Optymizm chrześcijański jako przeciwwaga dla zniechęcenia
Rzeczywistość w której żyjemy sprawia, że tak wiele w niej utyskiwania i narzekania, tak wiele zarzutów w odniesieniu do drugich, a tak mało samokrytycznej refleksji. To sprawia, że jest w nas coś z korowodu ślepców, którzy pewni swego, ale jakże często pozbawieni prawdziwego oglądu świata, zmierzamy ku przepaści, ku jakiejś zagładzie. Najnowsze badania stwierdziły, że ponad 70 % współczesnych ludzi cierpi na niezadowolenie z siebie! Rozejrzyjmy się wokół siebie, ile tam zaciśniętych szczęk, ile posępnych min, ile wykrzywionych, jak wieża w Pizie twarzy. Brak nadziei i optymizmu jest jedną z zasadniczych chorób naszej cywilizacji. Często ten stan rodzi się z zachwiania lub nawet zdeformowania prawdy, z różnego rodzaju przekłamań, a nawet wydobywania na jaw rzeczy i spraw prawdziwych, ale wyrwanych z kontekstu, pozbawionych tzw. „drugiej strony”. Pisaniu czy mówieniu o zagrożeniach jakże rzadko towarzyszy ukazywanie pozytywów, demaskowanie zła czy wreszcie promowanie dobra.
Przepięknym przykładem pozytywnego podejścia do życia i „wyszukiwania dobra spod wszelkich nawarstwień zła” (encyklika o Miłosierdziu Bożym) jest nauczanie Jana Pawła II — świadka nadziei i optymizmu chrześcijańskiego, który jak nikt analizował zagrożenia, ale też jak nikt potrafił dostrzec w świecie i człowieku dobro, miłość, prawdę, wysiłek na rzecz drugiego. Papież przypominał w ten sposób, że do istoty Dobrej Nowiny należy orędzie nadziei, które wyraża się w realnym optymizmie. Pisał: „Optymizm chrześcijański jest owocem nadziei, wynikiem jej działania w duszy. Wypływa z zawierzenia Opatrzności Bożej. Ten optymizm na charakter powściągliwy, umiarkowany, gdyż docenia to, co jest przeciwieństwem i słabością tkwiącą w człowieku, a utrudniającą skuteczną walkę ze złem”. Niech wzór Papieża — Polaka sprawi, że i naszym pragnieniem będzie to, że chcemy patrzeć oczyma Jezusa, sądzić i kochać tak jak On. Naszą siłą będzie modlitwa, która uczy przeciwstawiać się pesymizmowi i zrezygnowaniu. Przez nią nasze serca i umysł otwierają się i są zdolne zobaczyć dobro pomimo wszystko obecne na tym świecie.
Dla wielu z nas optymizm i wiara w drugiego człowieka może narodzić się dopiero po akcie wybaczenia doznanych krzywd czy urazów. Proces przebaczenia jest długi i tym trudniejszy im silniejsze jest w nas poczucie zagrożenia, braku należnego uznania, niedoceniania i krzywdy kompensowane zazwyczaj nie do końca świadomą pogardą albo przynajmniej lekceważeniem okazywanym innym. Łatwo nam, czasem nawet nazbyt łatwo, wybaczać zło, ale trudno wybaczyć konkretnemu człowiekowi. Dlatego też kiedy ktoś mówi o wybaczeniu i prosi o wybaczenie, pojawia się warunek, żeby ci, którym mamy wybaczyć i z którymi mamy się pojednać, najpierw sami przyznali się wobec nas do winy. Natomiast Bóg, który nam pierwszy wybaczył, oczekuje od nas tylko prawdy i uznania naszej winy. Gotowość do wybaczenia, które „dla naszych winowajców” ma być znakiem i wezwaniem do nawrócenia, jest miarą naszej dojrzałej wiary i prawdziwego poczucia własnej godności. Właśnie dlatego wybaczać, znaczy również o wybaczenie prosić i wybaczenie przyjmować. To nie jest sprawa odwagi i emocji, pobłażliwości czy wymagań, chęci albo niechęci, ale jest to warunek wyzwolenia się ze zła, który prowadzi prostą drogą do głębokiej, duchowej radości.
Najpierw jednak musimy wykonać ruch w kierunku przeciwnym — zstąpić na samo dno naszego serca. Musimy spotkać się z tym, co nas cieszy i boli, z naszymi sukcesami i porażkami, z dobrem, które stało się naszym udziałem i ze złem, niezależnie od tego, czy jest to zło, którego doświadczamy od innych, czy też zło, którego my jesteśmy sprawcami. Dopiero z samego dna serca, jak Chrystus z dna Otchłani, możemy i powinniśmy wznieś się wysoko, przed oblicze Boga i tam z ufnością w sercu wołać o miłosierdzie. Bóg nie chce nas tylko z tym, co dobre i „przyzwoite”, Bóg chce nas całych, i to takimi, jacy jesteśmy. Chce cieszyć się naszymi radościami, ocierać nasze łzy i dotykać tego, co w nas słabe i złe, aby to uleczyć i przemienić. Thomas Merton pisał: „Jedynie człowiek, który stanął oko w oko z rozpaczą, jest naprawdę przekonany, że potrzebuje miłosierdzia. Ci, co nie odczuwają jego potrzeby, nigdy go też nie szukają. Lepiej jest odnaleźć Boga na progu rozpaczy, niż pędzić życie w zadowoleniu z siebie, nieuznającym potrzeb przebaczenia. Życie bez problemów może być dosłownie bardziej beznadziejne niż takie, które pochyla się zawsze nad brzegiem rozpaczy”.
Nasza modlitwa o miłosierdzie Boże przypomina często wysiłek, by Pana Boga na coś „naciągnąć”; wyobrażamy sobie surowe oblicze Wszechmogącego i robimy wszystko, by On się do nas uśmiechnął, przytulił nas — jak dobra mama mówiąca do dziecka, które właśnie nabroiło: „no, już dobrze...”, a tymczasem Pan Bóg wcale nie musi się zmieniać, by nam okazać swoje miłosierdzie, wcale nie trzeba Go na to „naciągać”. On po prostu zawsze jest miłosierny. On kocha przebaczać, ma przecież na imię — Miłość miłosierna. Siostra Faustyna Kowalska zapisała w Dzienniczku słowa Pana Jezusa: „Miłosierdziem swoim ścigam grzeszników na wszystkich drogach ich i raduje się Serce Moje, gdy oni wracają do Mnie. Zapominam o goryczach, którymi poili Serce Moje, a cieszę się z ich powrotu”.
Nawet najsłynniejsze w historii targowanie się człowieka z Bogiem — Abrahamowe staranie o ocalenie Sodomy — było tak naprawdę długim procesem dojrzewania Abrahama do zrozumienia, że Wszechmogącego wcale nie cieszy tragedia sodomitów, że On też chciałby to miasto uratować. Gdyby sodomici zachowali się tak, jak mieszkańcy Niniwy poruszeni nauczaniem Jonasza, ocaleliby. Teraz my, potomstwo Abrahamowe, oczekujemy od Boga czujniejszej opieki i miłosierdzia. Często ogarnia nas ślepota, bo nie dostrzegamy, że On sam pragnie nam to okazać, o czym świadczy cała historia stworzenia i odkupienia człowieka. Czyż jednak Bóg, który jest naszym Ojcem, nie jest nieskończenie bardziej czuły niż najbardziej współodczuwający z innymi człowiek? Czy poprzez postawę Abrahama nie chał ukazać swojego miłosierdzia i jednocześnie podać sposób jego otrzymania? Czy to nie Boża mądrość wyzwala w nas postawę, która zmusza Ojca do tego, by dać nam wszystko, nawet to, o co nie ośmielamy się prosić?
Życie jest wielką przygodą, terenem nieustannych odkryć, podczas których możemy zrozumieć jak bardzo jesteśmy każdego dnia obdarowywani. Również osoby żyjące z nami lub obok nas, z którymi czasem trudno dojść do porozumienia, są cennym darem. Ileż im zawdzięczamy! Nasza inteligencja i nasze serce, pozwalają nam zrozumieć przez cały czas, na ile jest piękna i użyteczna obecność drugich. Przy pomocy tych wszystkich darów przeżywamy wielką przygodę, którą jest nasze życie. Duch Święty otwiera nam oczy, abyśmy umieli widzieć, rozumieć, tłumaczyć znaki nadziei i miłości. Te znaki, jeśli zostaną przygniecione zgiełkiem i hałasem, mogą zostać odrzucone, kiedy zaś wyglądają na niewygodne, mogą być zapomniane jeśli inne troski i zajęcia zajmą całkowicie nasze serce.
Pan Jezus nauczał, że „dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło”. Człowiek nadziei budowanej na fundamencie zawierzenia i opartej na skale Chrystusa daje ufność innym. Ważne więc staje się tu przyjmowanie tego wszystkiego, z czym zbliża się do nas Bóg. Na pierwszym miejscu stoi potrzeba przyjmowania ludzi, którym Pan Bóg pozwolił być tutaj razem z nami, przez których do nas chce przemawiać i nas zbawić. Bóg w Jezusie znajduje drogę do ludzi przez ludzi. Trzeba to umieć dostrzec i uznać, dlatego wdzięczność jest również zadaniem każdego z nas. Kto to zadanie podejmuje, kto gotów jest dziękować nie tylko za rzeczy łatwe i miłe, ale także za rzeczy trudne do przyjęcia, jeśli tyko jest w nich dostrzegalne dobro, wchodzi na tę sama drogę, którą do każdego z nas przychodzi Boże zbawienie. Wdzięczność jest też lekarstwem bardzo potrzebnym naszym zgorzkniałym duszom. Dlatego Eucharystia — najważniejsza modlitwa Kościoła nazywa się: dziękczynienie — wdzięczność.
Z błogosławieństwem miłosiernych, tj. ludzi żyjących nadzieją, łączy się piąta prośba z Modlitwy Pańskiej: „odpuść nam Boże, tak jak my odpuszczamy innym”. Pierwszym warunkiem doświadczenia Bożego zmiłowania jest to, by zmiłować się nad bliźnimi: zapomnij, daruj, nie wspominaj, zemstę zostaw Bogu... Jak trudno jest jednak przyjąć te rady, skoro cała nasza natura mówi: Nie! Jest w nas instynkt samoobronny, który każe reagować agresją na agresję, atakiem na atak, krzywdą na krzywdę. Pan Jezus jednak wzywa nas, do tego, byśmy wznieśli się ponad własna naturę. Święty Paweł Apostoł ujmuje to w słowach, które często powtarzał ks. Jerzy Popiełuszko: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”. Brama do serca człowieka jest jedna i jeśli ta brama nie zostanie przez nas otwarta poprzez przebaczenie, to i Pan Bóg ze swoim miłosierdziem nie będzie mógł się do nas dostać. Dopóty nie będzie w nas miejsca dla Bożego przebaczenia, dopóki nie wypuścimy z mrocznych lochów naszej duszy wszystkich uraz — choćby i bolesnych, wszystkich pretensji — choćby najsłuszniejszych, wszystkich przemyślnie układanych planów pomszczenia naszych krzywd. Wszyscy mamy z tym kłopot, dlatego też wszyscy otrzymaliśmy dar Duch Świętego, który prowadzi nas pod krzyż i pokazuje Zabitego Baranka. Myślisz o swoich urazach — szepcze nam Jezus do serca — popatrz moje rany są większe; masz pretensje — czy mój Ojciec nie powinien mieć ich do ciebie? Planujesz zemstę — posłuchaj co mówi Najniewinniejszy: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.
Człowiek, wie, że sam dla siebie jest zadaniem, że jego życie nie jest dopełnione, ale wciąż się rozwija i dojrzewa. Dar chwili, który jest mu dany, jest czasem do wykorzystania. Pojęcie „kairos” określa czas, w którym trzeba żyć dla kogoś, dla czegoś. Właściwym wykorzystaniem czasu nie jest rozdrabnianie siebie, gorączkowa pogoń za sukcesami, dążenie do kariery czy zdobywanie majątku. Niewłaściwe jest też uleganie nudzie, odsuwanie świadomości przemijania poprzez ucieczkę w różne formy zniewolenia. Ludzie, którzy nie rozumieją sensu darowanego im czasu, wcześniej czy później staną przed koniecznością odpowiedzi na pytanie: po co żyłem? Do czego zmierzam? Kim jestem? Dla nas chrześcijan jest to okazja do wzrostu, który umożliwia łaska Boża. Pan Bóg otwiera przed nami możliwości twórczego życia, uwalnia go od tego, co było przeszkodą w rozwoju, ale człowiek sam musi podjąć trud dojrzewania i wzrastania ku Ojcu.
S. Maksymiliana Kroczak, ZSJM
opr. aw/aw