O celebrytach, artystach i politykach

Przy okazji zamieszania z Festiwalem w Opolu trudno oprzeć się refleksji na temat różnicy między autentycznym artystą, twórcą czy autorytetem naukowym, a jego podróbką, zwaną potocznie "celebrytą"

O celebrytach, artystach i politykach

Skąd wzięło się zjawisko „celebrytyzmu”? Wydaje się, że jest to jeden z „zakupów”, których dokonaliśmy w supermarkecie kultury euro-atlantyckiej, żegnając siermiężne czasy socjalizmu. Fenomen ten możliwy jest wyłącznie w świecie zdominowanym przez media, w którym istotne jest nie to, co prawdziwe, praktyczne, dobre czy szlachetne, ale to, co ma rozgłos. W takim świecie każda postać, w której media widzą potencjał, może zostać wykreowana na celebrytę. Nie musi być nawet szczególnie mądra, utalentowana, piękna — ważne, żeby wyróżniała się czymś, co może przyciągnąć uwagę publiczności.

W czasach, gdy media zajmowały bardziej drugoplanowe miejsce, istnieli artyści, muzycy, pisarze, naukowcy, aktorzy, politycy, społecznicy i całe mnóstwo innych postaci, które zazwyczaj potrafiły zrozumieć, że ich kompetencje ograniczają się do pewnej dziedziny. Niestety wraz z rozgłosem, kreowanym przez media, ta fundamentalna cnota „samoświadomości” czy też „samoograniczenia” zanikła. O ile „naturalny” artysta, aktor czy społecznik ma świadomość swoich ograniczeń, artysta-celebryta, społecznik-celebryta czy dowolny inny celebryta zaczyna odczuwać nieopanowane „parcie na szkło”, czyli mówiąc po prostu: woda sodowa uderza mu do głowy. Okazuje się nagle, że jest ekspertem od wszystkiego. Tak przynajmniej można by sądzić po spektrum kwestii, w których zabiera głos.

Co gorsza, całkiem spore grono celebrytów wykreowane jest sztucznie — trudno powiedzieć, żeby byli wybitni w jakiejkolwiek dziedzinie. Ot, po prostu kaprys mediów wykreował ich na „osoby publiczne”. Tym gorzej, jeśli nie potrafią dostrzec źródeł swojej sławy i wypowiadają się na tematy, o których mają zazwyczaj znikome pojęcie. Tego rodzaju „medialne autorytety” są szczególnie żenujące. Pomijając jednak tę szczególną grupę, warto zastanowić się nad tymi, którzy stali się celebrytami w oparciu o rzeczywiste osiągnięcia w swojej dziedzinie. Czy mogą i czy powinni wykorzystywać swą sławę w działalności społecznej lub politycznej?

Wydaje mi się, że takie „przekroczenie własnej dziedziny” jest możliwe, a czasem nawet bywa pożyteczne. Nic jednak nie ma za darmo. Jeśli artysta, naukowiec czy ktokolwiek inny zdecyduje się wkroczyć w inny obszar działalności, zwłaszcza społeczny czy polityczny, musi liczyć się z tym, że będzie od tej pory traktowany jako działacz czy polityk, a nie tylko artysta czy naukowiec. Oczywiście ma prawo tak zdecydować i niejeden aktor, muzyk czy profesor zostawał skutecznym politykiem (wystarczy podać przykład Ronalda Reagana, naszego rodzimego Ignacego Paderewskiego czy Leszka Balcerowicza). Nie można jednak jednocześnie „mieć ciastko i zjeść ciastko”. Jeśli w poniedziałek jestem muzykiem, a we wtorek — politykiem, to muszę się liczyć z tym, że znaczne grono moich słuchaczy może zrezygnować z odbioru mojej twórczości, bo albo nie pasuje im moja opcja polityczna, albo ogólniej — mieszanie polityki do wszystkiego.

Czy próbuję powiedzieć, że najlepiej byłoby, gdyby artysta, profesor czy lekarz nie mieli poglądów politycznych? Ależ nie! Każdy ma prawo mieć poglądy i kierować się nimi w życiu. Co innego jednak mieć poglądy i pod ich wpływem podejmować decyzje, a co innego — być działaczem, występować na wiecach czy w inny sposób próbować wpływać na decyzje innych. To już jest zdecydowane wkroczenie w inną domenę. Jeśli razi nas (a mnie bardzo razi!) politykowanie podczas uroczystości kościelnych, to właśnie dlatego, że podświadomie czujemy, że coś jest nie w porządku, gdy mieszają się różne sfery. Następuje wtedy zjawisko, które określiłbym mianem „ekstrapolacji autorytetu” — osoba, która jest autorytetem w jednej dziedzinie, wykorzystuje to do wpływania na ludzi w innej sferze. To budzi niesmak i słusznie, bo jest to manipulacja (lub mówiąc delikatniej: „socjotechnika”).

Skoro nie pasuje nam politykowanie księdza, dlaczego mielibyśmy się zgadzać na politykowanie profesora, muzyka czy sportowca? Jeśli nie chcemy, żeby ksiądz występował w roli polityka (jest to zresztą zakazane w prawie kanonicznym!), dlaczego mamy się godzić na pomieszanie roli artysty i polityka czy też naukowca i polityka? Rozumiem, że rozmaite opcje polityczne potrzebują znanych „twarzy”, dlatego próbują pozyskać dla siebie znanych aktorów, sportowców czy innych celebrytów, ocieplając w ten sposób swój wizerunek. Szkoda, że te „twarze” nie mają tyle rozsądku, żeby odmówić. Jeśli zaś nie odmawiają, niech nie dziwią się, że w ten sposób przekraczają swoją własną domenę i stają się elementami politycznego pola bitwy. Jak głosi łacińska maksyma, volenti non fit iniuria, a w bardziej swojskiej wersji: „sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”.

Do czego to prowadzi widać na przykładzie tegorocznego zamieszania z Festiwalem w Opolu, którego organizatorem jest telewizja zwana dla zmyłki „publiczną”. Jeśli ktoś wierzy, że TVP jest lub kiedykolwiek była neutralna politycznie, jego sprawa. Ja kładę to między bajki i nawet nie spodziewam się, żeby było to możliwe, chyba żeby ktoś ośmielił się zrealizować postulat nieodżałowanego Macieja Rybińskiego („TVP: wysadzić i zaorać”). Tymczasem nagle celebryci postanowili zamanifestować swoją niezależność polityczną i masowo rezygnują z występów na rzeczonym festiwalu. Jest wśród nich Maryla Rodowicz, która nie uznała za stosowne zbojkotować festiwalu „reżimowej telewizji” w 1983 r. (krótko po tym, jak SB zakatowała Grzegorza Przemyka) oraz Kombi, które występowało w roku 1985. Podobno na 20 gwiazd, które miały wystąpić w Opolu, zrezygnowało już ponad 100. Bo wypada zrezygnować. Jeśli ktoś wierzy, że jest to manifestacja neutralności politycznej, jego sprawa. Ja i to kładę między bajki. A skoro już o bajkach mowa, pozwolę sobie na parafrazę znanej bajki Krasickiego: Szanowni politycy, szanowni celebryci i szanowne media, przestańcie, bo źle się bawicie! Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie. Upolitycznienie rozmaitych dziedzin jest jak wstrzykiwanie do nich śmiertelnego jadu. Osobiście mam serdecznie dość upolitycznienia kultury, wolałbym raczej ukulturalnienie polityki!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama