Wokół Nobla pani Olgi

Dla kogo twórczość Olgi Tokarczuk jest wspaniała? Czy chodzi o uznanie czysto literackich osiągnięć, czy raczej o coś innego?

Nie mam jakichś osobistych doświadczeń z wytykaniem mnie za moją polskość i katolickość, ale czasami trudno się oprzeć wrażeniu, że trochę nas za te zbitkę nie lubią. Dlatego kiedy coś polskiego jest „docenione” światową nagrodą jestem trochę nieufny: nagroda jest za to, że polskie i dobre, czy za to, że to co polskie krytykuje?

Przede wszystkim chciałbym już na samym początku przypomnieć, że przyznanie nagród Nobla może być kontrowersyjne, zwłaszcza w kategoriach literatury i nagrody pokojowej (choćby przyznanie tej ostatniej Barakowi Obamie, chyba za chęci).

To nie wyścig

Literatura nie jest matematyką i nie da się stwierdzić kto dalej czy szybciej, a więc wybór zawsze pozostaje subiektywny i każdy ma prawo się z nim nie zgodzić. Proszę choćby zauważyć, ile kontrowersji wzbudziło przyznanie tegorocznej nagrody w dziedzinie literatury (przypomnę, że Olga Tokarczuk otrzymała swojego Nobla za rok ubiegły) Austriakowi Petrowi Handke. Pierwszą, która ten wybór potępiła była ambasadorka Kosowa w Stanach Zjednoczonych nazywając go „niedorzeczną i wstydliwą decyzją” i komentując w taki sposób: „Skandal! Komitet nagradza Petera Handkego - człowieka, który gloryfikował Miloševića, znanego »rzeźnika Bałkanów«, i poparł jego ludobójczy reżim - literacką Nagrodą Nobla. Nie ma w tym nic szlachetnego!” Swoje zdziwienie wyraził również amerykański PEN Club w oficjalnym oświadczeniu: „Jesteśmy zaskoczeni wyborem pisarza, który publicznie podważał prawdę historyczną i demonstrował chęć pomocy sprawcom ludobójstwa, takim jak były prezydent Serbii Slobodan Milošević i przywódca bośniackich Serbów Radovan Karadžić. (...) Nie zgadzamy się z decyzją, że pisarz, który uporczywie kwestionuje gruntownie udokumentowane zbrodnie wojenne, zasługuje na to, by świętować jego »pomysłowość językową«. Dzisiaj, w dobie narastającego nacjonalizmu, autokratyzmu i powszechnej dezinformacji na całym świecie, społeczność literacka zasługuje na coś lepszego. Głęboko ubolewamy nad wyborem Komitetu”. Tych głosów sprzeciwu było oczywiście więcej, ale nie miejsce tutaj, by je wszystkie przytaczać. Chodzi mi o to, że ja i każdy z nas mamy prawo odrzucić bezkrytyczne podejście do tej nobilitacji naszego kraju, jak można przeczytać w różnych miejscach. Wcale nie jest prawdą, że „musimy się cieszyć, zamiast szukać dziury w całym”, jak napisał jeden z krytyków literackich. Podobnie jak wcześniej mieliśmy się cieszyć, kiedy obce rządy nagradzały naszych przywódców swoimi najwyższymi odznaczeniami za ich wspaniałą działalność na czele polskich rządów, pytanie tylko dla kogo ta działalność była wspaniała...

Jak pokazywać Polaków?

Chciałbym dzisiaj przez chwilę zastanowić się, dla kogo jest wspaniała twórczość Olgi Tokarczuk i abstrahuję w tym miejscu od walorów literackich, co do których nie mam kompetencji się wypowiadać, chociaż nawet zakładając ich obecność, to podobnie jak w przypadku wypowiedzi wyżej cytowanej, nie można ich bezkrytycznie celebrować, jeżeli przekazują one zakłamane treści. Literacka Nagroda Nobla od lat sprawia wrażenie, że bardziej chodzi w niej o utrwalanie pewnych trendów niż nagradzanie prawdziwych mistrzów pióra, stąd pytanie o treści przekazywane przez panią Olgę nie jest bezzasadne.

Musimy teraz cofnąć się o kilkadziesiąt lat i przypomnieć kilka faktów. Albo nie. Cofnijmy się na razie o kilka tygodni. Otóż mało kto zauważył (ja sam dowiedziałem się o tym dzięki blogerce Krystynie Murat), że od 1 do 13 września 2019 roku miała miejsce w Czeskiej Akademii Filmu i Telewizji procedura wyłaniania czeskiego kandydata do Oscara 2020 roku. Spośród 10 proponowanych filmów czescy eksperci wybrali film Vaclawa Marhoula pt. „Malowany Ptak”. Oczywiście tytuł brzmi znajomo, ponieważ film jest bardzo dokładnie oparty na książce Jerzego Kosińskiego pod tym samym tytułem, która początkowo była lansowana jako „wspomnienie dziecka Holocaustu”. Książce, która była jednym wielkim oszustwem, nie tylko zawierała kłamstwa historyczne, ale wręcz się okazało, że rzekomy autor nie znał na tyle języka angielskiego, aby ją napisać, więc korzystał z usług amerykańskich ghost writerów. Pod naciskiem tych oskarżań Kosiński rzeczywiście wycofał się z twierdzenia, że książka zawiera jego prawdziwe wspomnienia z czasu okupacji niemieckiej w Polsce, ale  - jak napisała Krystyna Murat — książka zaczęła żyć własnym życiem. To nic, że Joanna Siedlecka dokonała dziennikarskiego śledztwa w sprawie oskarżeń rzuconych przez Kosińskiego na mieszkańców wsi Dąbrowy Rzeczyckiej koło Rozwadowa i okolic, których nazwiska pojawiły się w książce, obnażyła wszystkie kłamstwa i opisała je w książce „Czarny Ptasior” (Wydawnictwo Marabut Gdańsk 1994 r.). To nic, że zarzuty Joanny Siedleckiej o konfabulację w sprawie brutalności, czy wręcz sadystycznych zachowań chłopów z Dąbrowy Rzeczyckiej wobec siebie nawzajem i wobec żydowskiego sześcioletniego chłopca potwierdził amerykański krytyk James Parker Sloan w książce „Jerzy Kosinski: A Biography”. To wszystko nie wystarczyło, aby powstrzymać czeskiego reżysera od nakręcenia filmu w oparciu o tak kłamliwą książkę. Dlaczego? Bo ewidentnie ten temat musi być grzany. Bo w Europie ewidentnie jest potrzeba na obrazy przedstawiające Polaków jako strasznych antysemitów, ba, jako „żydożerców”. Bo jak pokazała „Ida” (kolejny przykład polskiego „dzieła” nagrodzonego Oscarem, z którego powinniśmy się cieszyć i całować po rękach twórców, choć jego wymowa jest antypolska i zupełnie wyjęta z kontekstu historycznego, ale oczywiście piętnująca rzekomy polski antysemityzm) na tym można wiele ugrać. Co ciekawe, film był pokazywany m.in. na festiwalach w Wenecji i Toronto, i w obu przypadkach zakończyło się tym, że ludzie (nawet krytycy, którzy przecież biorą za to pieniądze i powinni trzymać fason) masowo wychodzili przed końcem seansu ze względu na nadmiar „obrzydliwości”. Mimo wszystko uznano jednak, że film ma szansę na Oscara... Prawda, że ciekawe?

Jaka jest misja pani Olgi?

Jak wspomniałem ta antypolska kampania, przedstawiająca nas jako antysemitów, trwa już kilkadziesiąt lat, można powiedzieć, że w pewnym sensie właśnie książka podpisana nazwiskiem Jerzego Kosińskiego, zapoczątkowała ją. I jak wiemy, popkultura ma bardzo ważne miejsce we wprowadzaniu pewnych twierdzeń do powszechnej świadomości. Ma ją również literatura. Jeżeli chcecie poczytać o twórczości Olgi Tokarczuk, to odsyłam do „Gazety Wyborczej” i jej publikacji, gdzie jest doskonale wytłumaczone dlaczego pisarka, od zawsze wspierana i promowana przez to środowisko, wielką pisarką jest i basta. Tam znajdziecie wytłumaczenie, dlaczego pani Olga musiała wreszcie „odkłamać” rzeczywistość „zakłamaną” przez Sienkiewicza. Kiedy w 2015 roku Olga Tokarczuk otrzymała Literacką Nagrodę Nike (to jest swoisty certyfikat jakości przyznawany przez środowisko „Gazety Wyborczej”) tak opisała swoją filozofię: „Wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów”.

Mógłbym te słowa sam skomentować, ale pewnie już wszyscy się domyślili, że fanem naszej noblistki - delikatnie mówiąc - nie jestem. I dlatego jako komentarz przytoczę słowa Pawła Jędrzejewskiego, jednego z autorów publikującego na Forum Żydów Polskich. Proszę wybaczyć przydługi cytat, ale on mówi wszystko: „Smutne, że hasła Tokarczuk podważyć aż tak łatwo: np. zaczynając od strony tego nieszczęsnego przywołania „niewolnictwa”.

Zapomina ona najwyraźniej, że właściciele niewolników, czyli pańszczyźnianych chłopów, stanowili zaledwie 10% populacji, natomiast niewolnicy, czyli ci chłopi, stanowili absolutną większość. Tak więc współcześni Polacy są w przeważającej liczbie potomkami niewolników, a nie ich właścicieli. Zarzut więc całkiem mylnie sformułowany: żadne „myśmy robili straszne rzeczy”, tylko - jeżeli już - to „z nami robiono straszne rzeczy”.

Niewiele lepiej z innymi aspektami jej opinii, ale polemizowanie z nimi nie jest moim celem. Podstawowym zarzutem jest coś poważniejszego. Mam pretensję do pisarki o nonszalancję jej wypowiedzi i o postrzeganie historii Polski z zaściankowej perspektywy, czyli tak, jakby nie rozgrywała się ona w kontekście historii takich sąsiedzkich narodów, jak Niemcy i Rosjanie, których doświadczenia z kolonizacją, ludobójstwem oraz zniewoleniem w ich wykonaniu dają dopiero właściwe tło porównawcze. Tło dla tak bardzo ahistorycznej oceny dziejów Polski, jaką jest - ze swej natury - ocena etyczna, dokonywana wedle dzisiejszych kryteriów. To nasi sąsiedzi robili straszne rzeczy: zniewalali Europę (Niemcy) lub pół Azji (Rosjanie). Mordowali miliony ludzi (Holokaust) i wysiedlali całe narody a inne skazywali na śmierć głodową (Ukraińców za Stalina). Prowadzili wojny religijne i siłą odbierali ludziom narodową tożsamość. Tu nie chodzi o wypieranie przeszłości, jej idealizowanie, lub odwoływanie się do hasła „a u was biją Murzynów”, a jedynie o kontekst. Historyczny kontekst. Ogólnie: wydawałoby się, że od Olgi Tokarczuk można oczekiwać czegoś więcej”.

Szczerze mówiąc, ja nie oczekuję więcej, ponieważ zadanie pani Olgi wydaje się oczywiste i wpisuje się ono w wyżej opisany nurt. Ma utrwalać opinię, że jeżeli w naszej historii było coś dobrego, to czynili to Żydzi, natomiast Polacy tych biednych i mądrych Żydów prześladowali. Przepraszam za wielkie uproszczenie, ale jestem przekonany, że wiecie o co mi chodzi. No i teraz dzięki Noblowi, przemyślenia pani Olgi jeszcze bardziej rozleją się po świecie. Kolejna cegiełka do historii napisanej na nowo, w której nie mamy roli dobrych charakterów. Cała nadzieja w tym, że jak przypomniał Krzysztof Osiejuk, Nobla z literatury dostali również Eyvind Johnson, Harry Martinson, Wole Soyinka, Nadżib Mafhuz, Imre Kertesz, Orhan Pamuk, Swiatłana Aleksijewicz i chyba nikt ich nie pamięta.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama