Chrzestny pilnie poszukiwany!

Na czym polega rola rodziców chrzestnych


Ks. Paweł Siedlanowski

Chrzestny pilnie poszukiwany!

Mój znajomy miał tydzień temu wesele. U chrześnicy. Dowiedział się o nim w dość niekonwencjonalny sposób. Cztery miesiące wcześniej matka dziewczyny, mijając go na ulicy, poinformowała bezceremonialnie: - No Zbyszek, szykuj kasę! Kaśka za mąż wychodzi!

Nadmienić trzeba, że ową chrześnicę widział zaledwie kilka razy w życiu. Poprosili kiedyś, to zgodził się „trzymać do chrztu”. Dziecku się nie odmawia - tak mówią. Ani to rodzina, ani sąsiedzi. Znajomi znajomych...

Dzwonił do mnie z pytaniem, ile daje się na prezent. Nie wiedziałem. Bardziej zorientowani w temacie poradzili, że jeśli w kopertę nie włoży półtora tysiąca, nie ma z czym startować.

No i tyle włożył. Wesele się odbyło. Swój „obowiązek” spełnił, tradycji stało się zadość. Nowożeńcy wyjechali na drugi koniec Polski. Najprawdopodobniej chrześnica długo się nie zobaczy z chrzestnym, może wcale. Zbyszek został. Z mocnym postanowieniem (i silnie nadszarpniętym domowym budżetem), że już nigdy w żadne „kumowanie” nie da się wrobić.

Kwiatek do kożucha

Słowo „obowiązek” napisałem w cudzysłowie. Problem w tym, że mało kto z rodziców chrzestnych rozumie, co ono oznacza. Zwykle w parafiach są organizowane konferencje, podczas których księża tłumaczą, na czym polega ich rola. Rzecz w tym, że często są z daleka i nie mogą w spotkaniu uczestniczyć. Przymyka się na to oko, jeśli przynoszą zaświadczenia od swoich proboszczów, że są wierzącymi i praktykującymi katolikami. W tym momencie Kościół przestaje się nimi interesować. Szkoda. Zainteresowanie chrzestnych wobec chrześniaka sprowadza się zwykle do troski o prezenty gwiazdkowe, urodzinowe, pierwszokomunijne i ślubne. I tylko do tego. A powinno być inaczej. Kościół, akceptując wybór chrzestnego, stawia mu bardzo wysokie wymagania etyczne. Zobowiązuje do wspierania rodziców naturalnych w procesie wychowania dziecka i przekazywania mu najcenniejszego skarbu, jakim jest wiara, zaś w sytuacji skrajnej, gdy np. zabraknie rodziców, do przejęcia ich zadań.

Co mnie to obchodzi?

Jeśli chrzestni widzą, że rodzice nie wypełniają swoich obowiązków wychowawczych, dzieje się coś niedobrego z przekazem wiary, mają prawo (i obowiązek!) zareagować, zwrócić uwagę, napomnieć. Obojętność jest poważnym sprzeniewierzeniem się podjętym podczas chrztu zobowiązaniom. Jest to szczególna sytuacja, ponieważ Kościół, szanując autonomię rodziny, wyjątkowo nakazuje w tym momencie ją naruszyć! Rodzice chrzestni mają być dla dziecka wsparciem, światłem na drodze wiary, bywa że i znakiem sprzeciwu - nie darczyńcami ani ozdobą uroczystości domowych! Mówią o tym wyraźnie teksty modlitw towarzyszących obrzędom sakramentu chrztu, wręczenie rodzicom chrzestnym zapalonej od paschału (znak Chrystusa Zmartwychwstałego) świecy i towarzyszące temu gestowi słowa. Wystarczy się w nie dobrze wsłuchać. I przejąć tym, co się usłyszy.

Wiele razy rozmawiałem z rodzicami chrzestnymi, których chrześniak pogubił się w życiu. - Co zrobiliście, aby pomóc mu się pozbierać? - pytałem. - Jak się zachowaliście, widząc, że przestał chodzić do kościoła, na katechezę, żyje w konkubinacie, w jego życiu pojawił się alkohol? Jaki przykład daliście mu jako odpowiedzialni za jego rozwój duchowy? Czy stać was było przynajmniej na słowny protest, zwrócenie uwagi?

W 90% przypadków ludzie reagowali zdumieniem. - A co mnie to obchodzi? Ma ojca i matkę - niech się nim interesują! Mnie nic do tego. Przecież nie pójdę i nie powiem, że jest niedobrze, bo rodzice pogonią mnie z dobrą radą, nie chcąc, bym wtrącał się w ich prywatne sprawy...

Powstaje pytanie: po co są zatem chrzestni, skoro ich rola z zasady ogranicza się do obdarowywania prezentami? Co myśleć o rodzicach, którzy wybierając chrzestnego, kierują się nie troską o zbawienie dziecka, a kryterium zamożności? Jaki ma w tej sytuacji sens stawiania ich obok niego? Co się dzieje z naszym chrześcijaństwem - jak nisko upadliśmy! - skoro nawet tak kluczowy dla życia człowieka moment, jakim jest chrzest, jesteśmy skłonni podporządkować kopercie z banknotami, wręczanej przy okazji Pierwszej Komunii czy ślubu?

 

Nie tylko koperta i laptop...

Co zrobić, aby bycie ojcem czy matką chrzestną nie było tylko nominalne?

Takie pytanie postawiłem czytelnikom blogu na końcu publikowanego obok tekstu. Odpowiedzi było bardzo dużo. Oto niektóre z nich:

Monitako: „Jestem matką chrzestną dziewczynki z rodziny mieszanej religijnie. Zgodziłam się po długiej rozmowie z rodzicami, kiedy dokładnie ustaliliśmy, jak oni widzą moje obowiązki, jak ja je rozumiem i jaką mamy wizję religijnego wychowania dziecka. Doszliśmy do tego, że mamy podobny obraz i dopiero wtedy się zgodziłam”.

Jasienczyk: „Myślę, że receptą jest dobra katecheza przedchrzcielna. Trzeba uświadamiać rodziców, że mają tak wybierać rodziców chrzestnych, jakby dzień po chrzcie oni sami mieli być wezwani do Pana i właśnie chrzestni wychowywaliby ich dzieci”.

Romeus: „W kwestii praktycznej - sensowny jest pomysł, żeby chrzestnym w chwili wpisywania się do dokumentów parafialnych wręczać jakieś broszurki lub choćby krótko pouczyć o prawdziwych obowiązkach, wynikających z funkcji, którą podjęli się pełnić. Może niektórzy zapamiętają albo chociaż przypomną sobie w chwili, kiedy ich interwencja będzie potrzebna”.

Magdalena: „Wybrali mnie jedynie dlatego, że nie było w ich otoczeniu innego wyboru (rozwodnicy, niewierzący). Nie chciałam odmówić, bo i tak długo zwlekali z chrztem. Teraz to już dorosła kobieta, która powiela błędy swojego otoczenia, mieszka za granicą, nigdy nie kontaktowała się ze mną. Kocham ją i modlę się za nią i jej rodzinę. Tylko tyle mogę dla niej zrobić.”

Wszystkie wypowiedzi spaja jedna zasadnicza myśl: brakuje wrażliwości społecznej na problem, chrześcijanie boją się wchodzić w głębię swojej wiary. Wydaje się, że też Kościół zbyt małą wagę przykłada w swoim nauczaniu do roli rodziców chrzestnych, zbyt rzadko są czynnie angażowani w proces wychowania w wierze, ich obecność podczas ceremonii ślubu, uroczystości pierwszokomunijnej jest bierna. Samo zaświadczenie, wystawiane na okoliczność „kumowania”, koperta albo laptop dany jako prezent „przy okazji” to za mało.

 

Trochę historii

Początek instytucji rodziców chrzestnych wiąże się z rozwojem katechumenatu w II w.

W związku z przygotowaniem do chrztu i jego udzielaniem kandydatowi do katechumenatu towarzyszyła osoba poręczająca szczerość intencji przyjęcia przez niego sakramentu, co w okresie prześladowań było konieczne dla zachowania niezbędnej ostrożności. Było to też zadanie praktyczne: świadek pomagał przy namaszczaniu i zanurzaniu chrzczonego w wodzie. Gdy chrzest przyjmowały dzieci, poręczyciel składał przyrzeczenia i wyznanie wiary w ich imieniu. Łacińska nazwa „patrini” pojawiła się w VIII w.

Początkowo funkcję rodzica chrzestnego, nawet dla wielu chrzczonych, pełniła jedna osoba, z reguły mężczyzna, od VII w. także kobieta. W VIII w. powstał zwyczaj powoływania, przez analogię do rodziców naturalnych, dwojga rodziców chrzestnych. Z czasem ich liczba zaczęła wzrastać. Zdarzało się, że w rodzinach zamożnych wybierano niekiedy na chrzestnych do dwunastu osób. Ponieważ była to okazja do wielu nadużyć, Sobór Trydencki ograniczył ich liczbę do jednego, najwyżej dwóch. Ta zasada została zaakceptowana także przez obecny kodeks prawa kanonicznego. Zwyczajowo jest to mężczyzna i kobieta. Dorosłemu przy prośbie o dopuszczenie do katechumenatu powinien towarzyszyć poręczyciel jego obyczajów, wiary i woli przyjęcia chrztu. (RRIA 42,43).

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama