Trzeba przyznać, że w niektórych początkowych momentach powieści, chciałoby się aż mocno potrząsnąć bohaterem
Recenzja książki „Trzydziesty kilometr”, Stefano Redaelli, Jedność, Kielce 2012.
Trzeba umieć rozróżnić prawdziwą miłość od intensywnego zakochania. Bohater książki, 38-letni Radek, zakochał się, w o wiele młodszej od niego, Ani. Myślał, że to miłość, której nic nie jest w stanie zniszczyć. A jednak z upływem czasu, zakochanie ze strony Ani minęło. Może nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby porozmawiała o tym z Radkiem. Może łatwiej by to zniósł i z czasem zrozumiał. Bo przecież zawarcie ślubu bez miłości nie miałoby sensu. Wiadomo. Jednak Ania najpierw stała się narzeczoną Radka, a zaraz potem zniknęła bez słowa. Zostawiła po sobie tylko nieznośną ciszę. Całkowitą ciszę, która zaczęła „krzyczeć” na swój sposób. Dla mężczyzny stało się do nie do zniesienia…
Autorem jest Włoch, Stefano Redaelli, posiadający niezwykle „lekkie pióro”. Wątkiem nagłej ucieczki Ani zaczyna się powieść „Trzydziesty kilometr”. Zastajemy bohatera pogrążonego w depresji na lekach. Tkwi w tym stanie już długi czas. To już pół roku tej niewytłumaczalnej ciszy. Nieustannie zadaje sobie pytanie: Czemu Ania uciekła, nie pozostawiając ani jednego wyjaśniającego zdania? Aż wreszcie dostaje list… List, który po czasie okaże się kłamstwem, lecz wtedy nie będzie to już miało dla bohatera większego znaczenia. Wtedy Radek będzie już po trzydziestu kilometrach intensywnego biegu. Biegu życia. Maraton pomoże mu pokonać swoje słabości i wziąć się w garść. Trzeba przyznać, że w niektórych początkowych momentach powieści, chciałoby się aż mocno „potrząsnąć” bohaterem. Powiedzieć mu: „Żyj! Patrz w przód! Nie szukaj miłości tam, gdzie jej nie ma, ale znajdź ją tam, gdzie Cię powołuje Bóg!”. Drażni też nieco, dokonywana przez bohatera, analiza snów i zbyt wielka wiara w ich znaczenie. Drażni wspomnienie o homeopatii. Drażni wiele innych zachowań, dalekich miejscami od chrześcijańskiej postawy. Zapewne wyczulony, wierzący czytelnik, od razu to „wyłapie”. Na szczęście, czytelnicy powieści dowiedzą się, że Radek odnajdzie pod koniec książki swoje prawdziwe powołanie. Najpierw jednak znajdzie uzdrowienie i ukojenie duszy, aby móc faktycznie rozeznać, co tak naprawdę ma robić w życiu. Najpierw jednak musi na nowo odnaleźć Boga, którego zgubił gdzieś po drodze… Bez odnowienia relacji z Bogiem i pozostawienia za sobą dziwnych praktyk, przemiana Radka nie byłaby możliwa.
W powieści zachwyca także moc prawdziwej przyjaźni Roberta z Radkiem. Robert jest przy Radku w najtrudniejszych dla niego chwilach. Nie pozwala mu się załamywać, ale szuka wszelkich możliwych sposobów, aby „przywrócić” przyjaciela do pełni życia. Maraton wydaje się idealnym pomysłem. Odkąd tylko w głowie Roberta tenże pomysł się pojawia, zaczyna on niemalże „bombardować” swego przyjaciela wiadomościami o biegu. Każe mu odstawić leki, zostawić wszystko to, co należy już do przeszłości. I te wszystkie niepotrzebne analizy, czy to we śnie, czy na jawie. Każe mu po prostu ŻYĆ! Czyni to bez owijania w bawełnę i często z humorem.
Powieść czyta się lekko i szybko. Trzeba przyznać, że każda kolejna strona zachęca, by przeczytać jeszcze jedną, i jeszcze jedną… I czytelnik nawet się nie obejrzy, a książka już jest przeczytana.
opr. aś/aś