Prawie osiem lat pontyfikatu Benedykta XVI można podsumować jednym słowem: oczyszczenie. W jaki sposób i do jakiego stopnia zmarły przed dwoma laty 95-letni papież zdołał oczyścić Kościół Chrystusowy? – zastanawia się ks. Robert Skrzypczak, felietonista Opoki.
Poszukując syntetycznego ujęcia tej kwestii, najlepiej sięgnąć po zdanie z listu św. Jana: „Każdy, kto tę nadzieję w Nim pokłada, oczyszcza się, tak jak On [Jezus] jest czysty" (1 J 3,3).
W „Raporcie o stanie wiary”, wywiadzie-rzece z Vittorio Messorim, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Josef Ratzinger, komentując frazę „ecclesia sempre reformanda”, zacytował modlitwę z Mszy św.: „Domine Jesu Christe [...], ne respicias peccata mea, sed fidem Ecclesiae tuae"; czyli: „Panie Jezu Chryste, nie patrz na moje grzechy, ale na wiarę Twojego Kościoła” i podkreślił, że jest to „obowiązkowe wezwanie stojące przed każdym kapłanem i biskupem, a nawet samym papieżem. Nawet najskromniejszy kapłan musi je wypowiadać w codziennej Mszy Świętej. A wszyscy inni członkowie Kościoła, w tym świeccy, są wezwani do przyłączenia się do tego uznania winy. Dlatego wszyscy w Kościele, bez wyjątku, muszą uznać się za grzeszników, prosić o przebaczenie własnych win i w ten sposób wejść na drogę jego prawdziwej reformy”.
Tak więc „prawdziwa reforma nie polega w pierwszym rzędzie na wznoszeniu nowych fasad, ale na dążeniu do tego, aby to, co nasze, zanikło w jak największym stopniu, by to, co Jego, Chrystusa, ukazało się w pełnej okazałości (...) To właśnie świętość, a nie zarządzanie, jest tym, czego Kościół potrzebuje, aby odpowiedzieć na ludzkie potrzeby”.
Oczyszczające słowa
O tego rodzaju reformie ludzkiego komponentu Kościoła mówił w homilii z 24 kwietnia 2005 roku nowo wybrany papież: „Moim prawdziwym programem rządzenia nie jest czynienie własnej woli, nie podążanie za własnymi ideami, ale słuchanie wraz z całym Kościołem słów i woli Pana oraz pozwalanie, by On sam prowadził Kościół w tej godzinie naszych dziejów”. Można zatem zadać sobie pytanie, z czego i w jakim stopniu Benedyktowi XVI udało się oczyścić Kościół? Pierwszym znaczącym jego wkładem w oczyszczenie Kościoła było wygłoszone w Genui, czterdzieści cztery lata przed wyborem Josefa Ratzingera na Stolicę Piotrową, 20 listopada 1961 roku, przemówienie kard. Josefa Fringsa, arcybiskupa Kolonii na temat „Sobór i świat myśli współczesnej”. Przemówienie to zostało w całości napisane przez młodego bawarskiego księdza, będącego teologicznym doradcą niemieckiego purpurata. Jan XXIII do tego stopnia zachwycił się tym tekstem, iż wezwał arcybiskupa Kolonii, by mu powiedzieć: „Dziękuję, Eminencjo, ponieważ wypowiedziałeś to, co sam chciałem powiedzieć, tyle że nie znalazłem odpowiednich słów”.
Słowa, które wtedy zdawały się wskazywać drogę odnowy soborowej, odnalazł trzydziestoczteroletni wówczas ks. Joseph Ratzinger. Tamtym słowom zapowiadającym drogę oczyszczenia Kościoła późniejszy Ojciec Święty pozostał wierny aż do końca.
W wywiadzie z 2016 r., odpowiadając tym, którzy zarzucali mu porzucenie początkowego teologicznego progresizmu, Benedykt XVI odpowiedział: „Ja pozostałem taki sam, to oni się zmienili”. Dwadzieścia lat po tamtym przemówieniu wygłoszonym w Genui, Jan Paweł II mianował Josepha Ratzingera prefektem Kongregacji Nauki Wiary, wycofując go z zarządzania diecezją monachijską. Na oczach świata „nastolatek teologii” – jak go nazywał papież Jan XXIII – stał się „strażnikiem ortodoksji”.
Jego pierwszym wyzwaniem jako prefekta była teologia wyzwolenia, nosząca w sobie ideologiczne skażenie marksizmem i socjologiczną interpretacją soborowego określenia „preferencyjnej opcji na rzecz ubogich”. Całe episkopaty Ameryki Łacińskiej ulegały jej fascynacji, wiele zgromadzeń zakonnych z jej powodu przeżyło spustoszenie własnych klasztorów, wielu zaś księży i zakonnic teoretycznie i w praktyce zaangażowało się w walkę klas, o ile nie wręcz w wojnę partyzancką z bronią w ręku. Symbolicznym wyrazem niepogodzenia tego stanowiska z apostolskim nauczaniem katolickim było publiczne zganienie księdza Ernesto Cardenala, ministra kultury w rządzie sandinistów, przez Jana Pawła II podczas jego wizyty w Nikaragui. Joseph Ratzinger teologicznie wspierał w tamtych latach katolickie rozumienie zmagań Kościoła na rzecz sprawiedliwości społecznej, oczyszczając je z elementów ideologicznych, które je do gruntu wypaczały.
Depozyt wiary
Jako kardynał prefekt, stanął on również przed innym znamiennym wyzwaniem, mianowicie ponownego opisania zawartości depozytu wiary, przewodnicząc komisji ds. zredagowania nowego Katechizmu Kościoła Katolickiego. Silne parcie w kierunku daleko posuniętej odnowy chrześcijaństwa w pierwszych latach po soborze znalazło swój wyraz przede wszystkim w napisaniu tak zwanego „Nowego Katechizmu Holenderskiego”. Prymitywne naśladownictwo ducha współczesności, jak i szeroko podjęta akomodacja kulturowa w styl życia i myślenia człowieka zsekularyzowanego wytworzyły programy katechezy, w których panowała socjologia i doktrynalny chaos. Na pytanie o treść wiary wielu praktykujących katolików nie potrafiło sprecyzować tego, w co właściwie wierzą. 11 października 1992 r. papież Jan Paweł II przekazał wiernym na całym świecie nowy Katechizm Kościoła Katolickiego, przedstawiając go jako „punkt odniesienia dla odnowionej katechezy opartej na żywych źródłach wiary”.
Jan Paweł II zawartość Katechizmu nazwał „kompletnym i integralnym wykładem doktryny katolickiej, który pozwala każdemu dowiedzieć się, co Kościół wyznaje i celebruje, czym żyje i w jaki sposób modli się w swym codziennym życiu”. Jakim cudem autorom tego dzieła udało się sprawić, by 2865 stron doktryny okazało się dostępnymi i zrozumiałymi dla wszystkich?
Ratzinger wyjaśniał, że nie chodzi tu w pierwszym rzędzie o zbudowanie jakiejś intelektualnej zapory w ideologicznej walce na argumenty ze światem, ponieważ apostołowie „widzieli to, co głosili”. Napisał o tym zresztą w swojej pierwszej encyklice „Deus caritas est”: „U początku bycia chrześcijaninem nie znajduje się jakaś decyzja etyczna czy wzniosła idea, ale spotkanie z wydarzeniem, z obecnością, z Osobą, która nadaje życiu nowy horyzont, a wraz z nim decydujący kierunek”. Powtórzył to w wywiadzie z 2016 roku, twierdząc, że „wiara nie jest wytworem refleksji”. Nowy Katechizm, jak i jego Kompendium nie były zatem produktem odnowy, lecz raczej oczyszczenia wydarzenia chrześcijańskiego z obcych mu naleciałości, nieraz nieuniknionych w procesie dostosowania się Kościoła do ewolucji czasów.
Benedykt XVI nie pił wyrobów alkoholowych. Fakt ten potwierdzają liczni świadkowie. Niektórzy twierdzili, że nie sięgał po alkohol, „by być zawsze całkowicie przytomnym”. Niezależnie od anegdot, jest rzeczą pewną, że rozum utrzymywany w czystości był bastionem jego myśli, jego nauczania i troski duszpasterskiej. Wiara oczyszcza rozum – pisał w „Deus caritas est” – „pozwala rozumowi lepiej wypełniać swoje zadanie i lepiej widzieć to, co jest mu właściwe”. W słynnym wykładzie w Ratyzbonie z 2006 roku wykazał, jak spotkanie między chrześcijańską wiarą, biblijnym Bogiem i greckim logosem stworzyło cywilizację przyjazną dla człowieka. Powtórzył to w 2008roku w paryskim Collège des Bernardins, wyjaśniając, że monastycyzm benedyktyński, którego jedynym celem było „quaerere Deum” – poszukiwanie Boga, uratował starożytną kulturę, rozwijając jednocześnie chrześcijańską Europę. Dwa lata później powiedział w brytyjskim parlamencie, że wkład wiary i religii w życie publiczne jest bogactwem, a nie problemem. W Bundestagu w Berlinie w 2011 roku, wskazując na chrześcijańską myśl polityczną jako fundament prawa, dowodził jej skuteczności przy założeniu, że „rozum i natura w ich wzajemnych powiązaniach stanowią ważne źródło prawne dla wszystkich”.
Bitwa o klejnot
Wszyscy pamiętamy wołanie, które rozbrzmiało podczas rozważań IX stacji Drogi Krzyżowej w Koloseum w 2005 r.:
„Jakże mało wiary jest w tylu teoriach, a jak wiele pustych słów! Ileż brudu jest w Kościele, a nawet wśród tych, którzy w kapłaństwie powinni całkowicie należeć do Niego! Ileż pychy, ileż samowystarczalności!”.
Znalazło ono swój wyraz w walce z pedofilią, której kulminacją był list do irlandzkich katolików oraz zmiana struktury i całej hierarchii kościelnej tego kraju. Przejawiało się ono w wielokrotnym potępianiu postaw karierowiczostwa wśród duchownych i w przygotowaniu podwalin pod oczekiwaną od dawna reformę Kurii Rzymskiej, której podjął się jego następca.
Benedykt XVI osiągnął szczyt dzieła oczyszczenia Kościoła, zdobywając się na publiczne upokorzenie i przyjęcie koncepcji papiestwa jako służby. Koncepcję tę rozwinął aż do ostatecznych konsekwencji, przyznając przed światem, iż z racji swego osłabienia „na ciele i duszy” nie jest on zdolny „do dobrego sprawowania powierzonej mu posługi”. Nie znaczy to, że poddał się lękowi przed oczyszczeniem, wręcz przeciwnie. Podczas swojej ostatniej audiencji, 27 lutego 2013 r., powiedział: „Ewangelia oczyszcza i odnawia, przynosi owoce wszędzie tam, gdzie wspólnota wierzących jej słucha i przyjmuje łaskę Bożą w prawdzie i miłości. To jest moja ufność, to jest moja radość. […] Tak, cieszę się z daru wiary. To najcenniejszy kapitał, którego nikt nie może nam odebrać!”. I nawiązując do sensu swego ustąpienia z urzędu, dodał:
„«Zawsze» to także «na zawsze» – nie ma już powrotu do tego, co prywatne. Moja decyzja o rezygnacji z czynnego sprawowania mojej posługi nie odwołuje tamtego. Nie wracam do życia prywatnego, do życia pełnego podróży, spotkań, przyjęć, konferencji i tak dalej. Nie porzucam krzyża, ale trwam w nowy sposób z Ukrzyżowanym Panem. Nie dzierżę już urzędowej władzy w zarządzaniu Kościołem, ale pozostaję w służbie modlitwy, że tak powiem, w zagrodzie św. Piotra. Święty Benedykt, którego imię noszę jako papież, będzie dla mnie pod tym względem wielkim przykładem. Pokazał nam drogę do życia, które – czynne lub bierne – należy całkowicie do dzieła Bożego. Dziękuję również każdemu z was za szacunek i zrozumienie, z jakimi przyjęliście tę bardzo ważną decyzję. Będę nadal towarzyszył Kościołowi na drodze modlitwy i refleksji”.
Modlitwie i refleksji pozostał, na szczęście, nadal wierny. Na początku 2019 r. bardzo klarownym tekstem wsparł zainicjowaną przez siebie i prowadzoną przez papieża Franciszka batalię w sprawie pedofilii w Kościele. Uczynił to na swój sposób, sprowadzając istotę zagadnienia do jego początków, do szczególnego splotu wiary i historii, w rozpoznawaniu czego był wielkim mistrzem. Pisał o upadku teologii moralnej w Kościele, która obecnie nie jest już zakotwiczona w wydarzeniu Bożego Objawienia, o moralności ustalanej na podstawie jej celów i w zależności od sytuacji, o nieszczęściu relatywizmu, który bezkrytycznie rozlał się między zwojami mózgowymi wielu liderów rewolucji obyczajowej w naszym społeczeństwie; o bezrefleksyjnym zauroczeniu ideą wyzwolenia seksualnego, inspirowanego rewolucją 1968 roku, w ramach którego pedofilia była kulturowo usprawiedliwiana jako „dozwolona i wygodna”; o spadku powołań i zmianie podejścia wychowawczego w seminariach. Okazją do zajęcia stanowiska przez emerytowanego i trwającego w milczeniu sędziwego papieża było wezwanie do Watykanu przewodniczących wszystkich konferencji episkopatów świata „do wspólnej refleksji nad kryzysem wiary” w Kościele oraz nad będącym jego konsekwencją skandalem pedofilii. Jest dobro, które Kościół winien chronić ze wszystkich sił, także prawnie – pisał Benedykt XVI - a jest nim właśnie dar wiary. O to wielkie dobro toczy się gra. Z jego braku wynikają ciężkie grzechy duchownych, i nie tylko. W świecie bez Boga i bez Objawienia, które objawiło nam Jego naturę, ludzie gubią miłość, a wraz z nią poczucie dobra i zła. Bez jej właściwego wyczucia i rozumienia człowiek traci wolność i traci życiową orientację. Jest zdany na złowrogie siły dominujące w danej epoce, a nasza epoka wyeliminowała Boga z życia publicznego. Oprócz zatem koniecznych reform kanonicznych, kwestią zasadniczą dla Kościoła jest odnowa wiary, która pozwoli ludziom uświadomić sobie dobroczynne skutki objawienia Boga w ich życiu. Bóg musi powrócić nie tylko jako przesłanka moralności, ale jako „centrum naszego myślenia, mówienia i działania”. To przesłanie możemy uznać za duchowy testament Benedykta XVI. Takiej reformy Kościół potrzebuje.
„Stworzenie innego Kościoła po to, żeby wszystko można było naprawić – pisał papież-emeryt – to eksperyment, który już był podejmowany i się nie powiódł. Nie potrzebujemy wymyślonego przez nas kolejnego Kościoła. Kościół stworzony przez nas nie może być żadną nadzieją… Stajemy się panami wiary, zamiast pozwolić, by wiara nas odnowiła i zdominowała”.
Trudne czasy
Zdaje się, jakby Benedykt na nowo przypominał nam werset psalmu 62: „Twoja łaska jest więcej warta niż życie”, gdy zwraca się do nas w słowach: „Istnieją dobra nienaruszalne. Istnieją wartości, których nigdy nie wolno poświęcać w imię wartości wyżej ocenianych, a które przewyższają nawet chęć ocalenia życia. Bóg jest czymś cenniejszym niż fizyczne przetrwanie. Życie, które zostało okupione przez zaparcie się Boga, życie oparte na ostatecznym kłamstwie, jest nie-życiem. Męczeństwo to podstawowa kategoria chrześcijańskiej egzystencji. Fakt, że w oczach wielu przestało ono być moralnie koniecznym pokazuje jedynie, jak bardzo zakwestionowana zostaje sama istota tego, czym jest chrześcijaństwo”.
Tego typu świadectwa w świecie – powtarzał mądry papież – nie wytworzymy własnymi reformami: ani papież, ani biskupi. „Także dzisiaj Bóg ma na świecie swoich świadków i męczenników. Musimy tylko być czujni, aby ich zobaczyć i usłyszeć. […] Jednym z wielkich i podstawowych zadań naszego głoszenia Ewangelii jest tworzenie w miarę naszych możliwości przestrzeni życia wiarą, a przede wszystkim jej odnajdywania i rozpoznawania”. Ukrywając się przed światem przez ostatnie dziesięć lat swojego życia, Benedykt XVI chciał pokazać, że Kościół „jest w świecie, ale nie jest ze świata: jest z Boga, z Chrystusa”. Kto chce lepiej zrozumieć założenia batalii o oczyszczenie Kościoła, jakiej podjął się sędziwy papież Benedykt, winien sięgnąć po pośmiertnie wydaną książkę Co to jest chrześcijaństwo. Zawiera ona teksty pisane przez ostatniego Ojca Kościoła w okresie jego dobrowolnego wycofania się na pustynię modlitwy i refleksji w cieniu Grobu Św. Piotra w Watykanie. Miałem niekłamaną radość przebywania z tymi tekstami, tłumacząc je z włoskiego oryginału.
Gdy usprawiedliwiał się z powodów, dla których postanowił, by książka ta ujrzała światło dzienne dopiero po jego odejściu, uzasadniając, iż chciał w ten sposób sobie i Kościołowi oszczędzić przejawów wrogości i zamętu, zrozumiałem, że jej autor jest w pełni świadomy przerwanego wymuszoną brakiem sił abdykacją projektu oczyszczenia Kościoła.
Odszedł cicho w ostatni dzień roku, gdy w kościołach wybrzmiewa biblijna przestroga św. Jana: „Antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie pojawiło się wielu antychrystów; stąd poznajemy, że już jest ostatnia godzina. Wyszli oni spośród nas, lecz nie byli z nas, bo gdyby byli z nas, pozostaliby z nami; a to stało się po to, aby wyszło na jaw, że nie wszyscy są z nas”.
W ostatnim wywiadzie, udzielonym Peterowi Seewaldowi schorowany papież wyznał: „Muszę powiedzieć, że sytuacje, których papież może się obawiać, nie są przez ludzi wystarczająco rozumiane… Współczesne społeczeństwo jest w trakcie formułowania antychrześcijańskiego credo, a przeciwstawianie się mu jest karane społeczną ekskomuniką. Strach przed tą duchową mocą Antychrysta jest więc aż nazbyt naturalny i przeciwstawianie się temu naprawdę wymaga pomocy modlitewnej całego Kościoła powszechnego”.
Był papieżem nadziei, choć niejednokrotnie w diagnozach stawianych nad przyszłością Kościoła i świata uderzał w mocne tony. Nawet, gdy czuł nad sobą imperatyw wycofania się i ustąpienia miejsca innemu, zapewniał, że Bóg nigdy nie porzuci swego Kościoła, nie tylko wtedy, gdy „zwycięstwo Boga nad mocami zła staje się pocieszająco widoczne”, ale i w sytuacji, gdy „moc zła wszystko przesłania”. Ten Bóg, do którego Joseph Ratzinger w swej pierwszej książce o Jezusie z Nazaretu zwracał się słowami: „Szukam oblicza twego, Panie”, dziś z całą pewnością pozwala swemu bawarskiemu słudze przebywać z Sobą twarzą w twarz. Kto wie, o czym rozmawiają…