"Carpe diem" czy "memento mori"?

Czy pamięć o przemijaniu wyklucza radość życia?

Opisy rzeczywistości, do których odnoszą się zawarte w tytule hasła, stawia się często na dwóch przeciwległych krańcach. Jakoby radość z życia, zachęta do używania dnia wykluczała pamięć o przemijaniu, a śmierć człowieka tak wielkim cieniem kładła się na jego egzystencji, że wszelka radość nie miała szans przebić się przez jej całun...

Sentencję pochodzącą z poezji Horacego (Pieśniach 1, 11, 8) trzeba czytać w szerszym kontekście: „Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie”. Nawiązuje ona do innych słów poety: „quid sit futurum cras, fuge quaerere” - „nie pytaj o to, co przyniesie jutro” (Horacy; Pieśni, 1, 9, 13). Odwołuje się do epikureizmu, w myśl którego teraźniejszość jest ważniejsza od przyszłości. „Memento mori” - łac. pamiętaj o śmierci - to przypomnienie, że nie da się jej uniknąć. Słowa te - jako pozdrowienie - używane były w średniowieczu przez wiele zgromadzeń zakonnych. Treść formuły stanowi argument przeciwko zbytnim dążeniom ku sprawom przyziemnym, które przemijają wraz z życiem.

Malują się przed nami jakby dwie sprzeczne ze sobą wizje świata. Zatem czy pomiędzy obydwoma wezwaniami znajduje się nieprzekraczalna przepaść? Czy pamięć o śmierci wyklucza radość życia? Czy życie - jak pisał biblijny mędrzec Kohelet - to „marność nam marnościami”?...

„I widział Bóg, że były dobre”

To fałszywe założenie. Najprawdopodobniej wyrasta z przyjęcia koncepcji życia, w której nie ma nadziei. Istnieje tylko „tu i teraz”, a każde przerwanie owej trwającej chwili jest absolutnym końcem wszystkiego. Gdzie a priori ustalono, iż kryteria prawdy określa każdy sam dla siebie, zaś wszelkie granice wyznaczają nie zasady prawa moralnego, tylko ludzkie możliwości.

Nie da się wytłumaczyć ludzkiego istnienia bez świadomości przemijania. Śmierć to jedyna granica, której człowiek o własnych siłach nie jest w stanie przekroczyć. Która uświadamia mu jego miejsce w hierarchii bytów. Przypomina o podległości prawom natury - z perspektywy cywilizacji stawiającej na piedestale konsumpcję, materialny wymiar istnienia - upokarza, a przez to złości, generuje niezliczoną ilość sposobów maskowania lęku. Wreszcie prowokuje do pytań o sens. Chwytanie dnia - rozumiane jako zachłanne wyciskanie z życia, co tylko się da - bez liczenia się z konsekwencjami działań (bądź ich braku), dobrem innych - jest niczym innym, jak sposobem ucieczki od Nieuniknionego, rozpaczliwym (choć przecież z góry skazanym na niepowodzenie) zacieraniem owego „memento”. Ale tak być nie musi.

W chrześcijaństwie nie ma sprzeczności pomiędzy wskazanymi wyżej dwoma biegunami rzeczywistości. Dlaczego? Bo jest w nim zapisana nadzieja. Jej źródło stanowi misterium śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. On nam przypomniał, iż granice życia określają nie tyle procesy fizjologiczne, co wiara, która unieśmiertelnia: przez bramę krzyża i blask Wielkanocnego Poranka prowadzi nas dalej.

Chrześcijaństwo zakłada afirmację doczesności (vide: proces stwarzania poszczególnych elementów świata: „I widział Bóg, że były dobre” - Rdz 1,1-31) i czynienie sobie ziemi poddaną (Rdz 1,28). Pod warunkiem oczywiście, że jest ona traktowana jako środek do celu, a nie jako cel sam w sobie. I z tym mamy największy kłopot.

Blask szklanych paciorków

On nas mami, łudzi. Daje namiastkę spokoju, spełnienia, ale zarazem budzi lęk. Im więcej błyskotek uda się człowiekowi zgromadzić, tym zwykle strach przed ich utratą jest większy. Także przed cierpieniem, śmiercią, przemijaniem, świadomością, że nadejdzie moment, iż już nic z dnia nie da się chwycić. Tym lękiem świat wypełnia się dziś coraz bardziej. Wchodzi w miejsce miłości, braterstwa, poczucia odpowiedzialności za los innych. „Dziś zatracamy w człowieczeństwie to, co najpiękniejsze, na rzecz śmierci zdziczałej i samotnej” - napisał w swoim wypracowaniu młody człowiek, zaledwie licealista. „Dla kilku srebrników i odrobiny ziemskich uciech uciekamy przed odpowiedzialnością. Jak tchórze niepotrafiący stawić czoła cierpieniu, które nie zawsze było tylko złem, wszakże inspirowało nas niegdyś do rzeczy wielkich. Wolimy odejść z podkulonym ogonem, nie mając odwagi spojrzeć w oczy Bogu”. Szkoda, że takiej przenikliwości brakuje wielu z nas.

Życie karmi się miłością

Świadomość śmierci została dziś zakrzyczana, zadeptana, wykpiona, zamieniona na sentymentalne migawki z ceremonii pożegnania, ewentualnie zatopiona w morzu krwi hollywoodzkiej tandety, którą codziennie ociekają telewizory. Wielosłowie wszak to nic innego, jak forma milczenia. Bardziej zakamuflowana i sprytniejsza. Posługujemy się nim, aby zagłuszyć w sobie potworną myśl, iż wewnętrzny świat został tak poruszony, iż od dawna kręci się tylko wokół nas. I nie dopuszczamy możliwości, że może kiedyś być inaczej. Nielicznych stać na to, aby się przyznać. Wielu woli udawać, że nie wie, iż kiedy zbliża się koniec, tak bardzo chce się żyć - nawet, gdy bardzo boli - pod warunkiem że padnie kilka prostych słów: „Nie odchodź jeszcze. Nie czas na to. Bardzo cię kochamy. I bardzo potrzebujemy”. Życie karmi się miłością. Gdy jej zabraknie, zamienia się w nicość. I nikomu nie jest już potrzebne. To antyewangelia. I największa porażka cywilizacji europejskiej, która mieni się być chrześcijańską.

Z jednej strony da się dziś dostrzec kult młodości, spychanie problemu przemijania na margines życia - z drugiej widać próby sprowadzenia śmierci do absurdu, zabawy. Świadomość naturalnej kolejności, jaką zawiera w sobie eschatologia chrześcijańska, daje nadzieję, każe dostrzegać po śmierci kontynuację życia, w radości zbawionych upatrywać cel dążeń. Odrzucenie tego porządku i perspektywa nicości budzą strach. Najlepszym lekarstwem na taki stan rzeczy, jaki może zaaplikować cywilizacja bez Boga, jest ironia. Nie posiada żadnych innych egzystencjalnych narzędzi, aby zmierzyć się z przemijaniem (ewentualnie może posłużyć się eutanazją, domykając „problem” śmierci w zaciszu gabinetów lekarskich). Wykpienie śmierci, ustawienie jej w opozycji do śmiesznego i w gruncie rzeczy niegroźnego (bo dającego się przekupić cukierkami w halloween) świata duchów, demonów, mają zrelatywizować jej grozę i nieuchronność. Kolejne kłamstwo ma uszczęśliwić człowieka. Czy to się uda? Wątpię...

Ćwiczenie dobrej śmierci

„Absurdalną cechą współczesnej obyczajowości jest izolowanie małych dzieci od śmierci. Nader często zdarza mi się widzieć, że kilkuletnie wnuki nie są zabierane na pogrzeb babci czy dziadka. Żeby ich nie stresować - lepiej, żeby w tym czasie pograły sobie na komputerze. Jak wiadomo, tam śmierć jest odwracalna” - napisał w komentarzu na blogu do któregoś z moich tekstów internauta. Może dlatego z taką lubością sięgamy po gry komputerowe, filmy, w których trup ściśle się gęsto, a krew leje strumieniami. Bo tam wszystko jest na niby. Można w każdej chwili wyłączyć monitor i wrócić do realu. Czyli zapanować nad rzeczywistością! Czy nie jest to jednak dramatyczne pielęgnowanie mitu i kolejny sposób ucieczki od Nieuniknionego?... „Carpe diem” nie wyklucza „memento mori”. Mądrość każe pochylić się nad jednym i drugim zaproszeniem. Nie przynosi to nikomu ujmy - wręcz przeciwnie: może pomóc odnaleźć właściwy kształt istnienia. Św. Jan Bosko pisał do swoich podopiecznych: „Droga młodzieży, całe nasze życie powinno stanowić przygotowanie do dobrej śmierci. By osiągnąć ten najważniejszy cel, gorliwie trzeba praktykować to, co nazywamy ćwiczeniem dobrej śmierci, polegające na uporządkowaniu w jednym dniu miesiąca wszystkich spraw duchowych i doczesnych, tak jakbyśmy rzeczywiście tego dnia mieli umrzeć. [...] Na ćwiczenie trzeba przeznaczyć jeden dzień w miesiącu; najważniejsza jest spowiedź odbyta tak, jakby miała być ostatnią w życiu: Msza św. odprawiana z tym samym poczuciem, a Komunia przyjmowana jako wiatyk; modlitwa u stóp krzyża, wyobrażenie sobie ostatniego tchnienia, postanowienie, by spędzić nadchodzący miesiąc jakby miał być ostatnim w życiu” (źródło: „Don BOSCO - magazyn salezjański” nr 10/2007).

Pewnie wielu czytających te słowa strząsnęło z siebie pył grozy. Masochizm? Przesada? A może po prostu rozsądek, dojrzałość? Takie stawianie sprawy może jednych rozśmieszyć, innych zadziwić, jeszcze innych zdenerwować. Tylko że życie z zamkniętymi oczami to jedna z najsmutniejszych rzeczy, jakie mogą się człowiekowi przydarzyć. Ceną zaniedbania i obojętności może być utracona szczęśliwa wieczność. A tego tak łatwo nie da się już naprawić.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 45/2013

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama