Zanim Bóg zgasi świeczkę...

Kochamy życie i wolelibyśmy zapomnieć, że przemijanie jest sensem i częścią naszego istnienia...


Iwona Zduniak-Urban

Zanim Bóg zgasi świeczkę...

„Osoba walcząca ze śmiercią potrzebuje obok siebie przede wszystkim kogoś, kto ją kocha” - apelował do świata Papież Jan Paweł II. Tyle że my, ludzie, o śmierci nie chcemy słuchać. Kochamy życie i wolelibyśmy zapomnieć, że przemijanie jest sensem i częścią naszego istnienia...

Od niepamiętnych czasów człowiek oswajał się ze śmiercią. W końcu opuszczenie ziemskiego padołu było normalnym i niemożliwym do uniknięcia etapem drogi, którą każdy przemierza, a towarzysząca ludziom powszechna świadomość jej nieuchronności i nieprzewidywalności sprawiała, że stawała się ona czymś jeszcze bliższym, codziennym.

Co w obecnych czasach symbolizuje przemijanie, śmierć? W dobie, kiedy to w rankingach najpopularniejszych gier komputerowych czołowe pozycje zajmują te, w których gracz wciela się w postać mającą za zadanie wymordowanie wszystkiego, co się rusza? W świecie, w którym tak powszechnie odbiera się istnienie nienarodzonym dzieciom i zezwala na to, by, „w imię godności ludzkiej”, pozbawiać życia tych, którzy sobie tego życzą? A mimo to o śmierci trudno nam mówić publicznie, wciąż bowiem stanowi ona dla nas temat tabu, wątek niewygodny, bo tak bardzo niepasujący do naszego nowoczesnego świata...

Byle nie na naszych oczach

Pani Hania od ośmiu lat mieszka sama. Kiedyś - energiczna żona i matka trójki dzieci, dziś - niedołężna i samotna staruszka. - Mam 85 lat. To już podeszły wiek. Wszystko jest jakby poza mną. Nie nadążam za nowoczesnością. Życie mnie wyprzedza i ludzie też. Jestem stara. Bolą mnie kolana, z trudem chodzę, ale tak już musi być. Maszyna się psuje, a co dopiero człowiek, który przeżył tyle lat... - tłumaczy z uśmiechem.

Ale czy w podeszłym wieku, to znaczy skazana na powolne umieranie w samotności? Pani Hania zapytana o to, czy choć od czasu do czasu odwiedza ją rodzina, ze smutkiem odpowiada, że nie, ale nie ma im tego za złe. - Wiem, że starość i niedołęstwo nie pasują do nowego świata. Nie chcę być dla nikogo ciężarem, balastem, którym trzeba się zajmować, opiekować. Młodzi mają swoje życie i własne problemy, a ja nie chcę im dokładać moich trosk i zmartwień - wyjaśnia.

Dzisiejsza kultura codziennie oswaja nas ze śmiercią, ale paradoksalnie sprawia, że panicznie boimy się starości i umierania. Śmierć jest dla nas czymś przykrym, smutnym, mało taktownym. Coraz częściej dokonuje się w murach szpitali, hospicjów, domów pomocy społecznej, z daleka od naszych bieżących spraw i domowych zaciszy. Jak przełamać strach przed śmiercią bliskiej osoby? Jak się z nią pożegnać? Gdzie szukać pomocy? A przy okazji, jak uświadamiać sobie i innym, że ludzie powinni umierać godnie, otoczeni troskliwą opieką i z najbliższymi u boku? Że ostatnie chwile życia powinny być czasem spokoju, ciszy, intymności i wspólnego oczekiwania?

Godnie i nie w osamotnieniu

- Na pytanie: „Czy do śmierci można się przygotować?” uniwersalną odpowiedzią będzie stwierdzenie: „Tak, przez dobre życie” - wyjaśnia ks. Piotr Pielak, kapelan siedleckiego hospicjum. Po czym dodaje: - Jeśli człowiek jest w jakiś sposób spełniony, żyje zgodnie z własnym sumieniem i z wyznawanymi wartościami, to, choć nie jest to gwarantem, z pewnością zwiększa prawdopodobieństwo tego, że moment śmierci nie będzie dla nas aż tak straszny. Również, jeśli ktoś rzeczywiście wierzy i ma świadomość dobrze przeżytego istnienia na ziemi, to potrafi się ze śmiercią pogodzić. Przykład takiej postawy dał nam Jan Paweł II, który wiedział, że nie odchodzi w nicość, ale do domu Ojca. Kilkudniowa agonia Papieża niejako zmusiła nas do zatrzymania się, zamyślenia nad istotą przemijania. A tamten akt umierania na stałe wpisał się w naszą tożsamość.

Niby śmierć jest częścią naszego życia - przychodzimy na ten świat i umieramy, ale niektórzy nie chcą w tym akcie uczestniczyć, uciekają przed nim. - W szpitalu jesteśmy nienaturalni, sztuczni, próbujemy na siłę pocieszać bliskich... Jesteśmy nieporadni w swych zachowaniach - zauważa kapłan. - Mamy jednak do tego prawo, więc żadnym dyshonorem byłoby, gdyby ktoś spytał psychologa, księdza czy lekarza, jak zachowywać się przy kimś, kto żegna się ze światem. Z chorym trzeba bowiem umieć rozmawiać, a przede wszystkim nie unikać i nie uciekać od problemu... - dodaje.

Ks. Pielak przyznaje jednocześnie, że sam, mimo że na co dzień pracuje z osobami umierającymi, wielokrotnie czuje się nieporadny wobec śmierci, bo każdy człowiek jest inny, niepowtarzalny, ma swoją wrażliwość, historię, radości, zmartwienia i sobie właściwą sytuację. Mimo wszystko, mając świadomość swoich niedoskonałości, trzeba być przy osobie chorej. - Silimy się czasem na pewne, zbędne zachowania. Tymczasem osoba cierpiąca nie zawsze oczekuje tego, byśmy ją pocieszali, czasem wystarczy jej to, byśmy po prostu przy niej byli. „Niedotykani” z pewnością bowiem umierają szybciej, a przede wszystkim bardziej cierpią - wyjaśnia kapelan.

Z pomocą potrzebującym

W sytuacji trudnej, momencie zmagania się z chorobą zagrażającą życiu, doskwierającej samotności czy wręcz porzuceniu, z pomocą przybywają zastępy osób o wielkich sercach, działających w hospicjach i innych placówkach opieki. To dzięki nim zarówno ból fizyczny, jak i ten psychiczny pacjentów czy pensjonariuszy przestał być tak bardzo dokuczliwy, przestał triumfować. - Do naszego domu trafiają przede wszystkim osoby, które wymagają całodobowej pomocy z racji choroby, bezdomności. Często przyczyną stają się również konflikty rodzinne, samotność - wyjaśnia Krystyna Czyżewska, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Kozuli. - Ze wszystkich sił staramy się więc, by nasi podopieczni traktowali placówkę jako taki substytut domu rodzinnego, jego kontynuację - dodaje.

Ludzie, bez względu na to, jak mocno ograniczone są ich możliwości, boją się samotności. Szczególnie w momencie śmierci, dlatego tak ważne jest, byśmy po prostu byli blisko, trzymali za rękę, modlili się. To tylko tyle, a może aż tyle, co możemy dla nich zrobić...

Mimo wszystko nic nie jest w stanie zastąpić nam domu, miejsca naturalnego, ostoi bezpieczeństwa. - Niektóre z osób do końca życia będą się tu czuły, mimo naszych starań i podejmowanych wysiłków, samotne. Inne natomiast szybko się zaaklimatyzują, odnajdą przyjaciół, będą czynne, angażując się w różne formy aktywności. Wszystko zależy bowiem od indywidualnych predyspozycji człowieka - tłumaczy Adam Kowalczyk, dyrektor siedleckiego Domu Pomocy Społecznej „Domu nad Stawami”. - My ze swojej strony natomiast winni jesteśmy uczynić wszystko, by ci ludzie czuli się tu jak najlepiej, a w momencie śmierci godnie dopełnili swojego życia otoczeni troską i przyjaźnią - zapewnia.

Nim zgaśnie życie...

- Jeśli więc człowiek odchodzi z tego świata np. w szpitalu, w otoczeniu aparatury, rurek i kabli, a możliwy jest jego powrót do domu, to takiej osobie należy pomóc. Wymaga bowiem tego nie tylko naturalne prawo człowieka, ale po prostu szacunek dla konającego - apeluje opiekun chorych siedleckiego hospicjum. I dodaje: - Odwołajmy się do naszej wyobraźni, postawmy siebie po drugiej stronie lustra i zastanówmy się, czy sami chcielibyśmy umierać w samotności?

Czy człowiek przez starość, chorobę staje się mniej człowiekiem? Zapewne zmieniają się jego możliwości fizyczne, psychiczne czy osobowościowe. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki naszemu wsparciu, obecności możemy mu pomóc przeprawić się bez lęku i cierpienia na tę drugą, lepszą stronę życia. Ludzie bowiem, bez względu na to, jak mocno ograniczone są ich możliwości, boją się samotności. Szczególnie w momencie śmierci, dlatego tak ważne jest, byśmy po prostu byli blisko, trzymali za rękę, modlili się. To tylko tyle, a może aż tyle, co możemy dla nich zrobić...

 

o. Filip Buczyński, założyciel Lubelskiego Hospicjum im. Małego Księcia

Narodzić się dla nieba

W jakim celu powstało Lubelskie Hospicjum im. Małego Księcia?

Cel był jasny - pomoc dzieciom, wobec których medycyna jest bezradna. Inicjatywa zrodziła się ze spotkań z chorymi malcami, przez kilka lat byłem bowiem wolontariuszem w Klinice Hematologii i Onkologii Dziecięcej w Lublinie i uczestniczyłem w dramacie zmagania się w walce o godne życie. W pewnym momencie, widząc bezradność rodzica, który tłumaczył swojemu dziecku, że nie może zabrać go do domu, bo nie ma tam odpowiedniego sprzętu i opieki, pomyślałem sobie, czy nie nadszedł czas, byśmy my, dorośli, podjęli jakieś działania, których celem stałaby się kompleksowa opieka nad dzieckiem w jego własnym domu. I tak hospicjum istnieje już 13 lat, a swoim zasięgiem obejmuje teren praktycznie całej Lubelszczyzny. Pod opieką mamy około 50 dzieci, z przeróżnymi grupami chorób.

Jak placówka pomaga małym pacjentom?

Pomagamy nie tylko dzieciom, ale i ich rodzinom. Opieka sprawowana jest w wymiarze psychospołecznym, socjalnym, jak również duchowym. Ogromną rolę odgrywają tu wolontariusze - w większości młodzi ludzie (w tej chwili około 70 osób), którzy jeżdżą do naszych podopiecznych i organizują im wolny czas.

Czy pracownicy hospicjum przygotowują rodziców i rodziny na śmierć dzieci?

To leży głównie w zakresie obowiązków naszych psychologów, ale pozostali pracownicy z zespołu są także przygotowani do takich rozmów. Często bowiem niezbędny jest lekarz, który z perspektywy medycznej wyjaśni, co może dziać się z dzieckiem dalej albo w jakiej kondycji, czy na jakim etapie rozwoju choroby, jest pacjent. Po drugie mówimy o mechanizmie śmierci, po to, by rodzice mieli świadomość tego, co zrobić wolno, a czego nie. Im dziecko, które umiera, jest starsze, tym bardziej rozmawia się z nim, jak z młodym człowiekiem, a im młodsze, tym mocniej akcentuje się przygotowanie opiekuna, by pomógł swojemu dziecku przejść przez ziemską granicę i narodzić się dla nieba.

Trudno rodzicom pogodzić się z faktem, że umiera ich dziecko.

Oczywiście. Przygotowanie do czegoś, co nazywamy antycypowaną żałobą, czyli towarzyszenie dziecku ze świadomością, że ono wkrótce odejdzie, jest trudne, ale ważne i konieczne. Nierzadko, niestety, stajemy wobec sytuacji, że to, co można jeszcze zrobić, to siedzieć przy dziecku i, trzymając za rękę, zapewniać o miłości. Wszystkie inne działania mogą być bowiem pozorowanym zachowaniem.

Pomoc, jaką hospicjum oferuje rodzinie, jest więc nieoceniona...

Czasem onieśmiela, kiedy rodzice podopiecznego mówią, że staliśmy się im bliżsi niż rodzina. I choć tak nie powinno być, wytłumaczyć można to w ten sposób, że nasz zespół uczestniczy wraz z najbliższą rodziną w najbardziej dramatycznych chwilach. Przez co, jak już dziecko umrze, stajemy się bardziej naturalni w rozmowie jako ci, którzy tam byli i czuli podobnie. Których połączyła wspólna idea - szacunek i chęć pomocy umierającemu.

Czego uczy praca z małymi pacjentami?

Właściwej perspektywy do życia i odpowiedniej oceny trudnych sytuacji, które życie nam przynosi. Podopieczni są dla nas wielkimi nauczycielami, uczą ogromnej siły ducha, którą mają, kiedy zmagają się z dramatem swojego odchodzenia. Dziecko, które zmarło, jest dla mnie święte, odchodzi do nieba i jednocześnie staje się pośrednikiem wielu łask. Na co dzień, modląc się do Boga, proszę przez wstawiennictwo ponad 140 dzieci, które do tej pory pochowałem...

Jak możemy wspomóc działalność hospicjów?

Dwojako. W wymiarze edukacyjnym możemy promować ideę opieki nad ludźmi chorymi, zmagającymi się z dramatem swojej choroby, po to, żeby tak one, jak i ich rodziny nie były same. Po drugie - to moja gorąca prośba i zachęta - możemy wspierać hospicja, które działają na terenie lokalnym, podmioty te nie są bowiem w stanie funkcjonować bez pomocy społecznej. Warto również brać udział w różnego rodzaju akcjach, które organizują hospicja. Miejmy w świadomości fakt, że być może kiedyś sami będziemy potrzebowali takiej pomocy.

Dziękuję za rozmowę.

 

Prawa człowieka umierającego

Zgodnie z Kartą praw człowieka umierającego, opracowaną na podstawie książki W. Bołoza „Bioetyka i prawa człowieka”, człowiek ma prawo do:

1. Naturalnej, godnej i świadomej śmierci.

2. Umierania we własnym domu, a jeśli to niemożliwe, to nigdy w izolacji i osamotnieniu.

3. Rzetelnej informacji o stanie swego zdrowia, uzyskiwania prawdziwych odpowiedzi na zadawane pytania i udziału w podejmowaniu decyzji.

4. Zwalczania fizycznego bólu i innych dolegliwości.

5. Troski i pielęgnacji z poszanowaniem ludzkiej godności.

6. Otwartego wyrażania swoich uczuć, zwłaszcza na temat cierpienia i śmierci.

7. Swobodnego kontaktu z rodziną i bliskimi.

8. Pomocy psychologicznej i wsparcia duchowego zgodnego z przekonaniami.

9. Niezgody na uporczywą terapię przedłużającą umieranie.

10. Zapewnienia należnego szacunku dla swojego ciała po śmierci.

Pilne zlecenie

Co robimy tutaj - na ziemi? - któregoś dnia, po przebudzeniu, narzuciło mi się to pytanie. Z odpowiedzią na nie w sumie nie miałam problemu. W głowie pojawiły się bowiem kwestie w stylu: rodzimy się, dorastamy, pracujemy, zakładamy rodziny... Tylko po co to wszystko? Dla kogoś, dla drugiego człowieka - padło w myślach wyjaśnienie.

Przyzwyczajamy się do bliskich. Do uśmiechu, głosu, sposobu bycia, życiowej filozofii. Często też dotyku, obecności. I nagle, gdy tej osoby zabraknie, nie możemy w to uwierzyć. Jesteśmy źli na siebie, że nie zdołaliśmy jej pomóc, wyrzucamy sobie, że tak wiele chcieliśmy jej powiedzieć, ale jest już za późno... „Śmierć zamyka oczy jednym, ale otwiera drugim” - powiedziała niedługo przed swoim odejściem Ilona Miler, wolontariuszka gdańskiego hospicjum. Bo śmierć człowieka może być okazją do dojrzewania innych, kryzysem, z którego wychodzi się mocniejszym, a przede wszystkim mądrzejszym.

Wiele wokół nas osób starszych, samotnych, schorowanych. Ale nie tylko, wszak choroba nie wybiera, nie dotyczy więc wyłącznie tych, którzy już sporo na tym świecie przeżyli. Przemijanie jest wpisane w nasz byt, niezależne od nas i mimo że my, ludzie, tak lubimy mieć wszystko w życiu poukładane, to moment śmierci nie jest możliwy do zaplanowania. Dlatego powinniśmy, szczególnie teraz, w czasie zadumy i refleksji nad kruchością ludzkiego życia, na chwilę zatrzymać się i rozejrzeć wokół, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie ma przypadkiem obok nas kogoś, komu moglibyśmy pomóc, odwiedzić, zapytać, jak się czuje, porozmawiać bądź po prostu - chwilę z nim pobyć. Osoby umierające, przewlekle chore potrzebują bowiem mieć przy sobie ludzi czułych i o wielkich sercach. Potraktujmy to jak pilne zlecenie, którego wykonania nie wolno nam odkładać na później. Nie wiemy przecież, ile czasu Bóg da nam na jego realizację...

SONDA

Czy potrafię pogodzić się ze śmiercią?

Dorota
rencistka

Od kilku lat działam w Akcji Katolickiej. Jestem również zelatorką Kółka Różańcowego Chorych, a w ramach tej działalności spotykam się z ludźmi, których doświadczył los. W takich inicjatywach odnajduję sens własnego życia. Wizyty u chorych sprawiają mi ogromną radość. Mam taką potrzebę, by ich wysłuchać, jeśli potrafię, to doradzić, ale i pocieszyć w cierpieniu. Sama bowiem tego doświadczam. Moja choroba trwa już ponad 20 lat, kolejne objawy stwardnienia rozsianego dotkliwie dają o sobie znać, ale mimo to mam w sobie wielką wiarę, którą wszczepili mi rodzice. Nigdy się nie lękam, choć nie mam pewności, czy za chwilę nie upadnę, czy Bóg nie zechce mnie już zabrać do siebie. Każdy dzień mojego życia zawierzam więc Bogu. A dzięki pracy z innymi, dzięki modlitwie, w której codziennie powierzam Panu swoją chorobę i życie, potrafię pogodzić się ze śmiercią, odchodzeniem, przemijaniem.

Musimy pamiętać o tym, że chorym potrzebna jest bratnia dusza, ktoś, kto ich zrozumie w cierpieniu i podniesie na duchu. Ja staram się ich zarażać życiowym optymizmem. Trzeba bowiem tak żyć, żeby nie lękać się śmierci. A wszelkie obawy przezwyciężać wielką wiarą i gorącą modlitwą. Dalej Bóg nas poprowadzi...

Mateusz
wolontariusz hospicjum

Od kilku lat jestem wolontariuszem w hospicjum dla dzieci. Decyzja o tym, by pomagać, przyszła nagle, a podyktowała ją potrzeba serca. Za każdym razem jednak, kiedy przychodzi mi żegnać się z którymś z małych podopiecznych, kiedy mam świadomość, że gaśnie kolejne maleńkie życie, to bardzo boli... Mimo że jestem katolikiem i mam świadomość tego, że Bóg ma wobec nas swoje plany, to tak po ludzku nie potrafię pogodzić się z tym, że zabiera ze świata tych niewinnych, bezbronnych, najmniejszych... Trudno mi bowiem zaakceptować fakt, że na świecie jest tyle zła, a cierpienie dotyka właśnie dzieci, które tak naprawdę nie zaczęły jeszcze żyć, a już muszą pożegnać się ze światem. Dlaczego tak jest? Tego, niestety, nie wiem, ale mimo wszystko będę pomagał, dopóki tylko będę mógł.

Magda
Studentka

Przez 10 lat zajmowaliśmy się naszą, od dzieciństwa sparaliżowaną, ciocią. Wymagała ona całkowitej troski - karmienia, przewijania, mycia... Mimo że opieka ta nie należała do najłatwiejszych, to nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy o tym, że ktokolwiek inny mógłby za nas to robić. To było oczywiste i naturalne, że po śmierci babci, która przed nami zajmowała się ciocią, na nas spoczywa obowiązek dalszej opieki. Ja i moje rodzeństwo mieliśmy więc dyżury przy chorej, ale nigdy nikt z nas nie traktował tego jako karę. Mimo że cioci już nie ma z nami, to nagrodą dla nas jest fakt, że pomogliśmy jej w cierpieniu. I choć były momenty zwątpienia, to cieszę się, że sprostaliśmy temu zadaniu. Opieka nad chorą ciocią nauczyła mnie jednej, bardzo ważnej rzeczy. Należy przyjąć los taki, jaki zsyła nam Bóg, trzeba się z nim pogodzić, a jeśli widzimy, że ktoś cierpi, to ulżyć mu i pomóc, ale nigdy nie zostawiać samym sobie. Niepełnosprawność czy inna nieuleczalna przypadłość, choroba, nie jest karą od Boga, ale - moim zdaniem - nadzieją na lepsze życie poza granicami ziemi. Teraz łatwiej pogodzić mi się ze śmiercią i cierpieniem, bo wiem, że wszystko, co zsyła nam Bóg, to jest nasz życiowy krzyż, który musimy zaakceptować i godnie z nim kroczyć... I choć często brakuje mi rozmów z ukochaną ciocią i samej jej obecności, to zdaję sobie sprawę z tego, że taka jest kolej rzeczy. Każdy z nas rodzi się i umiera w momencie, który Bóg wybiera. Nam, istotom ludzkim, pozostaje się z tym pogodzić...

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama