Bóg kocha człowieka i realizuje jego zbawienie. Lecz nie może się ono spełnić, dopóki człowiek nie zapomni o sobie i nie odda się Bogu w czystym akcie adoracji Jego chwały. Albo dzięki Chrystusowi i Ewangelii wyrwiemy się z uścisku egocentryzmu i grzechu i oddamy się Bogu, albo też egocentryzm przypudrujemy pozorami chrześcijaństwa i dalej będziemy uwielbiać siebie – pisze felietonista Opoki ks. prof. Jan Strumiłowski OCist.
Owa antropocentryczna narracja wydaje się prowadzić do logicznego wniosku o powszechności zbawienia. Skoro człowiek zawsze jest bezradny, a cała inicjatywa należy do Boga i rzeczywiście Syn Boży dokonał zbawienia z miłości do człowieka, to dlaczego owoce tego Misterium wiązał z jakąś instytucją czy praktykami? Czy zatem powinno nas dziwić, że od kiedy taka perspektywa zaczęła dominować w Kościele, wraz z nią coraz powszechniejsza wydaje się być idea powszechnego zbawienia? Czy w ogóle idea ta nie jest łudząco podobna do tezy Lutra o usprawiedliwieniu z jej naczelnym paradygmatem „sola gratia”? I w ogóle to jak taką perspektywę w wymiarze praktycznym pogodzić z tezami „Dekretu o usprawiedliwieniu” Soboru Trydenckiego (który zazwyczaj nie staje w sprzeczności z powyższą perspektywą wśród wiernych świeckich i duchownych, gdyż dekret ten jest mocno zapomniany)?
I w końcu, argument najważniejszy: czy możemy ograniczyć się do perspektywy antropocentrycznej, jeżeli samo Pismo obok niej podaje nam również perspektywę teocentryczną? Robi to chociażby w tekście Listu św. Pawła do Rzymian, przytoczonym w tytule, albo też we fragmencie z Listu do Filipian, w którym Apostoł Paweł o Zmartwychwstaniu Chrystusa pisze, że „Bóg Go nad wszystko wywyższył” (Flp 2, 9), „aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 11). Z tych tekstów zatem wynika, że nie człowiek i jego potrzeba zbawienia, oraz odpowiadająca tej potrzebie miłość Boga były pierwszą przyczyną Misterium Chrystusa, ale chwała Ojca. List do Rzymian mówi, że ta chwała była przyczyną zbawienia (powstał z martwych dzięki chwale Ojca), a List do Filipian dodaje, że ta chwała była celem Zmartwychwstania (Bóg Go nad wszystko wywyższył i ustanowił Panem ku chwale Boga Ojca”.
Okazuje się więc, że perspektywa teocentryczna czy antropocentryczna nie są jedynie wynikiem przygodnego kontekstu kulturowego, który pozwala nam w różnych, lecz równorzędnych i tożsamych perspektywach patrzeć na Ewangelię. To nie jest kwestia czasów czy mentalności. Komplementarne rozumienie Ewangelii musi wyłaniać się z syntezy optyki antropocentrycznej i teocentrycznej i to, ośmieliłbym się powiedzieć, nie w absolutnej symetrii i równowadze, ale w hierarchicznym porządku, tak jak dwa przykazania miłości, opisują całość zasady Ewangelicznej, co nie znaczy, że oba przykazania są synonimami, lub że są równorzędne.
W jaki sposób zatem możemy odczytać owo Misterium w kluczu teocentrycznym?
Otóż według tej perspektywy sprawa ma się następująco: Człowiek został stworzony przez Boga. Celem człowieka jest Bóg – ale nie samo posiadanie Boga (owszem, tak też możemy powiedzieć), ale oddawanie Bogu chwały. Celem jest miłość, która uwielbia ukochanego Boga. Ten cel nie jest wyznaczony przez Boga arbitralnie, ale wynika poniekąd z samego porządku rzeczy. To nie jest tak, że człowiek będzie szczęśliwy tylko wtedy, kiedy będzie wielbił Boga, bo samolubny Bóg tak ustanowił. Bogu nasze hymny pochwalne niczego nie dodają. Jednak ze względu na fakt, że jest On Bogiem, to naprawdę należy Mu się wszelka Chwała. Bóg po prostu jest absolutnie piękny i godzien najwyższej chwały. Każdy kto widzi Boga i Go zna, poznaje również, że prawdziwie On jest absolutnie piękny. Dla każdego wierzącego piękno Boga winno być czymś oczywistym i powinno być źródłem radości. Podobnie jak dziecko poznając i doświadczając miłości i opieki rodziców spontanicznie odwzajemnia się miłością (co należy do natury dziecka), tak też wszelkie stworzenie czerpiące wszystko, wraz z samym istnieniem od Boga, w swojej naturze chce wielbić swojego Stwórcę. Adam został więc stworzony jako istota wolna i rozumna, aby mógł poznać majestat Boga, zachwycić się nim, oddać temu majestatowi chwałę w czystym akcie adoracji, który byłby dla Adama źródłem niewysłowionego szczęścia. Adam niestety zgrzeszył, co oznacza, że odrzucił chwałę Boga, a wybrał chwałę własną. Grzech zatem był nie tylko sprzeniewierzeniem się woli Bożej, ale był kosmiczną katastrofą godzącą w porządek metafizyczny wszechrzeczy.