Skąd bierze się antykatolicka alergia?

Kościół pięć razy be: „bezduszny, bezczelny, bogaty, bezideowy i bezkarny” – głosi przekonana o swojej nieomylności działaczka laicka. Sądzę, że autorka tej tezy byłaby oburzona, gdyby ktoś jej zarzucił, że posługuje się językiem nienawiści. Przecież jej chodzi tylko o to, żeby ludzie uświadomili sobie prawdę o tej budzącej wstręt i pogardę instytucji, jaką jest Kościół – pisze o. Jacek Salij OP.

Rzecz jasna, chodzi o Kościół katolicki, bo to przede wszystkim on, również w tych społeczeństwach, gdzie katolicy są nieliczną mniejszością, jest nieproporcjonalnie piętnowany „pewnym wręcz monstrualnym i obrzydliwym negatywnym stereotypem, który z wielką siłą sugestii wraca także do wiernych”.

Koniec poprzedniego zdania wyjąłem z książki pt. „Obezwładniony olbrzym”. Jej autor, niemiecki psychiatra Manfred Lütz, sytuację Kościoła we współczesnych mediach próbuje opisać językiem psychoanalizy. Swoje opisy i analizy podsumowuje poprzez przywołanie znanego obrazu literackiego: Kościół katolicki „leży jak Guliwer – obezwładniony olbrzym, a tysiące karzełków wydają się być zajęte tylko tym, aby go wiązać i trzymać w bezruchu. Z irytacją, bezsilnością i rezygnacją reaguje wielu katolików na rozpowszechnienie agresji, wręcz nienawiści, jaka zwraca się przeciw nim, nie dając właściwie żadnej możliwości wyjaśnienia, cóż takiego złego robią, przyznając się po prostu, że są katolikami”.

Jeśli uważnie przypatrzeć się tej antykatolickiej alergii – twierdzi Manfred Lütz – jej źródłem wydaje się frustracja, że urządzając świat tak, jakby Boga nie było, tak zwany człowiek współczesny pełnego szczęścia na tej ziemi jednak nie osiąga. A przecież Kościół mógłby wyciszyć się z mówieniem o Bożych przykazaniach, mógłby mniej przypominać o poszanowaniu życia ludzkiego od poczęcia aż do naturalnej śmierci oraz o tym, że „co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”.

Skoro zaś Kościół nie zamierza przyłączać się do budowania świata bez Boga, niech się nie dziwi temu, że spotyka go tyle agresji. Sam Pan Jezus nam to zapowiadał: „Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia”. (Mt 10,22). Zapowiadał zresztą jedno i drugie, wrogość, ale również życzliwe otwarcie na Dobrą Nowinę: „Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać” (J 15,20).

Kościół katolicki nie wypiera się swojej tożsamości i przesłanie Ewangelii stara się głosić „w porę i nie w porę”, również wtedy, kiedy spotyka się ono ze sprzeciwem. Co więcej, Kościół przyznaje się do całej swojej dwutysiącletniej przeszłości i się jej nie wypiera. Nieżyczliwym mu środowiskom opiniotwórczym ułatwia to puszczanie w obieg powierzchownych, a niekiedy gruntownie nieprawdziwych zarzutów z cyklu „Kościół dopuszczał się różnych zbrodni”, „Kościół zawsze był przeciwnikiem nauki i utrudniał jej postęp”, itp.

Zdaniem wspomnianego publicysty, mamy tu do czynienia z typowym zjawiskiem przeniesienia. Polega ono na tym, że winy, które obciążają całe społeczeństwo, są zrzucane na Kościół. W ten sposób, od ponad dwóch stuleci funkcjonuje w świadomości Europejczyków ogromnie niesprawiedliwy dla Kościoła konsensus co do oceniania historycznej przeszłości: osiągnięciami szczycą się narody, zło przypisywane jest Kościołowi.

Manfred Lütz jest Niemcem, dlatego pokazuje, jak ten mechanizm działa u Niemców. Otóż w świadomości przeciętnego Niemca, dwaj dominikanie, wielki średniowieczny przyrodoznawca, Albert Wielki, oraz głęboki i oryginalny mistyk, Mistrz Eckhart, to byli Niemcy, którymi naród niemiecki słusznie się chlubi, natomiast dwaj inni niemieccy dominikanie, Heinrich Institoris i Jakub Sprenger, najbardziej znani teoretycy polowań na czarownice, to byli ludzie Kościoła i raczej się nie podkreśla ich niemieckości.

„W prześladowaniu czarownic brało udział całe społeczeństwo, do którego należeli też ludzie Kościoła. W czasie reformacji w ogóle doszło do eksportu niemieckiego palenia czarownic na północ Europy. Jasno należy stwierdzić, że straszne prześladowania czarownic nie były akcją powszechnego Kościoła katolickiego, ale raczej częścią naszej niemieckiej historycznej winy. Ból tej winy został jednak uśmierzony przez to, że została ona przeniesiona na Kościół katolicki. Jakże to proste. Psychoanaliza nazywa ten fenomen rozszczepieniem dobra i zła, i jest to symptom neurotyczny. Pozytywne wydarzenia niemieckiej historii wrzucone zostają do historii narodu niemieckiego, natomiast negatywne – do ogródka Kościoła katolickiego”.

Tę odmienność w rozliczaniu win Kościoła i własnego narodu pokazuje Lütz na konkretnym przykładzie. Kiedy pisał swoją książkę, właśnie zapowiedziano wizytę prezydenta Niemiec do Pragi: „Niemiecki prezydent będzie wspominał niemiecką winę ostatnich siedemdziesięciu lat. Nikt nie oczekuje, że będzie on mówił o strasznych rzeczach, jakich dopuścili się w Pradze niemieccy landknechci podczas wojny trzydziestoletniej. Papież jednak oczywiście musi się usprawiedliwiać za przypadek Galileusza, który miał miejsce w tym samym czasie”.

Zarazem uderzmy się w piersi. Ludzie odwracają się od Kościoła nie tylko dlatego, że odrzucają prawdę Ewangelii. Niestety, niekiedy również dlatego, że dopuszczamy się takich grzechów – to cytat z apostoła Pawła – jakie „nie zdarzają się nawet wśród pogan” (1 Kor 5,1).
 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama