O uroczystości Bożego Ciała i związanych z nią zwyczajach ludowych
Z najważniejszego dnia w swoim życiu pamiętam niewiele. Pamiętam rekolekcje. Sam przebieg święceń w katedrze jest trochę białą plamą. Co czuje się w takich momentach? To jakaś trudna do opisania mieszanka uczuć: stresu, radości, zdziwienia... Gdzieś w tym wszystkim rozpaczliwe próby skupienia na najważniejszym. Na Tajemnicy, która bez żadnych zasług zostaje dana...
Kapłaństwo. Słusznie Jan Paweł II, pisząc książkę o tym sakramencie, zatytułował ją: „Dar i Tajemnica”. Te dwa słowa - jeśli już upieramy się, by jakoś zamknąć w nie tę nieogarnioną rzeczywistość - nadają się do tego najlepiej. Dar - całkowicie niezasłużony. Wynik sekretnych dróg i działania Pana Boga, który wybiera człowieka nie dla jego wspaniałości, talentów, zasług... ale pomimo słabości, wad, grzechów. Wybiera, bo sam chce. Wybiera, bo posługując się takimi właśnie, jakże bardzo niedoskonałymi narzędziami, chce okazywać swoją moc. Dar to jednocześnie zadanie. Coś, czego nie otrzymuje się tylko dla siebie. Kapłaństwo nie jest zabawką, którą można się cieszyć w zaciszu czterech ścian. Kapłaństwo to wezwanie do długiej, dalekiej wyprawy w nieznane. Skok w przepaść? Trochę pewnie też. Ale skok z zaufaniem, że „ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą” (Iż 40,33).
Dar, który otrzymuje się nie po to, aby wbijać się w dumę, aby czuć się lepszym. Jest taka pokusa. Gdy wychodzi się z seminarium, po sześciu latach życia „pod kloszem”, w pewnej izolacji (także od prawdziwych problemów codziennego życia), łatwo poczuć się wielkim i lepszym. Łatwo w poczuciu swej wiekopomnej misji zbawiania świata i pokazywaniu wszystkim, na czele z proboszczem, na czym polega „prawdziwe” duszpasterstwo, nie zauważyć drugiego człowieka - z jego problemami, ale czasem także z bogactwem wewnętrznego życia, inności spojrzenia na świat... Łatwo postawić się na piedestał i przemawiać z ambony, gdzieś ponad głowami, teologicznym żargonem, który wprawdzie ładnie brzmi w głośnikach (zwłaszcza jeśli popracowało się nad dykcją i emisją głosu), ale nijak się ma do życia i nie jest żadną odpowiedzią na ludzkie problemy. Łatwo zasłonić słowo Boże sobą i swoim mamrotaniem. A przecież to słowo rzeczywiście ma moc zbawiania, przecież ono rzeczywiście niesie w sobie odpowiedź na ludzkie problemy! Odpowiedź czasem trudną, czasem nie w duchu świata, czasem nie taka, jakiej słuchacze się spodziewali i jaką chcieliby usłyszeć... Ale żeby to słowo trafiło do serca, musi również z serca wypłynąć i w tym sercu wcześniej zostać „przetrawione”.
Musi przyjść kryzys i chwila zwątpienia. „Czy rzeczywiście moje słowa sprawiają, że ten chleb staje się Ciałem Chrystusa? Czy ma sens to moje mówienie kazań? Tyle słów wypowiedzianych, tak bardzo się staram, a oni się nie nawracają. Spowiadają się, odchodzą, i znów grzeszą... Już nie daję rady w tej szkole... Dlaczego oni są tacy agresywni? Co ja im zrobiłem?... A ci wczorajsi interesanci z kancelarii? Skąd w nich tyle niechęci do mnie, do Kościoła, do Boga... To nie ma sensu, już nie daję rady... Panie Boże, czemu mi to zrobiłeś? Czemu właśnie mnie wybrałeś? Miało być tak pięknie, myślałem, że zbawię świat... A nawet sam siebie nawrócić nie potrafię”.
Chyba dopiero w momencie postawienia sobie takich pytań, kapłaństwo zaczyna się „naprawdę”. Kiedy po pierwszym zachłyśnięciu się wolnością, pierwszych niepowodzeniach i upadkach, człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, kim jest. Narzędziem.
Kapłaństwo to również tajemnica. Tajemnica wiary, tajemnica Bożego działania. Tajemnica, której nie sposób ogarnąć. Tajemnica, z której płynie siła do dźwigania kapłańskiego krzyża (tak, krzyża!). „Wierzcie w moc waszego kapłaństwa! Na mocy przyjętego sakramentu otrzymaliście wszystko to, czym jesteście. Gdy wypowiadacie słowo „ja” czy „moje” („Ja ci odpuszczam... To jest bowiem ciało moje...”), czynicie to nie w swoim imieniu, ale w imieniu Chrystusa (in persona Christi), który zapragnął posłużyć się waszymi ustami i rękami, waszą ofiarnością i talentem. Poprzez liturgiczny znak nałożenia rąk w obrzędzie święceń, Chrystus wziął was w swoją szczególną opiekę. Jesteście ukryci w Jego dłoniach i w Jego Sercu” - wołał do polskich księży Benedykt XVI podczas swej pielgrzymki do Polski. A pokorny ksiądz Jan Twardowski pisał po prostu: „Nadziwić się nie mogę swej duszy tajemnicą”.
To czas prymicji. Również nasza diecezja za kilka dni cieszyć się będzie nowymi prezbiterami. Taki moment to okazja do wielkiego dziękczynienia za sakrament kapłaństwa, ale też wezwanie do modlitwy w intencji wszystkich kapłanów: od papieża przez biskupów aż po najmłodszych prezbiterów. Kapłan potrzebuje modlitwy. Musi sam się modlić, bez tego daleko „nie zajedzie”. Stanie się bezdusznym urzędnikiem, administratorem sakramentów i ekspertem od spraw gospodarczych. A przecież - e znów przywołam słowa Benedykta XVI - ma on być przede wszystkim ekspertem od spotkania z Bogiem. Nie może być jednak zostawiony sam sobie - potrzebuje modlitwy wspólnoty. Moc tej modlitwy daje się odczuć w różnych sytuacjach. Czasem potrzebne też jest braterskie słowo upomnienia - choć nie wszyscy umieją je przyjmować i na każdą krytykę reagują tak, jakby była ona bez mała prześladowaniem pierwotnego Kościoła za czasów Nerona. Na pewno wiele jest sytuacji, w których my, kapłani, staliśmy się dla kogoś przyczyną zgorszenia, kryzysu wiary, może nawet odejścia od Kościoła. Jeśli mamy do czynienia z taką sytuacją, tym bardziej potrzeba naszej modlitwy, może nawet duchowej ofiary, która otworzy go na działanie Ducha Świętego. A wszystko to splata nadzieja, że Boża moc jest większa, niż ludzka słabość... i że nawet z ludzkich błędów Pan potrafi wyprowadzić dobro. A skoro wybrał sobie narzędzia tak niedoskonałe, to również wie, jak się nimi skutecznie posłużyć, by spełniły swoje zadanie.
KS. ANDRZEJ ADAMSKI
Echo Katolickie 24/2011
Wielkość Chrystusowego kapłaństwa może przerażać. Jak św. Piotr możemy wołać: „Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5, 8), bo z trudem przychodzi nam uwierzyć, że to właśnie nas Chrystus powołał. Czy nie mógł On wybrać kogoś innego, bardziej zdolnego, bardziej świętego? A właśnie na każdego z nas padło pełne miłości spojrzenie Jezusa, i temu Jego spojrzeniu trzeba zaufać. Nie ulegajmy pokusie pośpiechu, a czas oddany Chrystusowi w cichej, osobistej modlitwie niech nie wydaje się czasem straconym. To właśnie wtedy rodzą się najwspanialsze owoce duszpasterskiej posługi. Nie trzeba się zrażać tym, że modlitwa wymaga wysiłku, że podczas niej zdaje się, że Jezus milczy. On milczy, ale działa. Odnośnie do tego chciałbym wspomnieć przeżycie z ubiegłego roku w Kolonii. Byłem wówczas świadkiem głębokiego, niezapomnianego milczenia miliona młodych ludzi, w momencie adoracji Najświętszego Sakramentu! To modlitewne milczenie nas zjednoczyło, podniosło na duchu. Świat, w którym jest tak wiele hałasu, tak wiele zagubienia, potrzebuje milczącej adoracji Jezusa, ukrytego w hostii. Trwajcie w modlitwie adoracji i uczcie wiernych tej modlitwy. W niej znajdą pocieszenie i światło przede wszystkim ludzie strapieni.
Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego. Dlatego, gdy młody kapłan stawia swoje pierwsze kroki, potrzebuje u swego boku poważnego mistrza, który mu pomoże, by nie zagubił się pośród propozycji kultury chwili. Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa. Dbanie o jakość osobistej modlitwy oraz o dobrą formację teologiczną owocuje w życiu. Życie pod wpływem totalitaryzmów mogło zrodzić nieuświadomioną tendencję do ukrywania się pod zewnętrzną maską, a w konsekwencji do ulegania jakiejś formie hipokryzji. Oczywiste jest, że to nie służy autentyczności braterskich relacji i może prowadzić do przesadnej koncentracji na sobie samych. W rzeczywistości osiąga się dojrzałość uczuciową, gdy serce lgnie do Boga. Chrystus potrzebuje kapłanów, którzy będą dojrzali, męscy, zdolni do praktykowania duchowego ojcostwa. Aby to nastąpiło, trzeba rzetelności wobec siebie, otwartości wobec kierownika duchowego i ufności w miłosierdzie Boże.
Benedykt XVI do polskich kapłanów, Warszawa, 25 maja 2006 r.
opr. ab/ab