Rozważanie na temat wielkanocnego poranka
Wielkanocny poranek. Tak dzisiaj z perspektywy dwóch tysięcy lat i z perspektywy wiary nazywamy ten moment. Pełni radości z odnalezionego życia, które przełamało wrota śmierci i dzięki łasce Boga zajaśniało nam nadzieją, weselimy się Zmartwychwstałym.
Dzień, który Pan uczynił, to nie dzień wesołego króliczka, zajączka i toczących się pisanek, lecz dzień triumfu pokornego Boga i otwartych ze zdziwienia oczu stworzenia, bo zajaśniał nam nowy blask życia. Życie objawiło się nam. Jakby nowy rozdział księgi, zdawało się na zawsze zamkniętej. Gloria Dei homo vivens. Zaiste, chwałą Boga jest ożywiony przezeń człowiek. Nie mam dziś czasu na niepewność, bo sam czas ustępuje przed radością wieczną. Już wiem, że Wybawca mój żyje, a w Nim moje życie objawia się w pełni. W pełni, co kresu nie zna, przełamując czas, przestrzeń, myśl i ograniczoną pół-nadzieję.
Jest jednak we mnie pewien niepokój. Chyba za łatwo z perspektywy dwóch mileniów patrzymy na tamte wydarzenia. Nie wiem, ale podejrzewać mogę, iż nie pałali oni - Jego uczniowie - tą nadzieją, która jest naszym dzisiaj udziałem. Zamknięci w czterech ścianach sali wieczernikowej z drżeniem nasłuchiwali każdego kroku za drzwiami. Nawet muśnięcie wiatru w odrzwia domu napawało ich strachem. Strachem przed śmiercią z rąk sanhedrynowych najemników. Uderzono wszak pasterza, a owce trwały w wewnętrznym rozproszeniu. Pod osłoną nocy niewiasty, pełne dobrych chęci dopełnienia ceremoniału pogrzebowego, udały się do miejsca wiecznego (jak się im wydawało) spoczynku Jezusa. I Go nie znalazły. Stanęła przed nimi zagadka opróżnionego grobu. Znak, którego nie rozumiały i który dla nich był wyzwaniem. Większość z nich, napełniona strachem większym niż ten z zamkniętego Wieczernika, pospiesznie udała się do apostołów. Tylko Maria Magdalena pozostała przy grobie. Dla niej zagadka stawała się powoli znakiem. Znakiem, który dał jej pewność, iż widziała Pana i oznajmił jej Dobrą Nowinę. Ten pusty grób stał się natychmiast znakiem także dla innych. Jednak odczytali go zupełnie inaczej. Żołnierze rzymscy ze strachem myśleli o karze, jaka czekała na nieskutecznych wartowników. Pusty grób był dla nich tylko przerażającą wizją konsekwencji ich czynów i słabości. Faryzeusze i uczeni w Piśmie, spoglądając na pieczarę grobową, w której nie było ciała Nazarejczyka, z wściekłością myśleli o fiasku ich planów i zamierzeń. I o tym, że trzeba będzie jak najszybciej kłamstwem zdławić rodzącą się wiarę. Rzeczywistość znaku Pańskiego, znaku Zmartwychwstania stawała się jawną dla wszystkich. Ale tylko trwająca przy znaku Maria odkryła jego właściwy sens, odnalazła zwiastun Dobrej Nowiny o Życiu objawiającym się, jak w dniu stworzenia.
Kiedy w przepowiadaniu Kościoła mówi się o znakach towarzyszących pierwszym chrześcijanom, od razu myśl każdego biegnie do różnych cudownych zdarzeń, mających potwierdzać prawdziwość słów przepowiadanych. Niestety, dzisiaj sami chrześcijanie nie czekają na znaki Jezusa. Znaki te mają być dla innych, my czujemy się zwolnieni z ich odczytywania. Bóg, jeśli daje dzisiaj znaki, to one (przynajmniej tak myślimy) mają być potwierdzeniem słuszności naszych przekonań. Bóg nie może nas dzisiaj zaskakiwać, ale być jedynie potwierdzającym nasz sposób myślenia. I tak niespodziewanie zamiast wiary poszukujemy pewności, zamiast zaufania raczej dostosowujemy Boga do naszych ideologii, a zamiast prawdy uznajemy różne formy gnozy. Tymczasem Bóg znakami chce budzić nas do trudu. Dlatego znak wymaga trwania przy nim. Nie jest łatwy i możliwy do natychmiastowego odczytania. Karol Wojtyła w poemacie „Pieśń o Bogu ukrytym” bardzo jasno ujął tę prawdę: „Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem. Nie przefruniesz tamtędy jak ptak. Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej, aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna”. Maria z Magdali jako pierwsza z uczniów Pańskich tę prawdę odkryła. Znak trzeba kontemplować, lecz nie artystyczno-poetyckim uniesieniem, lecz wiernością trwania, oczekując na pierwszy szept Najwyższego. Choć z zewnątrz wydawać by się mogło to fanatyzmem. Lecz wierność jest pierwszym objawem miłości. Nie wolno pierworództwa miłości sprzedawać za miskę ponętnej i smakowitej soczewicy. Ta miłość może czasem oczy zamglić, że nie do końca oceni się dobrze sytuację, lecz kto wytrwa do końca, ten będzie szczęśliwy. Szczęśliwy Życiem. I ten będzie mógł wskazać miejsce, gdzie Pan odpoczywa i czeka, by spotkać się ze swoim ludem.
Myśląc o znaku pustego grobu pomyślałem również o innym znaku, który był na naszej polskiej ziemi. Wokół niego też byli ci, którzy wiernie trwali, nieczuli na szykany i wyzwiska, twardzi nawet, gdy ich oskarżano o fanatyzm, wykorzystywanie do innych celów, a nawet wówczas, gdy chciano ich w szpitalach psychiatrycznych zamykać. Byli wierni, choć ich czasem „wierzący” zawiedli. Wokół tego znaku również byli „żołnierze”, lękliwi i trwożliwi, że znak ten wolność im zabiera. Pijani wolnością z zakąskowego baru, z lubością krzyczeli, że trzeba z tym porządek zrobić. By nie przeszkadzał. Byli i „faryzeusze”, którym zdawało się, że znak ten krzyżuje ich plany i zamierzenia. Nieważne, z której strony przyszli i jakie „wartości” prezentowali. Znak był im nie na rękę, więc rzucili kolejnych Szawłów, by dysząc żądzą zabijania, więzić zwolenników tej drogi. Najbardziej jednak zabolało krótkie słowo kapłańskie, gdy sługa Boga stwierdził, że nie będzie w tej sprawie zajmował stanowiska. Że od tego znaku się dystansuje. Że to tylko parę desek. Nic tak nie boli jak obojętność. Bóg stawia znaki, by serce rozgorzało. A obojętność lekceważy Miłość, co ma wszystko wyjaśnić. I myślę sobie w dzień Zmartwychwstania, co byłoby, gdyby Maria z Magdali nie pozostała wierna przy znaku pustego grobu? Co byłoby, gdyby „opuściła cmentarze” i poszła do swoich zadań? Czy znaleźlibyśmy drogę do Boga Żyjącego, który namiot swój rozpostarł w Galilei, w miejscu pierwszego powołania? Dziękuję Ci, Mario, wierna znakowi. Dziękuję Ci, Mario, odbita w oczach wiernych znakom. Dziękuję Ci, Mario, wytrwała przez wieki we wszystkich wiernych. Wiernych Bogu przychodzącemu przez znaki.
ks. Jacek Wł. Świątek
Echo Katolickie 16/2011
opr. ab/ab