Dlaczego tak trudno nam się nawrócić, czyli rzecz o syndromie starego kawalera

„Ludzie obracający się przez długi czas na obrzeżach Kościoła, stają się podobni do starych kawalerów, którzy często są bliscy ożenku, ale jakoś nigdy nie mają odpowiedniego nastroju”. Spostrzeżenie to – tak trafne – zapisał człowiek, który po iluś tam latach poszukiwań poprosił o chrzest jako dojrzały 37-letni mężczyzna – pisze o. Jacek Salij OP, felietonista Opoki.

Swoje ociąganie się z nawróceniem chyba dość podobnie odczuwa się w różnych innych sytuacjach, kiedy człowiek wie, że powinien się nawrócić, a jakoś z tym zwleka. A zwlekamy nieraz dlatego, bo nie chcemy się przyznać – ani przed sobą, ani przed innymi – do swoich grzechów.

A przecież nawrócenie jest to takie powierzenie się Bogu, że porzucenie grzechów i wierność Bożym przykazaniom staje się dla człowieka czymś oczywistym.

W prostych, mocnych słowach Pan Jezus wyjaśnił to Nikodemowi – temu samemu, który w przyszłości zajął się, razem z Józefem z Arymatei, Jego pogrzebem: „A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich czyny. Każdy bowiem, kto dopuszcza się nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego czynów”.

Spójrzmy na kilka konkretnych sytuacji, kiedy pogrążamy się w ciemności, aby ukryć swoje grzechy. Na przykład celnik Zacheusz przez całe lata podzielał opinie innych celników, że każdy winien się troszczyć o swoją korzyść i nie przejmować się cudzą krzywdą, bo takie są jakoby reguły życia. Dopiero kiedy spojrzał na siebie w świetle, jakie płynie od Jezusa, przekonał się, jak grubo się mylił i w jak wielkiej pogrążony był ciemności.

Niestety, chęć korygowania Bożych przykazań nie jest postawą rzadką. Czy nie słyszymy opinii, że przykazania miłości bliźniego nie da się pogodzić z twardymi wymogami życia? Albo, że zasady etyki seksualnej należałoby bardziej dostosować do dzisiejszej mentalności? Przecież słyszy się nawet opinie, że w niektórych przypadkach uzasadnione jest tzw. przerwanie ciąży, czyli zabicie żyjącego już, choć jeszcze nienarodzonego dziecka.

Otóż każdemu, kto usiłuje poprawić Boże przykazania, powiadam nie ja, ale sam Pan Jezus: Człowiecze, zastanów się nad sobą, bo przecież ty bardziej miłujesz ciemność aniżeli światło!

Człowieka zamkniętego w swoich ciemnościach pokazał nam Pan Jezus w znanej przypowieści o faryzeuszu i celniku. Faryzeusz utwierdzał się w dobrym mniemaniu o sobie za pomocą potępiania innych. Zakochany w samym sobie, on dobrze wie, że jest wspaniały i bezgrzeszny, toteż z góry wyklucza, że Pan Bóg mógłby nie podzielać tej jego samooceny: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam".

Na pewno faryzeusz ten był człowiekiem w zasadzie uczciwym i na pewno nikt mu nie zarzucał, że jest wielkim grzesznikiem. Jednak w swojej pysze uznał on sam siebie za wyrocznię ostateczną w sprawach prawdy i prawa moralnego. Toteż nawet swój obraz Boga dostosował do mojej pychy. Zupełnie zapomniał o tym, że Bóg jest miłością, że Bóg pragnie z miłosierdziem pochylać się nad najgorszym nawet celnikiem. Człowiek pyszny samego Boga chciałby uczynić świadkiem swojej rzekomej wspaniałości i nieskazitelności.

O ludziach pogrążonych w ciemnościach pychy już król Dawid prorokował w Psalmie 36: „Bo zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi swej winy, by ją mógł zniweczyć”. W takich ciemnościach naprawdę trudno się nawrócić. Na szczęście, dla Boga, który jest miłością, nie ma nic niemożliwego.

Spójrzmy jeszcze na innego faryzeusza – Szymona, tego, który zaprosił Pana Jezusa do swojego domu na ucztę. On również był człowiekiem w zasadzie uczciwym, a swojego Gościa przyjął, owszem, z szacunkiem, ale w głębi duszy Go lekceważy. Ujawniło się to już w mało ukrywanym lekceważeniu, z jakim powitał on Jezusa w swoim domu. Szymon zapewne zastanawiał się nad tym, że może jednak Jezus jest obiecanym przez Boga Mesjaszem – i prawdopodobnie właśnie dlatego zaprosił Go do swego domu. Kiedy jednak zobaczył, że On pozwala jawnogrzesznicy całować swoje stopy i oblewać je swymi łzami, Szymon zwątpił, czy Jezus w ogóle jest jakimś prorokiem. „Gdyby On był prorokiem – pomyślał sobie – wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”.

Gorzkie słowa prawdy, jakie Pan Jezus skierował do faryzeusza Szymona, odnoszą się również do mnie, kiedy Go zapraszam, żeby przyszedł do mnie w komunii świętej. „Wszedłem do twego domu – wyrzuca Pan Jezus Szymonowi – a nie podałeś Mi wody do nóg. Nie dałeś Mi pocałunku. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą”. Przyznajmy wobec samych siebie, że nieraz nam się zdarza przystępować do komunii świętej z podobną bylejakością, z jaką przyjmował Jezusa do swego domu faryzeusz Szymon.

Faryzeusz Szymon był niezłomnie przekonany o tym, że jawnogrzesznica to jest ludzki śmieć, toteż prawdziwy prorok, a tym bardziej Mesjasz, powinien takim śmieciem gardzić. Ten, skądinąd zresztą poczciwy faryzeusz, nie umiał nawet pomyśleć o tym, że może tej kobiecie powinno się podać rękę i pomóc jej podnieść się z upadku. A już na pewno nawet nie pomyślał o tym, że ta kobieta stoczyła się moralnie nie tylko ze swojej winy. Dziś powiedzielibyśmy, że myślenie tego faryzeusza było partyjne. Ludzie według jego światopoglądu dzielą się na tych godnych szacunku oraz na ludzki motłoch, którym powinno się gardzić.
 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama