Artykuł z tygodnika Echo katolickie 13 (717)
O poszukiwaniu pomysłów i mierzeniu się z niemedialnymi tematami podczas pracy nad książkami mówi Małgorzata Nawrocka, autorka publikacji dla dzieci.
Dlaczego wybrała Pani pisanie książek dla dzieci?
Pisanie dla dzieci „urodziło się” razem z moimi dziećmi i wspólnie z nimi wzrasta. Niedawno obiecałam mojej 13-letniej córce Faustynie, że po „Anharze” i „Alharze, synu Anhara” pomyślę poważnie o trzecim tomie tej powieści antymagicznej oraz o dokończeniu kilku innych. Z wydziału polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego wyniosłam przekonanie, że wszystkie genialne książki już dawno zostały napisane, więc nie ma sensu tracić czasu na tworzenie rzeczy gorszych. Lepiej poświęcić czas na czytanie. Kiedy jednak z perspektywy mamy zaczęłam poznawać świat dziecka - słowotwórczy, świeży, pełen nowych doznań - zafascynował mnie tak bardzo, że postanowiłam zaryzykować i skroić mu jakiś własny literacki gorsecik. Tak zaczęła się jedna z najbardziej niezwykłych przygód mojego życia.
Wszystkim wydaje się, że pisanie dla dzieci to łatwizna...
Śp. ks. Jan Twardowski powiedział kiedyś, że jest zdziwiony, iż za pisanie książek płacą... Bo albo człowiek nie potrafi robić niczego innego, albo pisanie sprawia mu aż tak dużo radości, że niczego innego robić nie chce. Chyba jestem pokątnym wyznawcą tej „twardowskiej” filozofii. Piszę i dla dorosłych (choć znacznie mniej), i dla dzieci; nie sądzę jednak, żeby tworzenie literatury dziecięcej wymagało więcej pracy czy talentu niż dla dorosłych. Każda solidnie wykonana praca musi kosztować, jeśli odbiorcę traktuje się poważnie. A dziecko to odbiorca ze wszech miar godny poważnego potraktowania. Na rynku multimedialnym jest wiele propozycji zakładających z góry, że „dziecko wszystko łyknie” każdą intelektualną czy artystyczną tandetę, byle zapakować treść w odblaskowy papierek reklamy. Wstydzę się uprawiać taką pedagogikę. Zawsze mnie bulwersowała i brzydziła. Nieraz zadowolonym z siebie i kasowego sukcesu autorom podobnych rewelacji mam ochotę krzyknąć w nos: „bójcie się Boga!”
Skąd czerpie Pani pomysły?
Zewsząd. Nie ma rzeczy, która nie mogłaby zainspirować i popchnąć do pisania. W zbiorach poezji dziecięcej zdarzało mi się na przykład umieścić wiele tekstów typu „oda do Zupy Mlecznej” czy historię pieca, który „postanowił rzucić palenie”, bo miał już „stałe zmiany w dużej fajerce”... Ale są również inspiracje czerpiące najgłębiej, aż z dna duszy. Te rodzą się z ciszy (dlatego najbardziej na świecie lubię milczeć) i wcześniej czy później stają się rozmową z Bogiem. Teksty tak zainspirowane świecą potem dziwnym światłem i lecą w swoją drukowaną przyszłość jak promienie słońca w przestrzeń.
Jak przebiega praca nad książką?
Krótkie formy: wiersze, teksty piosenek, opowiadania do czasopism dziecięcych czy wierszowane regułki do słowników ortograficznych pisze się czasem w chwilę. Ale na pisanie „Anhara” i „Alhara” poświeciłam prawie rok na każdy tom. Lubię wyzwania „na wczoraj” i zamówienia, kiedy zleceniodawca ma wysokie, a jednocześnie ściśle określone wymagania. Wtedy zaczyna się walka z językiem, wyobraźnią, czasem. Życie w domu z trójką dzieci nauczyło mnie - z konieczności - maksymalnego wykorzystywania każdej chwili, więc ten rodzaj twórczego napięcia uruchamia pasję tworzenia i, na ile potrafię, staram się wtedy o sukces. Najtrudniejsze jest właśnie to wykradanie czasu na pracę twórczą, bo wciąż i przede wszystkim czuję się jednak żoną i mamą. Tworzenie rodzinnego domu to też moja pasja, więc te dwa powołania wciąż rywalizują we mnie i o mnie. Trudne bywają także chwile, kiedy do domu przychodzi paczka z egzemplarzami autorskimi jakiegoś tytułu i patrzę z rozpaczą, jak wydawca zlekceważył moją pracę, wydając książkę niechlujnie albo z koszmarnymi ilustracjami. Raz na widok bohomazów wyrysowanych do wyjątkowo ulubionego przeze mnie opowiadania po prostu rozpłakałam się jak dziecko. Na szczęście bywają i chwile odwrotne: wtedy łapię za telefon i z entuzjazmem śpiewam do słuchawki: „Dzięki! Dzięki! Dzięki! Wydaliście to super! Fantastyczne ilustracje! Piękna okładka! Dzięki!”.
Czy pisanie o religii jest trudniejsze niż zwykłych bajek?
Nie umiem odpowiedzieć, bo w mojej pracy „pisanie o religii” jest wyłącznym tematem zainteresowania. Nie mam więc skali porównawczej. Nawet, jeśli piszę rzeczy pozornie „neutralne światopoglądowo”, nie umiem i nie chcę pozbywać się wtedy wewnętrznego lustra, w którym będę mogła obejrzeć efekt moich skromnych starań oczami wiary w Boga. Bardzo mi zależy, żeby moja praca budziła w innych, tak jak we mnie samej, tęsknotę do nieba. Im bardziej to się dzieje, tym większa jest moja radość. Nie chciałabym nigdy źle używać daru, który na krótką chwilę życia został zdeponowany w moich rękach. Jeżeli pochodzi od Boga, powinien służyć Jego planom. Nie mam więc poczucia, że robię coś wyjątkowego. Mogę tylko żałować, że wiele rzeczy wychodzi nie tak pięknych, jak bym chciała, jak On by chciał.
Z pisania można się utrzymać?
Tak, choć żyje się skromnie, jeśli nie handluje się ideałami albo nie brnie do przodu przez medialny skandal. Pisarze wystawiający na licytację własne przekonania i modyfikujący je w zależności od intelektualnej mody lub portfela zamawiającego żyją zupełnie nieźle. Proszę nie zmuszać mnie jednak do podawania nazwisk. Spuśćmy zasłonę miłosierdzia na taką listę i motywacje. Oczywiście geniusze nie podlegają tej uproszczonej klasyfikacji na chudych i tłustych literatów.
Została Pani wyróżniona za swoją pracę...
Jeżeli można mówić o jakimkolwiek wyróżnieniu, to za największe uważam to, że mogę moją pracą razem z innymi ludźmi chwalić Boga tak, jak potrafię; że On w ogóle posiał w moim sercu takie pragnienie. Nagrodami literackimi (Mater Verbi za książki z „Biblioteki Niedzieli”, Feniks za „Różowych snów” i wyróżnienie w kategorii Feniksa za „Alhara”) cieszę się o tyle, że pomagają mi w uwiarygodnieniu starań o promowanie niezwykle istotnych treści. Najbardziej cieszy mnie zielone światło dla mojej dwutomowej powieści antymagicznej „Anhar” i „Alhar, syn Anhara”, wydanej przez „Edycję Świętego Pawła”; powieści, która rozchodzi się obecnie w czwartym już nakładzie, ponieważ podoba się czytelnikom i jest literacką odpowiedzią na magiczny siedmioksiąg „Harry'ego Pottera” Joanne Rowling. Zamierzamy właśnie z wydawcą przetłumaczyć tę powieść na angielski. Ciekawa jestem skutków naszego eksperymentu.
Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.
opr. aw/aw