W świecie trwa wojna kultur, w której Kościół jest coraz bardziej traktowany jako główny wróg – bo jest obrońcą dawnego moralnego porządku, który trzeba raz na zawsze obalić. Publikacja deklaracji „Fiducia supplicans” wniosła tu niestety mnóstwo zamętu, który niełatwo będzie odkręcić.
Na stronie eKAI ukazało się pełne tłumaczenie komunikatu Dykasterii Nauki Wiary ws. reakcji na „Fiducia supplicans” z 4 stycznia 2024 roku. Tej informacji towarzyszy wymowne zdjęcie. To wielka tęczowa flaga rozpostarta na placu przed Bazyliką św. Piotra w Rzymie. Nie sądzę, aby ktoś odpowiedzialny w KAI za dobieranie fotek celowo dobrał takie właśnie zdjęcie, bo przecież komunikat dykasterii broni deklaracji „Fiducia supplicans” (dalej skrót: FS) przed kojarzeniem jej z ideologią gejowską. Jest to jednak bardzo symptomatyczne. Wskazuje na kontekst, w którym toczy się kościelna debata wywołana przez FS.
W świat poszła wiadomość, że Kościół zezwala na błogosławieństwo par homoseksualnych. I tego już nie da się odkręcić. Sztandar ideologii LGBT nie został zatknięty na Watykanie, ale w medialnym odbiorze wrażenie jest takie, że przyczółek został zdobyty. Oczywiście można i trzeba tłumaczyć, że to nie tak. Ale mleko się rozlało.
Tuż po opublikowaniu FS doszło do spektakularnych błogosławieństw par homoseksualnych. Dokonywane to było przez duchownych aktywnie lobbujących na rzecz zmiany nauczania Kościoła. Te błogosławieństwa wyraźnie lekceważyły zalecenia FS. Dlaczego tego typu postawy nie zostały wprost napiętnowane przez kard. Fernandeza? Dlaczego w swoich wyjaśnieniach kardynał skupił się tylko na tych, którzy wyrazili swoje zastrzeżenia do dokumentu? I dlaczego nie odniósł się do tych zastrzeżeń merytorycznie, tylko uznał, że zgłaszający te zastrzeżenia potrzebują więcej czasu do namysłu?
Nie można zapominać, że w świecie trwa wojna kultur, w której Kościół jest coraz bardziej traktowany jako główny wróg – bo jest obrońcą dawnego moralnego porządku, który trzeba raz na zawsze obalić. Kościół oczywiście nie walczy z osobami homoseksualnymi, ale musi dawać odpór ideologii domagającej się zrównania małżeństwa mężczyzny i kobiety z parami jednopłciowymi. Domaganie się uznania tych związków za małżeństwo włącznie z prawem do adopcji dzieci to jedno z głównych uderzeń w małżeństwo i rodzinę.
To prawda, że FS mocno podkreśla, że w doktrynie nic się nie zmieniło. Ale jednocześnie wprowadza nowy rodzaj błogosławieństwa dla par żyjących w grzechu. Kard. Fernandez podkreśla w swoich wyjaśnieniach, że „prawdziwą nowością tej Deklaracji (…) nie jest możliwość błogosławienia par nieregularnych. Jest nią zaproszenie do rozróżnienia między dwiema różnymi formami błogosławieństw: «liturgicznymi lub zrytualizowanymi» a «spontanicznymi lub duszpasterskimi»”. No dobrze, ale przecież ten nowy rodzaj błogosławienia został ustanowiony (wprowadzony?) właśnie dla par nieregularnych, w tym jednopłciowych. Nawet jeśli jest to błogosławieństwo spontaniczne, krótkie, nieformalne itd., to jednak jest to nadal błogosławieństwo! Podmiotem każdego błogosławieństwa jest ostatecznie Bóg, który działa przez Kościół, przez swoich „reprezentantów” działających w Jego imieniu. Ksiądz błogosławi zawsze w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Czyni to z mandatu Kościoła, jest narzędziem błogosławiącego Boga. Jakakolwiek zmiana kwalifikacji tego czynu, nazwanie tego błogosławieństwa „nieliturgicznym”, „spontanicznym”, „duszpasterskim”, „15 sekundowym” itd., nie zmienia istoty rzeczy – Bóg błogosławi przez kapłana dwie osoby żyjące w związku, który nie jest małżeństwem.
Zgodnie z nienaruszoną doktryną Kościoła, czyli jak wierzymy zgodnie z tym, jak to widzi sam Bóg, ten związek jest trwaniem w grzechu, który nawet jeśli ma jakieś dobre strony, to jednak jest grzeszny. A grzech niszczy człowieka w doczesności i grozi zgubą wieczną. Czy można komuś na taką drogę błogosławić?
Dodajmy jeszcze, że przecież odmowa błogosławieństwa nie jest równoznaczna z potępieniem osób żyjących w związkach nieregularnych. Oszem trzeba im dać dobre słowo, ale też nazwać rzeczy po imieniu, zachęcić do nawrócenia, wlać nadzieję, wezwać do porzucenia zła. Błogosławieństwo grzesznej relacji jest sprzecznością, której nie da się pogodzić z istotą błogosławieństwa. Teologiczne wygibasy nic tu nie pomogą.
Nie jest przypadkiem, że najmocniej zaprotestowała Afryka. Papież Franciszek na początku swojego pontyfikatu mówił, że marzy o ubogim Kościele dla ubogich. Afryka to jest właśnie taki Kościół, Kościół ubogi, pełen ewangelicznego zapału. To właśnie ten Kościół przemówił zdecydowanie i odważnie – nie przeciwko osobom homoseksualnym, ale w obronie małżeństwa. Domaganie się błogosławienia par homoseksualnych nie jest problemem ludzi ubogich. Jest raczej fanaberią bogatych zachodnich społeczeństw, które z wolności jednostki uczyniły bożka i chcą, by tego bożka postawić także w Kościele. Zwrócił na to uwagę parę lat temu R. R. Reno, redaktor naczelny „First Things”. W rozmowie dla „Gościa Niedzielnego” parę lat temu mówił: „Projekty emancypacji, rewolucji seksualnej i wyzwolenia rozumianego jako całkowicie dowolne definiowanie siebie samego służą przede wszystkim wąskiej elicie, a u pozostałych powodują spustoszenie. Mówiąc precyzyjnie: te pomysły nie służą nikomu, ale silni i bogaci potrafią lawirować między możliwościami oferowanymi przez świat. Biedni idą na dno, nie tylko ekonomiczne, ale i moralne, społecznie”. Wierny Lud Boży – to kategoria często stosowana przez kard. Fernandeza i papieża Franciszka. Prosty Lud Boży nie uchwyci subtelności rozróżnień zastosowanych przez FS.
Biskupom afrykańskim z pewnością nie brakuje teologicznej wiedzy, ale ich protest opiera się właśnie na tak cenionej przez obecny pontyfikat kategorii zmysłu wiary (sensus fidei) Ludu Bożego.
Ubodzy nie mają często niczego więcej poza pewnością, że wszystkich ludzi obowiązują te same, niezmienne, odwieczne prawdy i zasady życia małżeńskiego, rodzinnego, kościelnego. Zachód głosi dziś, mówił R. R, Reno, że „wszystko musi być soft: łatwe, miłe, otwarte, akceptujące, nieoceniające, niepowodujące poczucia winy. Ta fałszywa «ewangelia» jest głoszona od kilku dekad na Zachodzie i powoduje moralne rozbicie. Nie ma zasad, nie ma społecznych ról. Wszystko płynie. W tym morzu bez zasad elity nauczyły się pływać i ćwiczą w tej umiejętności swoje dzieci. Ale biedni, mniej wykształceni, idą na dno”. Afrykańscy pasterze być może nie nazwali tego w ten sposób, ale ich opór wobec FS to obrona biednych przed odebraniem im wiary w sens małżeństwa, rodziny, płodności – wartości tak cenionych w tych społeczeństwach.