„Pojednaj się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś w drodze” – te słowa skierował do nas Pan Jezus w swoim Kazaniu na Górze (Mt 5,25). Ale co robić, jeśli tym przeciwnikiem jest własny ojciec, współmałżonek albo rodzony syn? Spójrzmy na kilka pojednań, które wydawały się absolutnie niemożliwe – pisze o. Jacek Salij OP, felietonista Opoki.
Zacznijmy od wyznania Moniki: „Wieczne awantury, ubliżanie matce, przepijanie wypłaty i ciągły wstyd przed znajomymi i rodziną. Tak bardzo pragnęłam mieć kochającego ojca, z którym mogłabym porozmawiać, zwierzyć się, a przynajmniej nie wstydzić. Jak ja go nienawidziłam za to wszystko, a zarazem siebie, że nie potrafię go kochać. Żyliśmy obok siebie, wciąż się raniąc i mijając w każdej sprawie.
W końcu zachorował i dostał się do szpitala. Wylew spowodował, że częściowo stracił pamięć, raz nas poznawał, a raz nie. Moja mama mimo ogromu zła jakie jej wyrządził, spędzała całe dnie przy jego łóżku, zmieniałam ją co jakiś czas i dopiero tam, w szpitalu dotarło do mnie – jaki on jest teraz mały i bezbronny! Zniknęła gdzieś ta jego pewność siebie, agresja i władczość!
Stopniowo zaczęłam mu wybaczać te wszystkie krzywdy, jakie nam wyrządzał. Całkowity zwrot nastąpił, gdy siedząc przy nim, a był już wtedy nieprzytomny, ocknął się na chwilę i patrząc przytomnym wzrokiem (poznał mnie!) powiedział jedno zdanie: Moniś, jak ja bym chciał być już z wami w domu! Wybaczyłam.
Umarł następnego dnia. Teraz pozostaje mi tylko się modlić, aby Bóg w swym Miłosierdziu wybaczył jemu i mnie, te ciągłe mijanie się w okazywaniu miłości”.
***
Drugie pojednanie również dokonało się dopiero w szpitalu. Może nawet za dużo byłoby powiedzieć, że się dokonało, ale na pewno się zaczęło. A było to tak: Były to jeszcze czasy PRL. On, przy pełnej aprobacie żony, wyjechał pracować zarobkowo do Austrii. Praca była ciężka, pracował jako murarz. Był tam może dwa lata, może półtora roku. W ciągu tego czasu domu nie dawało się odwiedzić, bo przecież paszporty otrzymywało się wówczas tylko na jednorazowe przekroczenie granicy.
Po powrocie doznał szoku: żona dopiero co urodziła dziecko. Zdradziła go (jak on się domyślał) z żonatym mężczyzną. Liczyła na to, że mąż jej zdradę wybaczy. On się zaciął – od żony odszedł, nie chciał z nią mieć nic wspólnego, nie umiał o niej mówić inaczej niż wulgarnie: „ta ku**wa”. Nawet rodzona matka nie potrafiła mu wyperswadować, że Zosia, chociaż bardzo ciężko zgrzeszyła, to jednak do abortera nie poszła, a to byłoby przecież grzechem jeszcze większym. Czas rany nie goił, nienawiść zdradzonego męża do żony się nie zmniejszała.
Nawet kiedy ów człowiek uległ poważnemu wypadkowi, nic nie zapowiadało przełomu. Jednak w szpitalu o rozmowę księdza poprosił. Wiedział jednak, ze jego nienawiść do żony jest słuszna i uzasadniona, i nie zamierzał jej z siebie wyrzucać. Ksiądz zorientował się, że żadnymi argumentami go nie przekona, i powiedział mu tylko: „Bardzo bym Pana prosił, żeby Pan już nigdy nie odmawiał modlitwy Ojcze nasz”.
„A to niby dlaczego?”. A ksiądz na to: „żeby nie kłamać Panu Bogu, wypowiadając słowa tej modlitwy: I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Słowa księdza głęboko poruszyły tego ciężko zranionego przez żonę, ale przecież bardzo poczciwego człowieka. Za jakiś czas, jeszcze przed opuszczeniem szpitala, człowiek ten poprosił o sakramenty.
***
Na koniec przypomnę (bo kiedyś już opublikowaną) zupełnie niesamowitą opowieść o pojednaniu. Jej autorem jest śp. ks. Józef Tischner, naoczny świadek tamtej zbrodni: „Podczas pacyfikacji wsi hitlerowcy zastrzelili osiemnastoletnią dziewczynę. Jej brat był w tym czasie na robotach w Niemczech. Ożenił się z Niemką i został tam. Odtąd matka nie chciała widzieć na oczy ani syna, ani synowej. Czuła absolutna nienawiść do wszystkiego, co niemieckie. Mijają lata, w czasie których syn próbuje się z nią spotkać, ale ona się na to nie godzi.
I oto biskupi polscy wysyłają list do niemieckich: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Byłem już wtedy księdzem [– pisze ks. Tischner –], więc przyszła do mnie, żeby się upewnić, czy biskupi rzeczywiście napisali te słowa. Po jakimś czasie przełamuje się. Godzi się najpierw na spotkanie z synem, potem z synową. Bo trzeba przebaczyć”.
***
Zauważmy, że słowo Pana Jezusa jest stanowcze: „Pojednaj się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś w drodze”. Bardzo to niebezpieczne, jeśli komuś z was – tobie albo twemu przeciwnikowi – przyjdzie stanąć na sądzie Bożym przed pojednaniem się. Wasza niezgoda może was uczynić niezdolnymi do przyjęcia Bożego miłosierdzia, a więc niezdolnymi do życia wiecznego. Boże, uchowaj nas od tego!