Ufajmy, że również w dzisiejszej populacji naszych psychiatrów nie brakuje tak mądrych lekarzy, dla których jest czymś oczywistym, że pacjent to jest po prostu równy im w ludzkiej godności bliźni, który potrzebuje pomocy. Bo jak się przedstawia stosunek do ludzi umysłowo chorych w naszym społeczeństwie – z tym niestety bywa różnie – pisze o. Jacek Salij OP.
Od razu się domyśliłem, dlaczego swojemu nowonarodzonemu synkowi dali imię Albert. Jego mama przychodziła do mnie pełna niepokoju, że dwukrotny pobyt w szpitalu psychiatrycznym prawie że pozbawia ją ludzkiej godności. Nie zapomnę, jak wielka pociecha wstąpiła w jej serce, kiedy powiedziałem jej, że Adam Chmielowski, przyszły święty Brat Albert, był przez siedem miesięcy pacjentem szpitala psychiatrycznego w Kulparkowie k. Lwowa. Dramat psychiczny, jakiego wówczas doświadczał, nie tylko nie pomniejszył jego ludzkiej godności, ale zapewne jakoś oczyścił go i przygotował do podjęcia tego niezwykle trudnego powołania, jakie przyszło mu w życiu wypełnić.
Niedawno wpadła mi w ręce książka pt. „Refleksje nad etyką lekarską”. Już nawet zapomniałem, że znajduje się ona w moim pokoju. Ofiarowali mi ją psychiatrzy, na zakończenie rekolekcji zamkniętych, jakie prowadziłem dla nich w Laskach w dniach od 6 do 8 września 1991 r. Zaprosił ich do Lasek o całe pokolenie ode mnie starszy wybitny polski psychiatra, śp. dr Zdzisław Jaroszewski. We wspomnianej książce znajduje się jego obszerne przedstawienie paru ważnych problemów związanych z opieką nad chorymi umysłowo.
Niesamowita była atmosfera tamtych rekolekcji. Mimo że trwały one tylko niecałe trzy dni, bardzo wiele się nauczyłem. Tematyka moich konferencji była ściśle religijna, ale rzecz jasna, w pytaniach, dyskusjach i rozmowach słuchacze nie unikali problemów związanych ze swoim lekarskim powołaniem. Traktowanie każdego pacjenta z szacunkiem, respektowanie jego godności – dla tych ludzi to nie był przedmiot tanich deklaracji. Oni zgłaszali pod rozwagę konkretne sytuacje, kiedy lekarz czy pielęgniarz muszą być szczególnie uważni, żeby nie zapomnieć o uszanowaniu osoby psychicznie chorej w różnych sytuacjach, w których nie jest to takie proste.
Byłem bardzo zbudowany, przysłuchując się wypowiadanym poglądom, że w bezpośrednim kontakcie z chorym lekarz musi stanowczo unikać wszelkiego kłamstwa i hipokryzji. I jakie to ważne, kiedy zastosowanie jakiegoś przymusu wydaje się lekarzowi czymś nieuniknionym, żeby naprawdę ograniczyć ten przymus do minimum oraz osłonić go taktem i delikatnością. Rozumie się samo przez się, że uczestnicy rekolekcji dzielili się też swoim doświadczeniem, co i w jaki sposób podpowiadać bliskim i znajomym chorego w zakresie zapewnienia mu miłości i opieki pozaszpitalnej.
Ufajmy, że również w dzisiejszej populacji naszych psychiatrów nie brakuje tak mądrych lekarzy, dla których jest czymś oczywistym, że pacjent to jest po prostu równy im w ludzkiej godności bliźni, który potrzebuje pomocy.
Bo jak się przedstawia stosunek do ludzi umysłowo chorych w naszym społeczeństwie – z tym niestety bywa różnie. Do dziś pamiętam imię i nazwisko autorki tego oto listu: „Byłam w szpitalu psychiatrycznym i wiem, co to jest być chorą psychicznie. Wiem, jak ciężki jest krzyż, który ci ludzie niosą na swych ramionach. I widzę, jak strasznie pogardzany jest to krzyż, pogardzany przez tych zdrowych. Nazwać kogoś wariatką – to najgorsza obelga”.
Choroba ta często spotyka ludzi ponadprzeciętnie wrażliwych. A łatwo sobie wyobrazić, co może odczuwać nawet przeciętnie tylko wrażliwy człowiek, kiedy jakieś wyrostki wykrzykują twoje nazwisko jako synonim wariata? Albo kiedy jakiś „dowcipniś” oznajmia przez domofon, że przyjechał z pogotowia psychiatrycznego? Te wyrostki niewątpliwie odzwierciedlają na swój głupi sposób treść nieświadomie okrutnych rozmów, jakie na temat tej rodziny słyszą w swoich domach.
Jeśli taki chory jest ojcem lub matką małego dziecka, ono również musi swoje odcierpieć. Podam konkretny przypadek: Dziecko osoby leczonej psychiatrycznie, kiedy było w drugiej klasie, nagle przestało chodzić do szkoły, i nie było siły, która mogłaby je tam zaciągnąć. Nie pomagały prośby ani groźby, nie osiągały skutku jego własne postanowienia. Wychodziło z domu – później już prowadzone przez mamę – z najlepszą wolą, żeby wreszcie pójść do szkoły, ale w miarę zbliżania się do niej coraz wyraźniej widziało, że pójście tam przekracza jego siły. Co musiało przedtem przeżyć to nieszczęsne dziecko, jak ciężko musiało zostać skrzywdzone przez kolegów, żeby dojść do takiego stanu? Tak jakby choroba tatusia była hańbą albo zbrodnią.
Przypomnijmy sobie, co mówił Chrystus Pan na temat Sądu Ostatecznego. Również do tych, którzy starają się uszanować i wspomagać człowieka psychicznie chorego, Zbawiciel zapewne tak się odezwie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem psychicznie chory, a przyjęliście Mnie i uszanowali”.
Natomiast ci z lewej strony usłyszą takie słowa:
„Byłem chory psychicznie, a wyście się Mnie bali i unikaliście Mnie, i w ten sposób pogrążaliście Mnie w jeszcze większej izolacji i samotności. W waszych rozmowach ze Mną czułem drwinę i lekceważenie, co utrudniało Mi wiarę w moją ludzką godność. Uważaliście, że nie zasługuję na szacunek ani na zwyczajną ludzką dobroć, i w ten sposób kazaliście Mi się czuć kawałkiem ludzkiego złomu, a nie człowiekiem".