Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (19/2006)
Dziś, gdy tak często pada sformułowanie „generacja Jana Pawła II", instynktownie burzę się na to, że tak mało wspominamy o duchowym ojcu Papieża Polaka - kardynale Stefanie Wyszyńskim. Doskonale rozumiem, że setkom tysięcy młodych Polaków, wstrząśniętym odejściem naszego wielkiego rodaka do Domu Ojca, postać Jana Pawła II zdominowała wyobraźnię. Ale ja, choć starszy o tylko jedną generację, nie potrafię zapomnieć o wcześniejszym tytanie polskiego ducha - Prymasie Stefanie Wyszyńskim. Właśnie mija 40 lat od milenijnych obchodów w 1966 r. Sam tego cudownego roku nie pamiętam - miałem wtedy rok życia - ale wyrosłem w jego legendzie, którą żyła moja rodzina. Szlachetna, naznaczona męczeństwem komunistycznego więzienia twarz Prymasa Tysiąclecia hipnotyzowała wręcz pokolenie moich rodziców i uczyła godności w czasach komunistycznego zniewolenia. Jedno zmarszczenie brwi Prymasa przywoływało tych wiernych, którzy ulegali naturalnemu lękowi przed komunistyczną władzą. Jego królewski majestat stanowił kontrast dla nędzy komunistycznych władców kraju nad Wisłą. Słuchane w „Wolnej Europie" relacje o aresztowaniu przez milicję obrazu jasnogórskiego, powtarzane były mi potem przez moją babcię. I inna scena, jaką podpowiada pamięć - mój katecheta, który ma łzy w oczach, gdy opowiada nam, dziesięciolatkom, w małej i ciasnej salce katechetycznej o tym, jak ludzie płakali niczym bobry na widok pielgrzymujących po Polsce pustych ram po przymusowym zatrzymaniu obrazu „Czarnej Madonny" na Jasnej Górze. I jeszcze przechowywanie jak relikwii zdjęć z gigantycznej Mszy milenijnej księdza Prymasa w moim rodzinnym Gdańsku. I wspomnienie z pogrzebu Kardynała w 1981 roku na placu Zwycięstwa. Tym samym placu, na którym Boża Opatrzność pozwoliła Prymasowi być świadkiem słów Jana Pawła II o „zstąpieniu Ducha Świętego i odnowieniu oblicza ziemi, tej ziemi". I wreszcie, wspomnienie mojej nauczycielki od polskiego, która do nas, uczniów pierwszej klasy liceum, mówi łamiącym się ze wzruszenia głosem o Prymasie. O tym, jak widząc setki tysięcy ludzi na papieskiej Mszy w sercu stolicy PRL, kardynał Wyszyński mógł smakować swój triumf duchowej wygranej nad komunistami. Jakoś zbyt mało pamiętamy o procesie beatyfikacyjnym Prymasa Tysiąclecia. Zbyt rzadko przypominamy, że bez tego Prymasa nie byłoby Papieża Polaka. I wreszcie za mało przypominamy, że bez generacji 1966 roku nie byłoby generacji Jana Pawła II. Niech rocznica obchodów 1966 roku - roku duchowej mobilizacji narodu - skłoni nas do odświeżenia pamięci o odwadze wiary pokolenia naszych ojców i dziadków. Nie chcę i nie potrafię oderwać dziedzictwa Jan Pawła II od wcześniejszego skarbu nauczania Prymasa Wyszyńskiego, które pozwoliło Polakom tak godnie przejść przez czerwoną niewolę. A rok 1966 był tej jego duchowej katechezy Polaków momentem szczególnym. I warto, by generacja JPII wzięta sobie to głęboko do serca.
opr. mg/mg