Artykuł z tygodnika Echo katolickie 31 (735)
6 sierpnia Kościół obchodzi święto Przemienienia Pańskiego. Aby dobrze odczytać to wydarzenie, trzeba sięgnąć do jego kontekstu biblijnego. Niezrozumienie procentuje uproszczeniami interpretacyjnymi.
Prowadzi to albo do triumfalizmu (obraz Jezusa - potężnego władcy, posiadającego nieograniczoną władzę), albo płytkiego moralizatorstwa (skoro Chrystus się przemienił, to i my winniśmy się przemieniać). Ani jedno, ani drugie spojrzenie nie jest precyzyjne.
Fragment Ewangelii św. Marka (Mk 9, 2-10) jest częścią większej, spójnej całości. Elementem łączącym wydarzenia, opisane w rozdziałach 8,75 - 10,52, staje się droga. Jezus z uczniami idzie z północnej Galilei, przez Kafarnaum, Judeę, Jerycho do Jerozolimy. Podczas tej wędrówki dokonuje się szczególny proces transformacji. Jak podkreślają egzegeci, do tej pory w centrum zainteresowania ewangelisty była moc Chrystusa uzdrawiającego chorych, głoszącego tłumom zasady, na których osadzone jest Królestwo Boże. Podczas wędrówki akcent zostaje przesunięty na kwestię Jego tożsamości i posłannictwa. Dojmującym problemem jest też niewiara uczniów. Jezus zaczyna otwarcie mówić o konieczności swojej odkupieńczej śmierci, odrzuceniu przez arcykapłanów, o swoim zmartwychwstaniu. Św. Marek ukazuje w swojej ewangelii, jak bardzo wtedy jeszcze grono Dwunastu nie było gotowe do przyjęcia zaskakującego obrazu: upokorzonego i podeptanego przez ludzi Mistrza, do akceptacji radykalnie innego mesjanizmu od tego, który nosili w swojej wyobraźni. Nie potrafili też (a może nie chcieli) przyjąć opisywanej im na różne sposoby przez Chrystusa nowej wizji ucznia, tj. tego, że skoro Mesjasz musi przyjąć przemoc i odrzucenie, to ten, kto chce pójść za Nim, powinien być gotowy do porzucenia postawy kurczowego trzymania się życia, szukania siebie za wszelką cenę. Musi stać się sługą wszystkich (por. Mk 8, 34-38). Na tych zasadach ma być zbudowany nowy porządek świata.
Dopiero po takim wstępie możliwe jest właściwe zrozumienie, co tak naprawdę wydarzyło się na górze Tabor. Na pewno celem Przemienienia nie była demonstracja cudowności, Boskiej potęgi czy wizualizacja początku „nowej ery”. Apostołowie - i nie tylko oni - mieli do czynienia z mocą Chrystusa wiele razy. Widzieli Go uzdrawiającego chorych, rozmnażającego chleb, wyrzucającego złe duchy. Pan Bóg nie potrzebuje przecież „fajerwerków”, aby zwrócić na siebie uwagę ludzi. Przemienienie miało być umocnieniem, pieczęcią uwiarygodniającą wcześniejsze trudne słowa. Nakaz: „To jest Mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”, skierowany do uczniowskiej elity (Piotr, Jakub i Jan), stał się centralnym punktem wydarzenia na szczycie góry. Jest to bardzo ważne! Nie olśniewająco białe odzienie Jezusa, nie obecność Mojżesza i Eliasza (przedstawicieli Prawa i Proroków), ale właśnie autorytet Boga Ojca, wezwanie do posłuszeństwa słowu Syna Bożego zawierają w sobie uniwersalne przesłanie, które mimo upływu czasu nie zdezaktualizowało się. Ono stoi w centrum Przemienienia. Słowo Boga zostało spięte z wiarą, jego przyjęcie - w postawie uległości posłuszeństwa - postawione jako konieczny warunek właściwego odczytania istoty relacji, jaka ma łączyć człowieka ze Stwórcą. Słowo objawione zostaje postawione jako zasadniczy znak, przez który zbawienie staje się udziałem ludzi.
Egzegeci zwracają uwagę na lęk, jaki towarzyszył apostołom („[Piotr] nie wiedział bowiem co mówić, tak byli przestraszeni”), a który św. Marek (znający epizod z relacji właśnie Piotra) akcentuje. Dlaczego? Apostołowie nie spodziewali się takiej wizji, totalnie ich zaskoczyła. Mimo tego co do tej pory widzieli i o czym słyszeli, ich wiara była bardzo wątła. Wyobrażenie Mesjasza zostało skrojone na ułomną, ludzką miarę. Choć wydawało się im, że jest inaczej, byli ciągle na początku drogi wiodącej do zrozumienia wszystkiego, co się w ich obecności dokonywało. Czy po Przemienieniu rozumieli to? Czy odmienił się ich styl myślenia? Niestety, nie. Za niedługi czas w drodze do Kafarnaum posprzeczali się bowiem między sobą o to, kto z nich jest największy (Mk 9, 33-37). Twarde jest ludzkie serce...
Człowiek boi się wtedy, gdy zagrożony jest jego subiektywnie rozumiany interes, stabilność wyobrażeń o świecie, gdy staje wobec kogoś potężniejszego od siebie, dostrzegając w nim zagrożenie. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy jest to Bóg. Właściwie rozumiana wiara ten dystans niweluje, oczyszcza z lęku. Widać to dobrze, kiedy apostołowie, teraz jeszcze wystraszeni, obracający się ciągle w kręgu swoich spraw, wkrótce dotkną Zmartwychwstałego, potem napełnieni mocą Ducha pójdą na krańce ziemi, aby głosić Dobrą Nowinę. Wyjdą z kręgu swojego, w miarę stabilnego, świata, aby cierpiącym braciom zanieść przesłanie, że kto uwierzy i przyjmie Chrystusa, niczego już nie musi się lękać.
Schodząc z góry Tabor, uczniowie Jesusa jeszcze nie byli w pełni świadomi tego, co się stało. Zrozumieli to dopiero później.
Przemienienie Jezusa na górze Tabor pokazuje, jak trudna i długa jest droga do tego, aby stać się uczniem. Łatwo jest przyjąć Jezusa triumfującego, potężnego - umysł buntuje się, gdy jawi się On jako pokorny, bezradny, skazany na ludzką nienawiść, kiedy każe siebie w swoim uniżeniu naśladować. Ludzka logika podpowiada inaczej. Na Przemienienie Jezusa można spoglądać w kategoriach moralnych (traktując je jako wezwanie do własnej, wewnętrznej przemiany) wtedy, gdy nie stracimy z horyzontu jej właściwego kierunku. Tabor (wraz z całym kontekstem biblijnym) bardzo precyzyjnie go określa. Jest nim gotowość do tracenia życia, brania na barki krzyża i podążania za Chrystusem. Światło, atrybuty triumfu, eschatologiczne wizje, głos z nieba - opisywane przez ewangelistów, wieki później tak chętnie ilustrowane przez artystów - owszem, pieczętują słowa, są umocnieniem, ale nigdy nie mogą być celem samym w sobie. Nie one stoją w centrum Przemienienia. Warto o tym pamiętać.
opr. aw/aw