szanuje naszą niepewność, pozwala zadawać sobie pytania, delikatnie wkraczając w nasze życie. Być może zastanawiasz się, dlaczego w tak ważnym momencie Bóg nie objawił się Maryi w całym swoim majestacie, w swojej przeogromnej chwale — w wizji podobnej do tej, którą ujrzał prorok Ezechiel (Ez 1-3) czy Izajasz (Iz 6)? Dlaczego posłał do niej anioła, zamiast przemówić bezpośrednio? Z pewnością rola Maryi w historii zbawienia była ważniejsza niż rola proroków. Anielskie pośrednictwo nie oznaczało umniejszenia roli Maryi, ale szacunek dla jej wolności. Bóg nie chciał jej oszołomić ogromem swej chwały, ale pragnął jej zgody na podjęcie kluczowej roli w planach zbawienia ludzkości. Nie wiemy, jak długo trwała chwila, podczas której Maryja „rozważała, co miałoby znaczyć to [anielskie] pozdrowienie” — była ona jednak z pewnością potrzebna. Potrzebna — także jako znak dla nas, że Bóg nigdy nie chce naszej bezrozumnej, bezrefleksyjnej zgody na Jego wolę, ale szanuje nasze lęki, nasze wątpliwości. Skoro miała je nawet Maryja, wolna od grzechu pierworodnego, to wszelkie wahanie, niepewność, chwiejność są częścią naszej ludzkiej natury. Bóg stworzył nas na swój wzór i podobieństwo — ale przez całe życie musimy ciągle do tego wzoru dorastać, ciągle na nowo zadając pytania, rozważając Boże słowo i przyjmując to, co On ma dla nas. Moje „tak,” choć znacznie mniejsze od tego wielkiego „TAK” Maryi, które przyniosło światu Zbawiciela, jest też ważne dla Boga. To osobiste „tak” — przyjęcie z wiarą Bożego planu dla mojego życia — jest decyzją, której Bóg nie chce wymusić swym majestatem, swą mocą. Tak jak w przypadku Maryi Bóg czeka, aż dojrzeję, aby powiedzieć to „tak” z wolnością i w sposób świadomy. Być może ta chwila, w której rozważam co znaczą słowa miłości, którymi Bóg zwraca się do mnie będzie trwać znacznie dłużej — może całe dni lub tygodnie, aż dojrzeję do tego, by z wolnej woli powiedzieć: „tak, chcę przyjąć Jezusa — mojego Zbawiciela. Chcę, by On zmienił moje życie”. Bóg cierpliwie czeka. Nie chodzi mu o zewnętrzną deklarację, ale o słowa, płynące z serca „bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami - do zbawienia.” (Rz 10,10). Bóg czeka na twoje „tak”.
Pytania do refleksji:
opr. mg/mg