Jezus otoczony tłumami – to w Ewangeliach obraz bardzo częsty. Oto wydarzenia, które miały miejsce tuż przed wygłoszeniem Ośmiu Błogosławieństw: „Przynoszono do Niego wszystkich cierpiących, a On ich uzdrawiał. I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania. Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich” – pisze o. Jacek Salij OP.
Kiedyś znów nad jeziorem Genezaret „zebrały się wokół Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu” (Mt 13,2) – i Jezus wygłosił im wtedy przypowieść o siewcy. Innym razem czterech ludzi przyniosło do Niego paralityka, a nie mogąc „z powodu tłumu dostać się do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże” (Mk 2,3). Widok głodnych słowa Bożego tłumów, które zgromadziły się wokół Jezusa, skłonił Go do tego, że ich cudownie nakarmił:
„Żal Mi tego tłumu! Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze” (Mt 15,32).
Wyraz „tłum” (po grecku „ochlos”, po staropolsku „rzesza”) pojawia się w Ewangeliach około stu razy – łatwo to sprawdzić w każdej biblijnej konkordancji. Postawmy sobie więc intrygujące pytanie: Skoro tłumy były świadkami Jego cudów, dlaczego Pan Jezus tak często nakazywał ludziom przez siebie uzdrowionym, żeby nikomu o doznanym cudzie nie mówili?
„Uważaj, nie mów nikomu” (Mt 8,4) – powiedział oczyszczonemu z trądu. Podobnie uzdrowionym niewidomym „surowo przykazał: Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie!” (Mt 9,30). Tak samo głuchoniememu, kiedy „otworzyły mu się uszy, a więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić” (Mk 7,36). A kiedy indziej całej grupie uzdrowionych „surowo zabronił, żeby Go nie ujawniali” (Mt12,16). Nawet po wskrzeszeniu córeczki Jaira Pan Jezus „przykazał im z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział” (Mk 5,43).
Zbawiciel nawet od swoich uczniów zażądał czasowego milczenia na temat tego, co było absolutnie kluczowe dla Jego Ewangelii. Bo kiedy Piotr rozpoznał w Nim Mesjasza, Jezus „przykazał uczniom, żeby nikomu o Nim nie mówili” (Mk 8,30). Również kiedy Piotr, Jakub i Jan „schodzili z Góry Przemienienia, Jezus przykazał im: Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie” (Mt 17,9).
Ale od razu zauważmy: Wspomniani uczniowie, owszem, kochali Jezusa i byli Mu serdecznie oddani, ale ich wierze daleko było do dojrzałości. Piotr, który dopiero co wyznał, że Jezus jest Mesjaszem i Synem Bożym, oburzył się na Jego zapowiedź, że zbawienia dokona przez krzyż. Z kolei na Górze Przemienienia zamarzyło mu się, że Jezus wraz z Mojżeszem i Eliaszem będą wodzami mesjańskiego wyzwolenia z rzymskiej niewoli, i stąd pomysł, żeby zbudować im trzy namioty. Dojrzałą wiarą apostołowie zostali obdarzeni dopiero po śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa Pana, mianowicie w dniu zstąpienia na nich Ducha Świętego.
Zatem mamy już logiczne wyjaśnienie, dlaczego Pana Jezusa cechowało jedno i drugie: Z całą otwartością nauczał, głosząc tłumom Dobrą Nowinę oraz dokonując mesjańskich cudów, ale z drugiej strony chciał chronić swoją Ewangelię przed niezdrową sensacją oraz fałszywymi wyobrażeniami o Mesjaszu. Ta podwójność potrzebna jest Kościołowi w każdym momencie jego istnienia: Z jednej strony „idźcie i nauczajcie wszystkie narody”, z drugiej jednak strony – nie wolno nam uczestniczyć w budowaniu Chrystusowi rozgłosu fałszywego.
Otóż trzeba nam wiedzieć, że fałszywe powoływanie się na Chrystusa pojawiło się już w Kościele apostolskim. Na przykład apostoł Jan z oburzeniem wspomina o tych rzekomych wyznawcach Chrystusa, którzy nie wierzą, „że Jezus Chrystus przyszedł w ciele”. Tacy – czytamy w 1 J 4,2-3 – nie są z Boga, ale cechuje ich duch Antychrysta.
Udawanie przyjaciół i zwolenników Jezusa, a niekiedy nawet Jego wyznawców, to w dziejach Kościoła postawa częsta. Niemało jej również w naszych czasach. Trudno nie zgodzić się z Leszkiem Kołakowskim, który w eseju pt. „Jezus ośmieszony” tak o Nim napisał: „Bardzo często ludzie powołują się na Jego imię, żeby udowodnić, że to On mocno wspiera ich sprawy publiczne czy prywatne, polityczne czy religijne”.
W ten sposób niektórzy marksiści, próbowali mianować Pana Jezusa pierwszym rewolucjonistą. Inni widzieli w Nim promotora feminizmu, który rozumiał niepokoje i radości rodzącej kobiety. Według innych Jezus to najwyższy ideał pacyfizmu, który nie bał się ostrzegać, że od miecza zginie, kto mieczem wojuje. Dla jeszcze innych – Jezus był pierwszym mistrzem ekologii, który uczył przypatrywania się z podziwem liliom na polu, jak rosną.
Istnieje prosty sprawdzian, czy jakieś mówienie o Jezusie jest słowem wiary, czy może raczej propagandową manipulacją: Tylko mówienie wyrastające z prawdy, że Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, jest słowem wiary. Bo kiedy na przykład słyszymy, że gdyby Pan Jezus żył w naszych czasach, na pewno nie głosiłby zbyt rygorystycznie zasady, że co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza – trudno wątpić, że są to dobroduszne domysły kogoś, kto w Jezusa Chrystusa jednak nie wierzy.