Wywiad z Michałem Jelińskim, złotym medalistą olimpijskim i trzykrotnym mistrzem świata w czwórce podwójnej w wioślarstwie, chorującym na cukrzycę...
Cukrzyca nigdy nie zmieniła moich życiowych planów, nigdy się jej nie podporządkowałem, więc to ona musiała się dostosować do mnie.
Urządzenie do pomiaru poziomu cukru we krwi, zastrzyki z insuliny. Pamiętasz, kiedy dowiedziałeś się, że to one staną się dla Ciebie towarzyszami życia?
– Pamiętam to bardzo dobrze, bo było to w ważnym momencie mojej kariery sportowej, dwa dni po mistrzostwach świata w Mediolanie, będących jednocześnie kwalifikacjami do igrzysk w Atenach. Sezon 2003 był w ogóle stresogenny; kończyłem wtedy czwarty rok na uczelni, było strasznie dużo zajęć. Jakoś sobie z tym wszystkim radziłem, ale czułem, że dzieje się ze mną coś nie tak. Mój stan się pogarszał, traciłem sporo na wadze. Zrzucałem to jednak na przemęczenie i przepracowanie. Poszedłem do lekarza z wcześniej zrobionymi wynikami, a ten od razu postawił diagnozę. Wiadomość o cukrzycy była dla mnie szokiem, tym bardziej że nie posiadałem wtedy o tej chorobie żadnej wiedzy. Później pojawiła się nadzieja, bo wiadomo, jakie jest na tę chorobę lekarstwo. Musiałem spróbować dalej wiosłować, bo nie wyobrażałem siebie w innej roli. Wyszedłem więc od lekarza, wykupiłem w aptece insulinę i poszedłem na trening. Lekarz odradzał mi to, zalecał, bym na początku poznał swój organizm, jego reakcje na chorobę. Wiedziałem, że z cukrzycą będę dalej trenować, ale tylko wtedy, gdy okaże się, że moja wydolność nie będzie spadać. Bo jeśli wykonywałbym na treningach „trzy kroki w przód”, a moja choroba cofałaby mnie „dwa kroki w tył”, to to, co robię, traciłoby sens. Na szczęście szybko okazało się, że te obawy się nie potwierdziły...
Cukrzyca. To słowo często brzmi jak wyrok, szczególnie dla sportowca i to jeszcze uprawiającego tak wyczerpujący organizm sport, jakim bez wątpienia jest wioślarstwo.
– To prawda. Mówi się o powikłaniach, które występują przy nieleczonej cukrzycy już po kilku latach, ale te same powikłania w wypadku leczenia mogą wystąpić dużo później lub nie wystąpić wcale. Na cukrzycę choruję dość krótko, a początki tej choroby są takie, że nie ma ona druzgocącego wpływu na organizm. W pierwsze lata z cukrzycą wszedłem z rozpędu, mój organizm nie zaczął nagle się walić. Dużą rolę odgrywa tu psychika – nie można załamywać rąk, a po prostu robić swoje. Dodatkowo nie tylko wyniki osiągane na mistrzostwach świata, ale przede wszystkim te indywidualne czy badania wydolnościowe, mówiące o reakcji organizmu na wysiłek, pokazały i wciąż pokazują, że choć mój metabolizm nie działa tak, jak powinien, to czynię jeszcze w wieku 28 lat istotne postępy...
Mówisz, że Twój organizm z cukrzycą przez pierwsze lata „zaprzyjaźniał się” z marszu. Nie wierzę jednak, by potem w Twoim życiu nie następowały jakieś zmiany...
– Zmiany nie następują dramatycznie, z dnia na dzień. Są oczywiście lepsze i gorsze okresy związane przede wszystkim z kondycją psychiczną. Życie to nie pasmo niekończących się sukcesów. Czasem, gdy różne problemy się nawarstwiają, człowiek spada „w dół”. To też znajduje odzwierciedlenie w chorobie.
Przez trzy lata robiłem sobie zastrzyki, teraz jestem na pompie insulinowej, więc wygląda to trochę tak, jakbym zaczął chorować od nowa. Zawsze śmiałem się, że nastąpiła tylko zmiana zastrzyków na wkłucia stałe niezbędne przy pompie, ale okazało się, że wraz z tym musiały nastąpić też zmiany w zasadach zachowania. Paru rzeczy musiałem się po prostu od nowa nauczyć.
Wspomniałeś gdzieś, że męczy Cię obowiązkowość, ale przecież bez niej nie ma mowy o walce z cukrzycą, a co za tym idzie i pozostaniu w sporcie na absolutnym szczycie. Jak przełamujesz samego siebie?
– To jest trudne, tym bardziej że jestem trochę bałaganiarzem, lubię spontaniczność, nigdy nie planuję dnia, jak w zegarku. W jakiś sposób mnie to ogranicza, ale z tym walczę i jak dotychczas, daję sobie chyba z tym nie najgorzej radę. Pomiar cukru i zastrzyki z insuliny są dziś dla mnie powszechniejsze niż mycie zębów, bo tych ostatnich nie myję przecież 5-6 razy dziennie, a zastrzyki tyle razy muszę robić. Te procedury są dla mnie niczym oddychanie, tym bardziej że zdaję sobie sprawę, że bez nich nie mógłbym funkcjonować w sporcie wyczynowym. Bez pilnowania tych spraw, przy ciągłych podróżach, zmianie diety, różnych treningach (ze względu na ich długość czy intensywność) i nie mówiąc już o niezliczonych przypadkach losowych z pewnością przegrałbym walkę z cukrzycą.
Pamiętasz reakcje najbliższych, gdy dowiedzieli się o Twojej chorobie i o tym, że mimo cukrzycy, zamierzasz dalej wiosłować po medale mistrzostw świata i olimpijskie złoto?
– Moja przyszła żona Kamila była wtedy w Niemczech. Pamiętam, że telefonicznie dzieliłem się z nią moimi podejrzeniami. Żartowaliśmy wtenczas, że z cukrzycą będę jeszcze bardziej słodki niż jestem. Gdy diagnoza się potwierdziła, zrobiliśmy burzę mózgów. Ona zachowała się wtedy wspaniale. Nie było litowania się, nadopiekuńczości, załamywania rąk. Kamila jednak pilnowała mnie, bym przestrzegał zaleceń lekarza, obserwowała też, jak sobie radzę. Mogłem zawsze na nią liczyć. Wiedziałem, że w razie czego zawsze jest obok.
A po zdiagnozowanej cukrzycy Twój dorobek sportowy wzbogacił się o trzy tytuły mistrzostw świata, a w sierpniu o medal najcenniejszy – olimpijskie złoto. Stając na podium w Pekinie poczułeś, że wygrałeś coś więcej niż złoty krążek?
– Pamiętam każde podium mistrzostw świata. To była ogromna radość. Była przy tym równocześnie nadzieja: oby udało się jeszcze na igrzyskach. I udało się, zdobyliśmy złoto olimpijskie! To było fantastyczne uczucie. Jednocześnie przewinęły się przez głowę myśli o tych latach wyrzeczeń, treningów, o mojej cukrzycy. Wszystko podporządkowałem jednemu celowi i go osiągnąłem. Wygrałem więc podwójnie!
Masz świadomość, że Twoja postawa jest wzorem, nie tylko dla cukrzyków, ale i chorych na inne schorzenia? Że pokazujesz, że chcieć oznacza móc?
– Złoty medal okraszony był latami wyrzeczeń, kryzysów, żmudnych treningów, szczególnie ciężkich w tych dwóch sezonach przedolimpijskich. Pamiętam, jak zaciskałem zęby i robiłem wszystko, by było jak najlepiej, no i się udało. Wiedziałem, że złoty medal odbije się szerokim echem, ale nie spodziewałem się, że aż tak wielkim. Dostawałem masę maili z wyrazami serdeczności, gratulacjami. Mówienie na forum, że wygrałem walkę z cukrzycą to był taki szum medialny. Najbardziej cieszyły mnie jednak dziesiątki wiadomości od rodziców chorych dzieci, którzy wyrażali wdzięczność za nadzieję, jaką dałem im i ich pociechom. To było i jest dla mnie budujące. Mobilizuje też do tego, bym nie tylko trenował, ale i angażował się w działalność na rzecz cukrzyków.
Z tego co wiem, to się angażujesz...
– Pokłosiem tych moich działań jest moja obecność w Stowarzyszeniu Aktywny Diabetyk, które ma jednoczyć ludzi aktywnych nie tylko sportowo, ale i pod każdym innym względem. Lada chwila rusza portal, który będzie promował aktywny tryb życia u diabetyków na pompie insulinowej, który stanowić będzie również doskonałą formę integracji. To są fajne inicjatywy. Żałuję tylko, że przez inne obowiązki nie mogę się w nie zaangażować jeszcze bardziej. Bo ważne jest, by nie bać się mówić o cukrzycy, pokazać, że można z nią żyć normalnie. Cukrzyca nigdy nie zmieniła moich życiowych planów, nigdy się jej nie podporządkowałem, więc to ona musiała się dostosować do mnie. Stąd bardzo się cieszę, że mi się udało, bo udowodniłem, że można nie tylko sobie, ale i innym.
to złoty medalista olimpijski z Pekinu, trzykrotny mistrz świata w wioślarskiej osadzie czwórki podwójnej wraz z Markiem Kolbowiczem, Adamem Korolem i Konradem Wasielewskim.
opr. aś/aś