Ataki na dobre imię św. Jana Pawła II zbiegają się w czasie z 70. rocznicą tzw. procesu kurii krakowskiej. Ówczesny „pokazowy” komunistyczny proces, sfingowany na podstawie ubeckich prowokacji, transmitowany był w mediach, które miały urobić opinię publiczną. Nie liczyły się fakty, ale siła rażenia propagandy
W sprawie św. Jana Pawła II wypowiedzieli się już prawie wszyscy. No, może z wyjątkiem tych, którzy mieliby na jego temat najwięcej do powiedzenia. Nie chodzi mi jednak o rytualne oburzenie tym od dawna przygotowanym, z rozpisaniem na role, atakiem na świętego. Ale o świadectwo dane prawdzie – zanim już tylko kamienie wołać będą. A ściślej: zanim wołać zacznie łoskot zwalanych z cokołów pomników świętego papieża. To zaś może nastąpić szybciej, niż się wielu wydaje. Nie będzie to żadna oddolna akcja lokalnej społeczności, ale dzieło aktywistów z centrali, będących na „występach gościnnych”.
Z uznaniem należy przyjąć argumenty uczciwych historyków i dziennikarzy, wskazujących na metodologiczne błędy w publikacjach Agory oraz TVN i zauważających, że są to materiały produkowane pod antypapieską tezę. Bardzo cenne jest również światło rzucone w tym kontekście przez papieża Franciszka w wywiadzie dla argentyńskiego dziennika „La Nación”, wskazujące na zmianę podejścia do pedofilii w ostatnich czasach i na fakt, że w świetle dzisiejszych praktyk każdego z tamtych czasów można oskarżyć o tuszowanie pedofilii. A w wielu pozakościelnych społecznościach to tuszowanie nadal ma miejsce. Dlatego wciąż potrzebujemy ukazywania głębszego kontekstu, w którym działał Kościół i sam kard. Karol Wojtyła / Jan Paweł II.
Warto zwrócić uwagę na znamienną koincydencję ostatnich ataków na św. Jana Pawła II z 70. rocznicą tzw. procesu kurii krakowskiej. Trwający siedem dni (21–26 stycznia 1953 r.) przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Krakowie pokazowy proces był transmitowany i opisywany w mediach. Wobec oskarżonych zapadły surowe wyroki, począwszy od kary śmierci, przez dożywocia, po długie więzienie. Aby zdobyć materiały do oskarżeń, funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa wtargnęli 17 listopada 1952 r. do kurii biskupiej w Krakowie, gdzie „znaleźli” 30 tys. dolarów, dzieła sztuki, dokumenty oraz pamiątki po ofiarach sowieckiego mordu w Katyniu. Historycy podkreślają, że bezpieka czekała z tą akcją do śmierci kard. Adama Sapiehy (23 lipca 1951 r.), zwanego ze względu na swoją postawę „Księciem niezłomnym”.
W kontekście publikacji Agory i TVN pojawia się pytanie: dlaczego ubecy nie skorzystali wcześniej z zeznań swoich tajnych współpracowników, którzy oskarżali kard. Sapiehę o homoseksualizm i molestowanie kleryków? Ujawniając to, skompromitowaliby w oczach Polaków nie tylko metropolitę, ale i znienawidzonego arystokratę. Może jednak oni sami znali „wartość” tych donosów, biorąc pod uwagę skłócenie swoich informatorów z kardynałem oraz ich niemoralne życie? Insynuacje, jakoby młody Karol Wojtyła miał być molestowany przez kard. Sapiehę i to by wpłynęło na jego tolerancję wobec przestępców seksualnych w sutannach, przechodzą fantazję nawet ubeckich skrybów.
Doświadczenia z procesu kurii krakowskiej, a także z procesu bp. Czesława Kaczmarka i księży kurii kieleckiej (14–22 września 1953 r.), z aresztowania Prymasa Tysiąclecia (25 września 1953 r.), a nazajutrz bp. Antoniego Baraniaka, wpłynęły na sposób prowadzenia archiwów w wielu diecezjach. Wiadomo było, że dla komunistów nie ma tajności kościelnych archiwów ani innych świętości. Stąd w archiwach kurii biskupich w Polsce często nie znajdziemy z tamtego czasu dokumentów dotyczących „spraw wrażliwych”, które mogłyby posłużyć bezpiece do szantażowania i werbowania podpadniętych duchownych. Stawiano raczej na pamięć ludzi i instytucji. Nie wiem, czy coś takiego miało miejsce w Krakowie. Ale w wielu diecezjach tak. I wówczas gardłowanie o otwarcie kościelnych archiwów jest tylko propagandą, którą trzeba uciąć.
Nie mam, jak inni, osobistej pamięci dotyczącej postawy kard. Wojtyły w czasach, kiedy był metropolitą krakowskim. Mam jednak oficjalne i mniej oficjalne informacje o tym, jak bardzo zależało mu nie tylko na ściganiu, ale też na eliminowaniu nadużyć seksualnych wobec dzieci i młodzieży w Kościele, gdy był papieżem. Jego decyzje czasem spotykały się z niezrozumieniem w kurii rzymskiej i w kuriach biskupich, a czasem trafiały na „włoski strajk”. Jego przełomowa decyzja o przekazaniu kompetencji osądzania tych spraw do dawnej „Świętej Inkwizycji”, o czym pisałem przed półtora miesiącem, potwierdza, że w tej dziennie mieliśmy do czynienia z człowiekiem wyprzedzającym swoją epokę. Trzeba tylko chcieć to widzieć.