O „iskrze, która przygotuje świat na powtórne przyjście Chrystusa" - przed beatyfikacją Jana Pawła II
Tytuł niniejszego felietonu domaga się wyjaśnienia. To słowa, jakimi rozpoczyna książkę „Rozmowy z Janem Pawłem II” Andre Frossard, opisując swoje doświadczenie z dnia inauguracji pontyfikatu Papieża Polaka. Dzisiaj, w dniu beatyfikacji Karola Wojtyły, mają te słowa szczególne znaczenie.
Nie odnoszą się wszak tylko do dokonań politycznych czy dyplomatycznych działań, które zaowocowały zmianami w Europie (co szczególnie podkreślają niektórzy). Nie mają one również czysto kościelnego znaczenia, zamykającego Jana Pawła II w ekskluzywnych granicach reformowanej wspólnoty wierzących. Co więcej, nie ma w nich triumfalnego wskazywania na swoiste otwarcie się Kościoła na współczesny świat i kulturę. Nie o to zdaje się w nich chodzić. Reiner Maria Rilke w swoim wierszu „Na wieść o śmierci” pisał, iż odejście każdego przyjaciela pozwala nam dostrzec prawdziwą rzeczywistości, ukazującą się przez niewielki otwór, w którym on znika - wiecznie zielony, skąpany w słońcu, rzeczywisty las. Wbrew pozorom moment śmierci nie staje się negacją życia, ale jest jego punktem szczytowym. W nim bowiem jawi się całokształt tego, co było sednem naszej egzystencji na ziemi, a zarazem jak w ogniu złoto oddziela się od tego, co stanowi blichtr jeno. Nie sposób więc odmówić Frossardowi swoistej intuicji, którą wyraził na początku pontyfikatu Jana Pawła II. Historia, dziejąca się na naszych oczach, pozwoliła w nim przemówić wieczności. Lecz sprawa nie jest tak prosta, jak wydawać by się mogło.
W sześć lat po śmierci Papieża Polaka, szczególnie zaś w okresie przygotowywania jego beatyfikacji, nastąpił niesamowity wysyp „specjalistów” od JPII. Ze wszech stron słyszymy, że są pomiędzy nami ludzie, którzy deklarują, że „wiedzą, co myślał papież”. Niestety, mam wewnętrzne przekonanie, iż owi spece podkładają własne myśli pod nauczanie i zachowanie Piotra z Wadowic. Zapytany na początku swojego pontyfikatu Benedykt XVI zadeklarował, że mało będzie publikował dokumentów i pism, ponieważ spuścizna jego poprzednika jest tak wielka, iż domaga się skrupulatnego i dokładnego opracowania. Mający więc wykształcenie teologiczne, i to na najwyższym poziomie, Josef Ratzinger wykazał się nie tylko ogromną pokorą, lecz przede wszystkim rzetelnością wobec dzieła Jana Pawła II. Szybkość wskazana bowiem jest przy łapaniu pcheł, a nie w wypowiadaniu autorytatywnych sądów w dziedzinie jeszcze świeżej i domagającej się systematycznego opracowania. Tymczasem w naszej polskiej rzeczywistości każdy tytuł prasowy, każdy prezenter radiowy i telewizyjny, nie mówiąc o zgrai „autorytetów” wszelakiej maści uzurpuje sobie prawo do wypowiadania się z mocą o istocie nauczania i życia Jana Pawła II. Głoszą slogany, napominają ludzi, wskazują „aprobowane przez nich zachowania”, wycierając sobie gębę Karolem Wojtyłą. Pomińmy milczeniem całkowitą nieznajomość pism oficjalnych Jana Pawła II albo ich szczątkowe poznanie. To budzi niesmak, nawet jeśli ów komentator myśli papieskiej nosi sutannę. Ich wypowiedzi mogą być co najwyżej przyczynkiem do długotrwałego procesu opracowywania dziedzictwa papieskiego, nie są jednak całościowym i jedynym tłumaczenie. Dlatego mogą co najwyżej budzić uczucie zażenowania lub odrazy.
Podobnie rzecz ma się z szalenie rozpowszechnionym, chyba dzięki telewizyjnej mentalności społeczeństwa, uznaniem przewagi papieskich gestów nad słowa. Tymczasem gest sam w sobie domaga się uzasadnienia. Owszem, wykonując jakiś gest, człowiek chce wyrazić to, co w danym momencie wymagałoby zbyt wielu słów lub w słowa nie da się ująć. Jednak wieloznaczność gestów domaga się dopowiedzenia, interpretacji. Dokonać jej może tylko osoba wykonująca gest - ona wszak najlepiej wie, czemu go wykonała. Jeśli jednak jest to niemożliwe, wówczas należy zgłębić słowa osoby, aby w ich świetle zrozumieć to, co zostało wyrażone w geście. Inaczej możemy pod działania tejże osoby dopisać dowolną treść, a przez to wprowadzić w błąd tych, dla których głosimy naukę. Dlatego z pewną nieufnością odnoszę się do wszelkich pokazywanych czy prezentowanych obrazów. Mają one dla mnie posmak niedostateczności w poznaniu osoby i dzieła Jana Pawła II. Owszem - mogą być doskonałą ilustracją, ale tylko ilustracją. Ta zaś nawet w książkach ma być zachętą i pomocą, ale nie zastąpi napisanego dzieła, które trzeba poznać.
Wróćmy jednak do samego Jana Pawła II, od dzisiejszej niedzieli czczonego w Kościele jako błogosławiony. Nie będę przed moimi czytelnikami roztaczał wizji, jakobym znał do końca dzieło Papieża Polaka. To, co teraz piszę, to tylko moje przemyślenie i moja własna interpretacja fragmentu jego pontyfikatu. Moja, więc również możliwie omylna. Nie pretenduję do miana znawcy. Chcę wypowiedzieć to, co w moim sercu jawi się jako ważne. Uważam, że w całym dziele Jana Pawła II na szczególne miejsce zasługuje moment jego śmierci. On jest wszak pieczęcią stygmatyzującą całe ziemskie życie. Wypowiedziane ponoć jako ostatnie słowa: „Pozwólcie mi odejść!” są dla mnie pragnieniem jego duszy, wyrywającej się na spotkanie prawdziwej rzeczywistości. W 1999 r. w przesłaniu skierowanym do młodzieży zebranej na Polach Lednickich zaapelował, by młodzi podnieśli głowy i spojrzeli w przyszłość. Gra całego życia wszak toczy się o wieczność, a cokolwiek w tym życiu robię, ma swoje odniesienie do wiekuistej rzeczywistości. Chrystus, dokonując dzieła zbawienia człowieka, wskazał mu miejsce w domu Ojca, gdzie mieszkań jest wiele. Dlatego - zdaniem Jana Pawła II - nie sposób zrozumieć człowieka bez Chrystusa, który życiem swoim, śmiercią i zmartwychwstaniem rzucił światło na nasze życie, szczególnie na wieczność naszej egzystencji. W tym kontekście innego znaczenia nabierają słowa ogłaszające śmierć Jana Pawła II. On rzeczywiście przez całe swoje życie chciał powrócić do domu Ojca. Ale nie sam. Chciał tego samego dla nas, tak przynajmniej mnie się wydaje. Stąd jego determinacja w obronie każdego człowieka, stąd zaangażowanie w głoszenie Dobrej Nowiny, stąd słowa, które - choć czasami dość ostre - to jednak ciągle wskazujące drogę wzwyż. Wydaje się, że o tym dzisiejszy świat całkowicie zapomniał. Człowiek nie jest powołany tylko do tej rzeczywistości, lecz przede wszystkim realizuje się w świecie bez czasu i bez końca. Dla mnie nadzieją nie jest to, co tutaj się dokonuje, lecz to, do czego zmierzam przez całe życie. I dlatego mówiąc o świętości Jana Pawła II, zawsze widzę go stojącego w oknie domu Ojca niebiańskiego. Bo z tej rzeczywistości płynie jego świętość i moja nadzieja.
ks. Jacek Wł. Świątek
Echo Katolickie 17/2011
opr. ab/ab