Podstawowe informacje teologiczne i historyczne o sakramencie chrztu świętego
Liturgia Wielkiej Nocy Zmartwychwstania Pańskiego, w której uczestniczymy podczas Triduum Paschalnego, wypełniona jest gestami i słowami mówiącymi o tym, jak wielką tajemnicą jest chrzest święty. Dziś jednak często o niej zapominamy. Przyzwyczajeni jesteśmy do obrazu księdza, który przy okazji niedzielnej Mszy świętej, polewając główkę dziecka, w dość krótkim i prostym obrzędzie dokonuje chrztu. Rozentuzjazmowani wujkowie błyskają fleszami aparatów, babcie szlochają w kącie, a sam zainteresowany głośnym wrzaskiem wyraża swoją radość z faktu, że oto właśnie stał się dzieckiem Bożym i został włączony we wspólnotę Kościoła. Po skończonej uroczystości rodzice mogą odetchnąć z ulgą, bo załatwili sprawę chrztu swojej pociechy i nie muszą sobie już zawracać tym głowy. Niestety niewielu z uczestników tej ceremonii ma świadomość, co się w czasie obrzędu chrztu dokonuje i kim jest człowiek ochrzczony. Postaramy się odpowiedzieć na to pytanie. Kluczem do zgłębiania tej tajemnicy będzie symbolika obrzędów i miejsc chrztu świętego w pierwszych wiekach Kościoła.
Pierwotną praktyką Kościoła był chrzest dorosłych przez zanurzenie. Uroczysta celebracja sakramentu chrztu dokonywała się w tzw. baptysteriach. Były to budowle wzniesione zazwyczaj na planie ośmiokąta, a w ich wnętrzu znajdowała się również ośmiokątna sadzawka chrzcielna. Ośmiokątna forma nawiązywała do niedzieli zmartwychwstania Chrystusa, która przez Ojców Kościoła bardzo często była nazywana „dniem ósmym” oraz „dniem nowego stworzenia”.
Skąd ta nazwa? Poetycki opis z Księgi Rodzaju wiąże kolejne dni tygodnia z dziełem stworzenia świata, a kończący tydzień dzień siódmy – sobotę – z odpoczynkiem Boga (szabat). To jednak, co Bóg stwarzając uczynił tak dobrym i pięknym, zostało przez grzech człowieka poddane niedoskonałości, zaś sam człowiek – najdoskonalsze dzieło Boga powołane do nieśmiertelności, został poddany śmierci. Na skutek grzechu wszystko było inaczej niż powinno być i wymagało odnowienia. Dokonał więc tego sam Bóg przez zmartwychwstanie Chrystusa. To ono przynosi nam tak długo oczekiwane uwolnienie od śmierci, ono odnawia to, co zostało przez grzech zniszczone. A ponieważ Chrystus zmartwychwstał „pierwszego dnia po szabacie” – w pierwszy dzień tygodnia upamiętniający dzień, w którym Bóg rozpoczął stworzenie - niedzielę nazwano „dniem nowego stworzenia”. Jednak to nowe stworzenie nie jest jedynie „naprawieniem starego”, ponieważ w zmartwychwstaniu Chrystusa dokonało się coś, czego wcześniej nie było – Jego dzieło jest wieczne i nieprzemijające, zawsze nowe, i całe stworzenie a w szczególności życie człowieka przemienia się w nim i nabiera nowego wymiaru. Dlatego też niedzielę, jako następującą po siódmym dniu – szabacie – nazwano „ósmym dniem”. Św. Atanazy pisze: Końcem pierwszego stworzenia był szabat, początkiem zaś nowego – dzień Pański, w którym stare odświeżył i odnowił (...) Dzieło pozostałoby niedokończone, gdyby po grzechu Adama człowiek umarł. Zostało zaś dokończone, gdy został ożywiony. Dlatego też, odnowiwszy stworzenie sześciu dni, ustanowił dzień odnowienia. Ośmiokątna forma baptysterium uświadamiała podchodzącym do chrztu katechumenom, że przez ten sakrament „wchodzą w ósmy dzień” i przez włączenie w zmartwychwstanie Chrystusa stają się nowym stworzeniem, które na nowo powołane jest do życia. Ta forma kryje w sobie dobrą nowinę, że naszym powołaniem nie jest śmierć, lecz zmartwychwstanie. Nie bez przyczyny więc św. Ambroży nazywał baptysterium „przybytkiem odrodzenia”.
Jak jednak człowiek może otrzymać nowe życie, skoro przez grzech stał się nieprzyjacielem Boga – Dawcy życia – i zeszedł na drogę prowadzącą ku śmierci nie tylko doczesnej, ale i wiecznej? O własnych siłach nie jest w stanie z niej zawrócić. Dlatego Chrystus, by wynagrodzić Ojcu nasze nieposłuszeństwo, z miłości umarł za nas na krzyżu. To dzięki Niemu możemy z nadzieją oczekiwać powstania razem z Nim do nowego życia, jednak tylko wtedy, gdy razem z Nim umrzemy. Aby bowiem nastało nowe, stare musi odejść, a dopóki człowiek żyje, dopóty grzeszy, pozostając starym człowiekiem. Dopiero umierając przestajemy grzeszyć. Jednak, jak mówi św. Ambroży: Uważaj! Dla rozwiązania pęt szatańskich już tu na ziemi wynaleziono sposób na to, aby żywy jeszcze człowiek mógł umrzeć i zmartwychwstać. Co to znaczy: żywy? To mianowicie, że jego ciało żyje w chwili, gdy podchodzi do sadzawki chrzcielnej i w niej się zanurza. Tym „sposobem” jest chrzest święty. Katechumena, podtrzymywanego przez diakonów, kładziono w sadzawce na plecach i zanurzano go całkowicie w wodzie. Było to znakiem jego śmierci i złożenia go do grobu. Każdy, kto choć raz przytopił się na basenie czy w rzece może sobie wyobrazić jakie uczucie mu wtedy towarzyszyło. Katechumen „tonął”, a wraz z nim umierał stary, grzeszny człowiek, który w nim był. Kiedy chwilę później diakoni podnosili go, oznaczało to jego powstanie do nowego życia (jego z-martwych-wstanie). Warto zauważyć, że do większości sadzawek chrzcielnych doprowadzone były dwa kanały tak, żeby woda mogła przez nią swobodnie przepływać. To pokazywało, że w sadzawce jest „woda żywa”, ale również, że stary człowiek, który przez zanurzenie w wodach chrztu umierał, odpływał bezpowrotnie wraz z brudem grzechów.
Podobnie jak Chrystus umarł, tak i ty masz zakosztować śmierci; podobnie jak Chrystus umarł dla grzechu, a żyje dla Boga, tak i ty masz poprzez sakrament chrztu umrzeć dla dawnych ponęt i zmartwychwstać dzięki łasce Chrystusowej – nawołuje św. Ambroży. Jednak trzeba pamiętać, że ani płynąca woda, ani „odegranie” śmierci nie ma tu mocy uczynienia człowieka nowym stworzeniem. Dlatego też kapłan, zgodnie z poleceniem Jezusa wzywa imienia „Ojca i Syna i Ducha Świętego”, by to sam Bóg nadał obrzędom moc zbawczą. To dzięki przemieniającemu działaniu Ducha Świętego zanurzenie w wodzie i wynurzenie z niej jest nie tylko wspomnieniem lub symbolem, ale prawdziwym (chociaż tajemniczym) złączeniem katechumena z Chrystusem w Jego śmierci, pogrzebaniu i zmartwychwstaniu.
Kolejny gest mówi nam o tym, że przez chrzest „zwlekamy z siebie starego człowieka razem z jego uczynkami” i stajemy się nowym człowiekiem na wzór Chrystusa. Katechumeni przed wejściem do sadzawki zdejmowali z siebie swoje ubranie i pozostawiali je na brzegu, co symbolizowało zerwanie z dotychczasowym, grzesznym sposobem życia. Do wody wchodzili więc nadzy tak, jak nagi był Chrystus, który umierając na krzyżu za nasze grzechy wyjednywał im to, czego właśnie dostępowali. Św. Cyryl mówił do katechumenów: Nie wolno wam już nosić owej starej szaty – nie tej, którą widać oczyma, lecz starego człowieka, zepsutego w pożądliwościach błędu. Niech nie wdziewa znów dusza tego, co raz zdjęła, lecz niech powie wraz z oblubienicą Chrystusową z Pieśni nad Pieśniami: „Zdjęłam swą suknię, jakże ją znów wdzieję?” Po wyjściu z sadzawki nakładano na nich białą szatę, która symbolizowała „nowego człowieka” odrodzonego przez chrzest i przybranego w Chrystusa. Biel szat wskazywała nie tylko na odzyskanie pierwotnej niewinności, zniszczonej przez grzech Adama, lecz także na duchowy powrót do utraconego raju. Ten strój przywoływał bowiem obraz wielkiej rzeszy zbawionych z Księgi Apokalipsy, którzy już teraz stoją przed Bogiem odziani w białe szaty i trzymając w rękach palmy zwycięstwa śpiewają Mu pieśń chwały (zob. Ap 7, 9–17). Chrzest już tu na ziemi zapoczątkowuje nasz udział w przyszłej chwale i radości nieba - dzięki niemu już teraz jesteśmy jej szczęśliwymi uczestnikami.
Jednak chrzest to nie tyle koniec drogi, co jej początek. Odtąd każdego dnia chrześcijanin ma dorastać do tego, co otrzymał przez sakramentalne obmycie. Chce się powiedzieć jak w wierszu o. Kaliksta Suszyło OP: „Daj mi Panie Boże żyć jeszcze troszeczkę, ponieważ jeszcze nie jestem do końca ochrzczony. / Woda chrzcielna jeszcze nie dotarła wszędzie, gdzie dotrzeć powinna. / Jeszcze jest we mnie dużo starego poganina.” Życie człowieka po chrzcie zawiera się w charakterystycznym „już i jeszcze nie”: jest złączony z Chrystusem, ale oczekuje na ostateczne spotkanie z Nim i osiągnięcie pełni chwały zmartwychwstania. To pragnienie wyrażano przez zwracanie się na modlitwie twarzą ku wschodowi (zachowane do dziś w ustawieniu starych kościołów). Wschód naturalnie kojarzy się z Jezusem Chrystusem, nazywanym przez Pismo Święte „światłością świata” (J 8, 12) i „Wschodzącym Słońcem” (Łk 1, 78). To On wstając z grobu o świcie pierwszego dnia zwyciężył śmierć i rozproszył ciemności grzechu, podobnie jak słońce wstające rano rozprasza mroki nocy i zaczyna nowy dzień. Patrzenie na wschód to również znak tęsknoty za utraconym rajem. Św. Jan Damasceński poucza: I mówi jeszcze Pismo: „Założył Bóg raj w Edenie ku wschodowi i osadził w nim człowieka, którego stworzył” (Rdz 2, 8). A po przewinie wydalił go stamtąd i „przeniósł naprzeciwko raju rozkoszy” – oczywiście więc na zachód. Stąd w tęsknocie za dawną ojczyzną i z oczami w nią utkwionymi modlimy się do Boga. Z kolei zachód – przeciwieństwo wschodu – kojarzono z ciemnością, królestwem szatana, grzechu i śmierci. Z tą symboliką związany jest kolejny obrzęd rytuału chrztu, do dziś obecny w liturgii – wyrzeczenie się szatana i wyznanie wiary. Zanim katechumen został zanurzony w baptysterium, zwracał się najpierw ku zachodowi by wyrzec się szatana. Św. Cyryl tak o tym mówił: Zachód jest miejscem widzialnych ciemności, a szatan będąc ciemnością, w ciemności rządzi. Patrząc symbolicznie w stronę zachodu wyrzekliście się tego władcy mroków i ciemności. Cóż powiedział każdy z was stojąc? „Wyrzekam się ciebie szatanie, straszny i złośliwy tyranie (...) Wyrzekam się ciebie, chytry i podstępny wężu. Wyrzekam się ciebie, bo zastawiasz sidła. Udając przyjaźń zrodziłeś nieprawość i namówiłeś pierwszych rodziców do odstępstwa. Wyrzekam się ciebie, szatanie, który jesteś sprawcą i sługą wszelkiej nieprawości. Następnie katechumen obracał się ku wschodowi, bo: gdy wyrzekłeś się szatana, zrywając z nim wszelki układ i stare z piekłem przymierze, otwiera ci się raj Boży, który uprawiał na wschodzie, a przez grzech został z niego wygnany nasz pierwszy ojciec. Odwrócenie się z zachodu na wschód to znak całkowitej zmiany postawy życiowej człowieka. Całe życie człowieka ochrzczonego ma być nieustannym odwracaniem się od szatana z jego podstępami, a zwracaniem się ku Chrystusowi i Jego życiodajnej nauce. Św. Cyryl napominał katechumenów: Czy nie słyszałeś starej historii o Locie (...) gdy jego żona zamieniła się w słup soli, na wieczną pamiątkę grzesznego pragnienia i oglądania się wstecz? Skoro przyłożyłeś rękę do pługa, nie patrz wstecz za marnościami tego świata.
Tę symbolikę wykorzystywał jeszcze jeden wymowny znak. By wejść do wody, katechumeni pojedynczo schodzili schodkami do sadzawki po zachodniej stronie i krocząc ku wschodowi podchodzili do biskupa, który znajdował się po przeciwnej jej stronie. Ojcowie Kościoła porównują tę czynność do przejścia Izraelitów przez Morze Czerwone, tym bardziej, że chrztu udzielano w noc paschalną, tę samą, w którą kiedyś Bóg wyrwał Izraelitów z ręki faraona i wyprowadził z „domu niewoli”. To przejście było dla Ojców bodaj najważniejszą figurą chrztu, ponieważ – jak pisze św. Cyryl – Tam wyprawił Bóg Mojżesza do Egiptu – tu Chrystusa posłał na świat Ojciec. Tam (Mojżesz) miał uciskany lud wyprowadzić z Egiptu – tu Chrystus miał uwolnić tych, którzy jęczą na świecie w jarzmie grzechu (...) Tamten tyran ścigał ów stary naród aż do morza – ciebie, bezwstydny, przewrotny szatan ścigał aż do źródła zbawienia. Tamten utonął w morzu – ten znika w zbawczej wodzie. Ochrzczeni rozpoczynają więc, podobnie jak kiedyś Izraelici, nowy rozdział swojego życia – wyzwoleni z niewoli grzechu, „kroczą na wschód” ku upragnionej Ziemi Obiecanej.
Izraelici na początku drogi do Ziemi Obiecanej otrzymali tablice z przykazaniami, chrześcijanie otrzymują zaś polecenie Jezusa: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak ja was umiłowałem” (J 15,12). Skoro przez chrzest są złączeni z Nim w Jego śmierci, złożeniu do grobu i zmartwychwstaniu, to odpowiadając na ten dar powinni być złączeni z Nim także w Jego miłości. Wschód jest kierunkiem w którym zmierzają, miłość do bliźnich jest sposobem na dotarcie do celu. Stąd w niektórych kościołach, gdy już wszyscy ochrzczeni wyszli z wody, po odczytaniu fragmentu z 13-tego rozdziału Ewangelii św. Jana, przystępowano do obrzędu obmycia im nóg. W osobie biskupa sam Chrystus wykonywał wobec nich ten wymowny gest miłości i pokory. „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13, 15-16)”. Komentarz wydaje się zbędny...
Po zakończeniu obrzędów chrztu nowo ochrzczeni przechodzili bezpośrednio do kościoła, ponieważ budynek baptysterium przylegał do murów świątyni. Tak, jak baptysterium było „bramą” przez którą wchodzili do kościoła zbudowanego z kamieni, tak chrzest stał się dla nich bramą, przez którą weszli do wspólnoty Kościoła Chrystusowego. Zaczynała się dla nich wielka przygoda...
Z Listu św. Pawła do Rzymian:
Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierci zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu. Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu.
Otóż, jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy, wiedząc, że Chrystus powstawszy z martwych już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy. Bo to, że umarł, umarł dla grzechu tylko raz, a że żyje, żyje dla Boga. Tak i wy rozumiejcie, że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie
(Rz 6, 3 – 11).
BIBLIOGRAFIA:
1. Św. Atanazy, O szabacie i obrzezaniu, w: Henryk Pietras, Dzień Święty – antologia tekstów patrystycznych o świętowaniu niedzieli, Kraków 1992.
2. Św. Cyryl Jerozolimski, Katechezy, PSP 9, Warszawa 1973.
3. Św. Ambroży, O sakramentach, ŹMT 31, Kraków 2004.
4. Św. Jan Damasceński, Wykład wiary prawdziwej.
opr. mg/mg