Czy pamiętamy w jakich okolicznościach dowiedzieliśmy się o zamachu na Jana Pawła II?
Mówi się, że Amerykaninem jest ten, kto wie co robił, kiedy usłyszał o zamachu na Kenedy'ego (teraz może bardziej - o ataku na WTC). Myślę, że nas - polskich katolików też łączy kilka takich wydarzeń. Jedno z nich, to zamach na Jana Pawła II.
To był dziewiąty miesiąc euforii po wydarzeniach sierpnia '80 i już trzeci rok tego niespodziewanego pontyfikatu. Moje otoczenie wydawało się wciąż zaskoczone, że ten czas trwa. Niedowierzanie mieszało się z obawą. Czasem ktoś w ferworze dyskusji rzucał, że "oni nie popuszczą", że "to nie może trwać". Przepowiednia była z gatunku tych spełniających się. Niestety.
13 maja 1981 roku. Zwyczajna środa. Ktoś miał darmowe wejściówki do opery. Miały być dwa przestawienia: opera Pajace w dwóch aktach i balet Carmen. Poszłam na to przedstawienie z kolegą z klasy i jego mamą. Bliskość Opery Śląskiej sprawiała, że byłam jej częstym gościem. Czułam się tam swobodnie, mimo swoich 14 lat. Libretto "Pajaców" to taka baba w babie - aktorzy wcielają się w role... aktorów, którzy odgrywają tradycyjną commedia dell'arte. Główny bohater był jakby żywcem wyjęty z obrazu Paul'a Cezanne'a p.t. Pierrot i Arlekin. Za duży, biały, komiczny strój, na twarzy wymalowana maska ze łzami i olbrzymie pompony na koszuli. Strój bardzo adekwatny do najbardziej znanej arii Vesti la giubba ze słynnymi słowami Śmiej się Pajacu, choć bolejesz niezmiernie. Śmiej się, choć ból przeszywa serce twe. (Ridi, Pagliaccio, sul tuo amore infranto. Ridi del duol, che tavvelenail cor.)
Przedstawienie było krótkie, zgrabnie odegrane, a przerwa na zmianę scenografii przeciągała się ponad miarę.
We foyer trwały coraz głośniejsze rozmowy. Ten antrakt był doprawdy nietypowy. Ale w końcu usłyszeliśmy gong wzywający na kolejną część popołudnia. Kurtyna poszła w górę i na scenie zobaczyliśmy aktorów obu przedstawień w kostiumach i charakteryzacji.
Canio, dyrektor wędrownej trupy aktorskiej z Pajaców poinformował zebranych o zamachu na Jana Pawła II i o tym, że wciąż nie wiadomo w jakim stanie jest papież i czy w ogóle żyje.
Nigdy nie zapomnę tych chwil, kiedy potem ukląkł na scenie, w stroju arlekina i odmówił modlitwę wraz z aktorami i publicznością. Były łzy, smutek i strach. Drugie przedstawienie odwołano.
Kiedy dotarłam do domu czekali zmartwieni rodzice i ich znajomi przed telewizorem, który miał ściszony dźwięk (bo i tak prawdy nie powiedzą) i głośno szumiącym radiem, w którym słuchać było szczątki zagłuszanej "Wolnej Europy". Na ekranie wciąż powtarzano moment strzału i ruch wzbijających się w górę ptaków.
Dla mnie w czasie tego pontyfikatu było mnóstwo właśnie takich chwil, kiedy czułam się częścią większej wspólnoty. Pierwsza homilia z tym pamiętnym "nie lękajcie się". Słowa na placu Zwycięstwa o Duchu, który ma zmienić oblicze tej ziemi, spotkanie z młodzieżą w Częstochowie z zachętą abyśmy od siebie wymagali, nawet gdy inni od nas nie będą wymagać, nieszpory na Górze Świętej Anny, takie nietypowe, bo niezwykle rozmodlone spotkanie z tłumem. Pielgrzymka z 1991 wokół dekalogu i ta ostatnia z zawierzeniem świata Bożemu Miłosierdziu. A potem te chwile, kiedy Papież stawał się coraz słabszy i ten ostatni moment, kiedy trwaliśmy przy jego łożu śmierci.
Święty Jan Paweł II we wszystkich tych chwilach tworzył z nas wspólnotę, rodzinę i tylko mam nadzieję, że o tym nie zapomnimy.
opr. ab/ab