Przebaczająca miłość w konfesjonale

Każda spowiedź jest trudnym doświadczeniem - wymaga bowiem spojrzenia na siebie w prawdzie i nawrócenia. Jest jak lekarstwo - gorzkie, lecz potrzebne.

Każda spowiedź pozostaje dla wielu z nas trudnym doświadczeniem. Wymaga nawrócenia, czyli przemiany życia, a często mamy poczucie, że tyle razy próbowaliśmy i nic się nie zmieniło. Warto postawić sobie wtedy pytanie: dlaczego?

W ostatnią niedzielę w przypowieści o miłosiernym ojcu Pan Jezus przypomniał nam, jak dobry jest zawsze przebaczający i pełen miłosierdzia Bóg, a także jak wielka jest radość, kiedy syn marnotrawny, czyli grzesznik, wraca do domu ojca. A ponieważ od kilku lat w naszej parafii celebrację pierwszej spowiedzi dzieci przed przyjęciem Komunii Świętej kończymy wielką ucztą, aby podkreślić wymiar radości jaka jest w niebie z każdego człowieka pojednanego z Bogiem, zapytałem dzieci przygotowujące się do tego sakramentu, co się wydarzy, kiedy już się wyspowiadają. Oczywiście miałem nadzieję, że w kontekście usłyszanej Ewangelii, usłyszę odpowiedź „uczta”, ale pierwszy chłopiec, który podniósł rękę, odpowiedział: „stres”. Odpowiedź chłopca wywołała oczywiście dość wesołą reakcję ze strony zgromadzonych w kościele wiernych, ale też na większości twarzy dało się zauważyć oznaki zrozumienia, a nawet zadumania.

To normalne, że boli

Nie ulega wątpliwości, że spowiedź pozostaje dla wielu z nas doświadczeniem trudnym, ale nie powinno nas to dziwić. Jak zauważył o. Józef Augustyn, „nasze grzechy kryją przecież rany, jakie zadaliśmy sami sobie. A ponieważ one nas upokarzają, wstydzimy się ich. Spowiedź jest zawsze jakąś formą autozdemaskowania, czyli ściągnięcia maski, jaką nieraz zakładamy na co dzień, chowając - niemal bezwiednie - nasze słabości i grzechy. Wyznając grzechy objawiamy się tacy, jakimi naprawdę jesteśmy. Im bardziej nasze maski przylegają do naszych twarzy, tym boleśniejsze bywa uwalnianie się od nich. Tylko wielcy święci, którzy masek nie noszą, nie boją się też bólu zdemaskowania. Ale i dla nich wyznanie grzechów bywa bolesne, ponieważ przypomina im o miłości Boga, którą rani przecież każdy, nawet najmniejszy grzech. Wyznanie grzechów w spowiedzi jest trudne także i dlatego, że odsłania rany, jakie zadaliśmy naszym bliźnim. Raniąc Boga i siebie samych, zranimy przecież i naszych braci”.

Warto też pamiętać, że ten stres wynika również z konieczności potrzeby nawrócenia, czyli odmiany życia, co rzeczywiście jest procesem wymagającym, a często jest też poczucie, że przecież już tyle razy próbowałem i nic się nie zmieniło. U niektórych osób mogą jeszcze występować trudności związane z doświadczeniami z przeszłości, zwłaszcza z dzieciństwa, z niewłaściwym zachowaniem spowiednika, niezbyt delikatnym albo nazbyt wścibskim. I wreszcie cechy naszego charakteru, zwłaszcza u osób zamkniętych w sobie, nie pomagają. Spowiedź indywidualna nie jest więc doświadczeniem łatwym i nie powinno nas to dziwić.

Arcydzieło Boże?

Natomiast powinno nas dziwić coś innego, a mianowicie, dlaczego tak wspaniały sakrament nie przynosi w nas tych wszystkich owoców, które Bóg w nim zamierzył? Dlaczego częściej zdarza się, że po spowiedzi słyszymy od małżonki czy też rodziców wyrzut, że „niby byłeś u spowiedzi, a jesteś jeszcze gorszy niż przed” niż zachwyt: „oj chyba byłeś u spowiedzi, bo cię nie poznaję... jesteś jakiś inny, lepszy, pełen blasku...”. Jeżeli zajrzymy do Katechizmu Kościoła Katolickiego to możemy przeczytać w p. 1116, że sakramenty są „mocami, które wychodzą” z zawsze żywego i ożywiającego Ciała Chrystusa, oraz działaniami Ducha Świętego urzeczywistnianymi w Jego Ciele, którym jest Kościół, są „arcydziełami Bożymi” w nowym i wiecznym Przymierzu. Wystarczy przypomnieć sobie scenę z Ewangelii wg św. Marka, w której kobieta od 12 lat cierpiała na upływ krwi, wydała wszystko co miała, wiele wycierpiała od lekarzy, a nikt jej nie pomógł i kiedy usłyszała o Jezusie, podeszła i dotknęła się Jego płaszcza. „Mówiła bowiem: «Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa». Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w swym ciele, że jest uleczona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego”. Dlaczego my nie czujemy tych mocy wychodzących od Jezusa, skoro sakramenty SĄ mocami wychodzącymi z ciała Chrystusa, które nas uzdrawiają i przemieniają? Dlaczego nie odczuwamy tego w spowiedzi? Czy w tym arcydziele coś Panu Bogu nie wyszło? Myślę, że intuicyjnie wszyscy się domyślamy, że to nie Panu Bogu coś nie wyszło, ale chyba z naszej strony musi być jakiś problem, jakaś blokada, która uniemożliwia pełne działanie Bożej łaski.

Pierwszy warunek ewangeliczny

Oczywiście mamy pięć warunków dobrej spowiedzi i pewnie poważne ich potraktowanie znacznie poprawi przeżywanie sakramentu pokuty i pojednania, za chwilę też zajmę się jednym z tych warunków, a może i dwoma. Ale zanim w ogóle zastanowimy się nad tymi warunkami i w tym miejscu, ale przede wszystkim w naszej praktyce spowiedzi, trzeba sobie uzmysłowić jedną bardzo ważną rzecz. Mianowicie Pan Bóg wszystko daje nam za darmo, z miłości do nas, ale za jedną rzecz każe sobie zapłacić. Za przebaczenie. Wiem, że brzmi to nieco szokująco, ale tak właśnie jest. Pan Bóg chce abyśmy za Jego przebaczenie zapłacili naszym przebaczeniem wobec innych. Przypominamy sobie o tym sami kilka razy dziennie recytując (może właśnie recytowanie modlitwy zamiast przeżywania jej sprawia, że bywa ona tak bardzo odseparowana od życia?) modlitwę „Ojcze nasz”, której nauczył nas sam Jezus: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” mówimy, a w Ewangelii znajdziemy jeszcze wyjaśnienie: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”. (Mt 6, 14-15). I jeszcze jeden cytat z tej samej Ewangelii: „Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i ofiaruj dar swój”. Ten drugi cytat pokazuje nam, że nie tylko jeśli chodzi o przebaczenie, ale w ogóle żeby mieć coś wspólnego z Panem Bogiem, trzeba przebaczyć. Dlaczego Bóg tak się przy tym upiera? Z bardzo prostego powodu: Bóg chce żebyśmy byli szczęśliwi, a nawet współczesna psychologia pośród warunków, bez spełnienia których o szczęściu nie ma mowy, wymienia umiejętność przebaczenia. Bóg chce nie tylko naszego szczęścia w niebie, ale również tutaj, dzisiaj. Dlatego chce, abyś przebaczył.

Często w konfesjonale możemy usłyszeć obiekcję, że ktoś nie może przebaczyć, bo druga strona tego nie chce, nie zgadza się, więc może warto przypomnieć, że przebaczenie może być procesem jednostronnym. To znaczy ja nie potrzebuję zgody drugiej osoby, aby jej przebaczyć, nie potrzebuję jej współpracy. Inaczej to wygląda z pojednaniem, bo tutaj, jak do tanga, trzeba dwojga. To jest drugi etap, najpierw sobie wzajemnie przebaczamy, a potem następuje pojednanie. Jednak, aby być gotowym do przyjęcia Bożego przebaczenia, potrzebujemy wybaczyć bliźnim, jeśli nastąpi również pojednanie, tym lepiej, ale Bóg nie uzależnia od niego swojego dla nas przebaczenia. Można więc powiedzieć, że w tym kontekście wszystko zależy wyłącznie od nas. 

Warunki katechizmowe

Czasami sobie myślę, że dobrze byłoby, aby w te katechizmowe warunki dobrej spowiedzi włączyć to, o czym pisałem wyżej, ale pewnie w jakimś sensie przebaczenie bliźniemu jest wpisane w ostatni z pięciu warunków, czyli „zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu”, które następuje już po spowiedzi indywidualnej. Nie mam już tutaj miejsca, aby szczegółowo zatrzymać się nad każdym z warunków dobrej spowiedzi, dlatego ograniczę się do jednego, a mianowicie do mocnego postanowienia poprawy. Do myśli, którymi się tutaj podzielę zainspirował mnie ks. Zbigniew Paweł Maciejewski, autor naszych rekolekcji wielkopostnych z „Opiekunem”, do których lektury zachęcam. Konkretnie chodzi o pewną postawę dziecka, które coś przeskrobie. Przed laty ojciec ściągał pasek ze spodni i bez względu na to, czy go użył czy nie, dziecko zwykle zarzekało się, że „już więcej nie będę, tatusiu, obiecuję, już więcej nie będę”. Dzisiaj nie wolno takich kar stosować, więc mama albo tata rekwiruje za karę smartfona na kilka dni. Ale reakcja dziecka jest oczywiście taka sama, jak przed laty: „mamusiu, proszę cię, tylko nie komórkę, ja już naprawdę więcej tego nie zrobię”.

Niestety, ta postawa „ja już więcej nie będę” nie zanika z wiekiem i większość z nas dorosłych dokładnie w taki sam sposób zachowuje się wobec Boga: „Już więcej nie będę”, choć gdzieś z tyłu głowy wisi nad nami jak miecz myśl, że niestety, ale wiem, że będę grzeszył tak samo jak przedtem. Jest to o tyle ciekawe, że jeśli poczytamy choćby psalmy pokutne, czy Ewangelie, właściwie nigdy nie słyszymy takich zapewnień. Tam zawsze jest prośba o miłosierdzie, prośba o przywrócenie radości z istnienia, prośba o Boże działanie. Mocne postanowienie poprawy nie powinno więc chyba polegać na „ściemnianiu” Panu Bogu, że „już więcej nie będę”, ale właśnie na zrobieniu kroku do tyłu. Ja sam nie dam rady. Tyle razy obiecywałem i nic. Może więc trzeba schować swoje ego (które jest potrzebne w szczerym oskarżeniu się „Boże bądź miłościw mnie grzesznemu”) i powiedzieć: „Panie Boże, Ty w to wejdź. Ty zajmij te miejsca, które wcześniej zajmował grzech, Ty je wypełnij swoją obecnością, natchnieniem, łaską, dobrem, czymkolwiek chcesz. Ty się tym zajmij Jezu” - jakby to powiedział tak dzisiaj popularny ojciec Dolindo.

Podsumowując nasze refleksje o spowiedzi: bierzmy na siebie pełną odpowiedzialność za wybaczenie innym, zróbmy miejsce dla Pana Boga w przemianie naszego życia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama