Kolędowy zawrót głowy

Artykuł z tygodnika Echo katolickie 02 (704)


Agnieszka Warecka

KOLĘDOWY ZAWRÓT GŁOWY

Początek roku znaczy czas wizyt duszpasterskich. Podczas gdy jedni upatrują w nich sposobności do błogosławieństwa, modlitwy i rozmowy, inni przebąkują o rytuale, a znajdą się też tacy, dla których kolęda „pachnie” pańszczyzną.

Dawniej było inaczej. - Jak proboszcz przychodził po kolędzie, matka całowaniem w rękę go witała. A nam powtarzała, że ksiądz jest wysłannikiem Nieba. Bo gość w dom, to Bóg w dom. I że wraz ze święconą wodą błogosławieństwo spada na całą izbę i wszystkich jej mieszkańców - utrzymuje pani Marianna. Przyznaje, że choć przeszłość od dziś oddziela kurtyna półwiecza, dobrze pamięta radość tamtego oczekiwania i szacunek dla drugiego człowieka, którego dziś jak na lekarstwo. - Starsi inaczej przeżywają wizytę księdza - wtrąca synowa Krysia. Ale sędziwa pani jej nie słucha. Wspomnieniami obejmuje dawne zaspy i świeżość domu po świętach. - Myśmy mieszkali na skraju wsi i ojciec jeździł po księdza furmanką. Od nas zaczynał. Matka szykowała śniadanie... A jednego razu proboszcz powiedział, że nie pójdzie dalej, dopóki ojciec nie pogodzi się z sąsiadem. I rad nie rad wyciągnął rękę. Chłopcy chowali się przed księdzem, bo z pacierza pytał i kajety przeglądał. Bali się, że linijką ich zdzieli. Ale nasz proboszcz to był święty człowiek - kończy.

Przodem ministranci

A jak wizytę duszpasterską przeżywa dzisiejsza młodzież? - Kiedy mieszkałam na wsi, było inaczej. Księdza znało się z kościoła i z lekcji religii. Jak przychodził po kolędzie, żartował, że mam zadatki na zakonnicę. Ubolewał, że tak mało powołań z naszej wioski - wspomina Katarzyna. - Rozdawał cukierki i obrazki. Po modlitwie matka szykowała herbatę, a ksiądz z ojcem omawiał plany wyłożenia kostki przy kościele albo remont ławek. Był bardzo aktywny, a jego wizyta stawała się świętem dla całej rodziny - uzupełnia. Obecnie dziewczyna uczy się i mieszka w Siedlcach. - Do szkoły dojeżdżam do centrum. A księdza, który przychodzi po kolędzie, znam co najwyżej z widzenia. Trudno przez kilka minut znaleźć temat do rozmowy. W tym roku pewnie spyta mnie, co planuję po maturze. I standardowo: czy mamy jakieś uwagi. Mieszkam u ciotki - wyjaśnia. Po czym dodaje: - W naszej klatce przyjmują wszyscy. Ale najpierw do drzwi dzwonią ministranci. Śpiewają kolędę i pytają o przyzwolenie na przyjście księdza. Przynajmniej nikt nie zamknie mu drzwi przed nosem.

Lepiej nie dociekać?

Marian jest właścicielem sklepu. Chętnie włącza się w akcje prowadzone przez parafię, nie szczędząc przy tym grosza na różnorakie zbiórki. Z żywym zainteresowaniem podejmuje też temat ofiarności wiernych podczas kolęd. - Człowiek ma wolną wolę. Nikt nikogo nie zmusza do przyjmowania księdza, a już na pewno do wręczania kopert - zauważa na wstępie. - Jak później ma obgadać, lepiej niech wcale nie daje - utrzymuje. Dalej sugeruje, że troska o Kościół wynika z przykazania i jest obowiązkiem każdego wierzącego. - Ciekawe dlaczego nikt nie mówi o sytuacjach, kiedy ksiądz zostawia pieniądze tam, gdzie jest bieda - poddaje pod rozwagę.

Zdaniem młodego ojca: ludzie wręczają datek, ponieważ boją się odnotowania w kartotece, a w konsekwencji problemów - choćby przy chrzcie. - Są też tacy, którzy położą kopertę na stole i obserwują, kiedy sięgnie. A ksiądz wstaje i wychodzi. Wtedy biegną z krzykiem, że kolęda jeszcze... - Wojtek wspomina, że kiedy raz zdarzyło mu się zagadać z jednym z wikariuszy, sąsiedzi uznali ich za inteligentnych, bo księdza przetrzymali. - Choć są i tacy, którzy powiedzą, że najlepszy taki, który nie docieka - podsumowuje.

Zdążyć w 10 minut

- Staram się postawić w sytuacji księdza, który przychodzi. Ani on nie zna mnie, ani ja jego - tłumaczy Małgorzata. - W Warszawie księża zaczynają od pierwszej niedzieli adwentu, a kończą tuż przed Popielcem. Zdarza się nawet, że po kolędzie przychodzą co 2 lata - wyjaśnia. - Chwila na modlitwę i dwa pytania: o sytuację rodzinną i pracę. Życie w biegu, kolęda też... W bloku mieszka 100 rodzin, a ksiądz musi uwinąć się w ciągu 4 godzin. Ale chętnie proponuje wizytę w kancelarii bądź poradni parafialnej - przyznaje.

- My często wolimy postrzegać osoby duchowne jako moralizatorów - wniosek Małgorzata podpiera sugestią, że może gdyby obie strony szczerze ze sobą porozmawiały, a księża nie unikali drażliwej kwestii: pieniędzy, ludzie poczuliby się bardziej docenieni i jakoś wspólnie odpowiedzialni. Wówczas wizyta duszpasterska miałaby szansę stać się punktem zwrotnym i okazją do powrotu tym, co są daleko. - Zamiast szukać tematów zastępczych, lepiej zatrzymać się przy Bogu. Bo jak nie wypadnie pogrzeb albo chrzciny, kolejna okazja do rozmowy z księdzem dopiero za rok. Kolęda jest szansą! A jedyne ograniczenie to czas... Bo trudno zdążyć w 10 minut.

Karnet na spokój

Dawniej, po zakończonej wizycie duszpasterskiej, panny rywalizowały o krzesło, które zajmował ksiądz. Najsprytniejsza jako pierwsza miała zmienić stan cywilny. - Nieraz opinię o kolędzie wyrabiamy na podstawie jednego, mniej lub bardziej opartego na faktach, wydarzenia. Gdy tymczasem wszystko zależy od nastawienia. Niektórym wydaje się, że wraz z wręczoną kopertą wykupują karnet na roczny spokój sumienia - podrzuca Marian. Następnie konkluduje: - W niektórych parafiach podczas kolędy księża nie zbierają ofiar, a dopiero po jej zakończeniu wierni niosą je do kościoła. Niby honorowo. Tylko czy nie stać nas na niewymuszoną odpowiedzialność?!

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama