Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (10/2001)
Ksiądz biskup Pieronek stwierdził, że jeśli 5 procent z dokumentów II Synodu Plenarnego zostanie wdrożonych w codzienne życie Kościoła, wynik ten będzie można uznać za bardzo dobry. Myślę, że wolno mi być większym optymistą od Księdza Biskupa, skądinąd mojego dawnego profesora.
Synod został otwarty dziesięć lat temu. Po okresach żywej pracy nastawały lata stagnacji. Po nadziejach na ferment intelektualny i duchowy przyszła znana nam z wielu dziedzin życia codzienność. A jednak zaprezentowany dokument końcowy napawa optymizmem i to naprawdę na więcej niż 5 procent. Teraz od nas zależy, czy tych kilkaset stron ożyje, czy treści zawarte w tych dokumentach pozostaną tylko martwą literą.
Każdy z czternastu dokumentów składa się z trzech części: doktrynalnej, w której zostało przedstawione nauczanie Kościoła po Soborze Watykańskim II, socjologicznej, gdzie opisano stan faktyczny, i wniosków praktycznych. Niestety, z zapowiadanej wcześniej części czwartej — prawniczej — nic nie wyszło. Zapowiedziano jednak, że Konferencja Episkopatu zastanowi się nad decyzjami prawnymi.
Marzy mi się, aby poszczególne dokumenty mówiące o roli świeckich, sprawach społecznych, o finansowaniu Kościoła, o rodzinie i małżeństwie oraz wielu innych codziennych sprawach, były czytane i dyskutowane w małych grupach. Aby ludzie i wspólnoty zbierały się, i nawet się kłóciły. Bo pewnie warto o Boże sprawy się posprzeczać. Czy w naszym Kościele partykularnym pojawi się ożywienie, naprawdę zależy tylko od nas samych.
Biskup Pieronek nazwał te dokumenty „podręcznikiem dla ludzi wierzących”, a podręcznik ma być pod ręką, więc zapewniam, że warto do tej „księgi” sięgać często. A i biblioteki parafialne (i nie tylko), jeśli jeszcze takie istnieją, powinny tę „księgę” jak najszybciej nabyć. Oby entuzjazm nie opuścił mnie samego i czytelników.
opr. mg/mg