Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (37/2001)
Profil naszej kultury narodowej to ostatnio znów temat żywy. Jak chronić i zapewnić naszą tożsamość kulturową, to pytanie, na które wielu wydaje się mieć gotową odpowiedź. Im głośniejsza, tym prostsza, a sprowadza się do zakazu. Mający patent na wyrokowanie w kwestii zgodności z tradycją narodową walczą słowem, żądaniem i czynem z tym wszystkim, co nie harmonizuje z tą tradycją — oczywiście wedle ich oceny, bezspornej, jedynie słusznej, nie dopuszczającej żadnej innej. To, co obce, jeśli już jest, winno być zaopatrzone w odpowiednią etykietę, by nikt nie został wprowadzony w błąd. Najlepiej zresztą — tak myślą, a czasem też powiedzą, czy nawet napiszą — by to, co obce, po prostu wyniosło się. Podobne żądania wyniesienia się padają przy okazji pod adresem wszystkich tych, co nie chcą dać się wtłoczyć w kocioł i próbują się zeń wychylić. Recepta na zachowanie tożsamości sprowadza się wtedy do zakazu tego, co obce, i do eksmisji tych „innych”.
Taką metodą „świętego oburzenia”, „zdecydowanych sprzeciwów” i „kategorycznych żądań” można zmobilizować tysiące fanów do różnych akcji protestacyjnych. Można też łatwo zyskać poklask i rządzić się wśród „samych swoich”, wzajemnie zagrzewając się do walki „z wrogiem” i do tępienia „obcych elementów”. Ale w ten sposób nie tworzy się kultury, lecz unicestwia ją.
Wiele wzniosłości słyszy się o naszej kulturze narodowej i o naszej tożsamości. Trudniej usłyszeć coś konkretnego. Tak bywa nie tylko u nas. Kiedy w Niemczech jesienią ubiegłego roku rozgorzała dyskusja wokół tzw. kultury wiodącej (czyli narodowej kulturze niemieckiej stanowiącej miarę także dla zamieszkałych w Niemczech cudzoziemców), wysunięto pytanie o cechy charakterystyczne tej kultury. Okazało się, że twórca pojęcia „kultury wiodącej”, Bassam Tibi, wymienił akceptację praw podstawowych i indywidualnych praw człowieka, rozdział religii i polityki oraz pluralizm religijny. Ale przecież w tym nie ma nic specyficznie niemieckiego.
Podobnie u nas, wywody o naszej kulturze narodowej prowadzi się w tonacji wzniosłej, ale mało konkretnej i mało pozytywnej, a nierzadko — co gorsza — wręcz destrukcyjnej, zwalczającej wszystko, co nie pasuje do haseł miłych naszym uszom.
Dyskusja o kulturze jest jak najbardziej na czasie. Trzeba tylko pamiętać, że nie ma kultury bez ludzi kulturalnych. Człowiek kulturalny to osoba o pewnej, odpowiadającej przyjętym standardom kulturze polegającej na „odpowiedniej” postawie człowieka wobec siebie samego i wszystkiego poza nim, przy czym owo „wszystko” obejmuje ludzi bliskich i obcych, przyrodę ożywioną i nieożywioną, to co zbudował człowiek i co „wyrosło samo”, zwierzęta i klatki schodowe... Jak na to wskazuje etymologia słowa „kultura”, jest to postawa czci, respektu, pielęgnacyjnego zatroskania. Kultura to efekt takiej postawy. „Rzeczywiste kształtowanie się kultury wymaga włączenia się całego człowieka, który wyraża w niej swój zmysł twórczy, inteligencję, znajomość świata i ludzi. Angażuje w nią także swą umiejętność panowania nad sobą, osobistego poświęcenia, solidarność i pracy dla dobra wspólnego” — pisze Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus. Właśnie dlatego cechą charakterystyczną człowieka kulturalnego jest osobista asceza w słowach i czynach (a skoro tak, to i w myślach) i autentyczny, zakotwiczony w rozumie i sercu szacunek dla drugiego. Co przejawia się też w tym, że pozwalamy każdemu (i wszystkim) istnieć w jego własnej tożsamości.
opr. mg/mg