Niektórzy twierdzą, że eutanazja jest odbiciem aborcji. Najpierw rodzice chcą zabić dziecko, potem dzieci chcą zabić starych rodziców.
Na ukochane dziecko czekali cztery lata. Konkretną pomoc znaleźli dopiero w klinice naprotechnologii w Białymstoku. Żmudne leczenie przyniosło oczekiwany skutek. Udało się - dzięki Bogu i ludziom!
Izabela i Stanisław pobrali się osiem lat temu. Od początku byli gotowi na dziecko. Po dwuletnim bezowocnym okresie starań postanowili rozpocząć leczenie. Najpierw wybrali lekarzy ze swojego miasta. Niestety, ich działania nie przynosiły efektów. Pewnego dnia, przeglądając „Nasz Dziennik”, natrafili na artykuł o naprotechnologii, nowej metodzie leczenia niepłodności. Chcieli wiedzieć o niej coś więcej. Nieliczne wzmianki, jakie znaleźli w internecie oraz prasie, były zdawkowe. Zadzwonili do jednej z warszawskich placówek medycznych. Odesłano ich do Białegostoku, do kliniki prowadzonej przez dr. Tadeusza Wasilewskiego. Tu wreszcie zajęto się nimi kompleksowo.
- Nasza droga do stworzenia pełnej rodziny nie była łatwa. Brak dziecka był dla nas bardzo krępujący. Po pewnym czasie zaczęliśmy nawet rezygnować ze spotkań ze znajomymi, którzy mieli dzieci. Ich pytania o to, kiedy zostaniemy rodzicami, zbywaliśmy humorystycznie, ale w środku czuliśmy wielki ból i zgryzotę - wspomina Stanisław. - Zastanawiałam się, dlaczego wszyscy moi krewni mają już swoje dzieci, a ja ciągle muszę czekać. W mojej rodzinie nikt nie miał takich problemów - podkreśla Izabela.
Ratunku szukali nie tylko u lekarzy, ale i u Boga. O upragnione dziecko prosili przez wstawiennictwo św. Rity i bł. Marceliny Darowskiej, założycielki zgromadzenia sióstr niepokalanek, która na swoim „koncie” ma już sporo wyproszonych maluchów.
- O modlitwę prosiliśmy także siostry augustianki i dominikanki z Krakowa. Zamawialiśmy Msze św., odmawialiśmy nowenny i prosiliśmy o wsparcie modlitewne swoich bliskich. Od kilku lat praktykujemy duchową adopcję dziecka poczętego. Nie ustawaliśmy w modlitwie. W każdym sanktuarium, do jakiego jeździliśmy, zostawialiśmy prośby o dar poczęcia dziecka. Ufaliśmy, że Bóg postawi na naszej drodze ludzi, którzy pomogą nam w spełnieniu tego pragnienia - opowiada Stanisław i pokazuje pokaźne stosy korespondencji z mniszkami.
- Mąż każdą napotkaną siostrę zakonną prosił o modlitwę w naszej intencji. Dzięki takiemu mocnemu wsparciu mamy to małe cudo - śmieje się Izabela i pokazuje na Julię, bystrą, energiczną czterolatkę, która nie odstępuje nas ani na krok.
Kiedy pierwszy raz pojawili się w białostockiej klinice, byli niesamowicie zaskoczeni. - Wizyty u bialskich lekarzy trwały po 10-15 min. Mimo wcześniejszego leczenia, żaden z nich nie powiedział, dlaczego nie mogę mieć dzieci. U dr. T. Wasilewskiego było zupełnie inaczej. Wizyty trwały bardzo długo. Doktor cierpliwie wszystko tłumaczył i objaśniał. Pozytywnie zaskoczyło nas także niesamowite podejście całego personelu medycznego. Przez cały czas leczenia byliśmy w stałym kontakcie z lekarzem, położnymi i instruktorami (telefonicznym, esemesowym oraz mailowym). Szczegółowo informowano nas o przebiegu postępowania. Diagnostyka i proces leczenia w naprotechnologii dotyczy zarówno kobiety, jak i mężczyzny. Najpierw zbadano męża. Okazało się, że przeszkody leżą po mojej stronie - opowiada Izabela.
Małżonkowie sięgają do teczki z tabelkami. W rubrykach widać odręczne zapiski, zielone i czerwone naklejki, symbole dziecka. To materiały dotyczące modelu Creightona, bazy, na której pracuje się w naprotechnologii. Stanowi on doskonałe narzędzie do obserwacji tzw. biomarkerów płodności w cyklu miesiączkowym. Nie jest skomplikowany. Jego tajniki Izabela i Stanisław poznawali pod okiem instruktorów.
- Zdziwiłam się, że można badać się w ten sposób. Mimo że doczekaliśmy się dziecka, ciągle jestem wierna modelowi Creightona. Jest on kopalnią wiedzy o zdrowiu kobiety. Uważam, że powinna go stosować każda z nas - mówi Izabela.
Po wywiadzie i kilkumiesięcznej obserwacji na modelu Creightona wykonano laparoskopię diagnozującą. Zastosowano leczenie hormonalne, ale nie przyniosło ono efektów. W międzyczasie wykonano też testy alergologiczne. Okazało się, że Izabela jest uczulona na kilka produktów. Otrzymała specjalną dietę. W styczniu 2011 r. wykonano operację laparoskopową, podczas której usunięto przyczynę niepłodności.
- Dr T. Wasilewski ciągle podnosił nas na duchu. Leczenie kosztowało sporo nerwów. Wielokrotnie jechaliśmy do Białegostoku załamani, czasem nie liczyliśmy już na to, że coś się zmieni. W klinice zawsze dawali nam nadzieję. Wyjeżdżaliśmy uspokojeni - wspomina Izabela.
Właśnie mijały dwa lata, od kiedy „weszli” w naprotechnologię (tyle wynosi maksymalny czas leczenia tą metodą). Niespodziewanie miesiąc po zabiegu wykres na modelu Creightona zaczął „skakać”.
- Kończyło się już moje zwolnienie z pracy. Miałam wracać do zawodowych obowiązków. Obserwując tabelkę, wiedziałam jednak, że coś się ze mną dzieje. Postanowiłam zrobić test ciążowy. Zobaczyłam dwie kreski. Zadzwoniłam do położnych z Białegostoku. W słuchawce usłyszałam: „Pani Izo, trzymamy kciuki. Proszę zrobić jeszcze badanie krwi i jak najszybciej do nas przyjechać”. Poczułam niesłychaną radość - zaznacza Izabela.
- Pierwsze pytanie lekarza brzmiało: „Do kogo się modliliście, że Bóg wreszcie was wysłuchał?”. Wyściskały nas wszystkie tamtejsze położne. Od początku ciąży modliliśmy się o prawidłowy rozwój maleństwa, odmawialiśmy też modlitwę do Anioła Stróża dziecka poczętego - wraca pamięcią do tamtych dni Stanisław.
Trzeba jasno powiedzieć, że naprotechnologia jest wymagającą metodą. Wymaga poświecenia i uwagi, ale też zbliża do siebie małżonków. - Jest także kosztowna, ale nie tak bardzo jak in vitro. Mimo to opłaca się. Dla takich efektów warto było zdobyć się na każde wyrzeczenie - uważa Izabela i przytula do siebie Julię.
- Nie proponowano nam nigdy in vitro. Jesteśmy wierzący i chcieliśmy działać zgodnie z sumieniem. Naprotechnologia nie sprzeciwia się nauce Kościoła; zresztą zgadzamy się z tym, że dziecko nie powinno powstawać na szkle, ale w akcie małżeńskim. Wierzyliśmy, że Bóg nas kiedyś wysłucha. Julia to także owoc naszej wiary i modlitwy - mówi Stanisław. Dziś zarówno on, jak i jego żona są gorącymi orędownikami naprotechnologii. Pomagali przy organizacji spotkania z dr. T. Wasilewskim w swoim mieście.
- Chętnie służymy radą i wsparciem dla małżeństw, które borykają się z brakiem potomstwa i chcą skorzystać z naprotechnologii. Zapraszamy do siebie. Mieszkamy w Białej Podlaskiej. Opowiemy o klinice i leczeniu. Podzielimy się też naszą wiedzą - deklarują moi rozmówcy.
Julia urodziła się 27 października 2011 r. w białostockiej klinice. Na drugie imię dano jej Marcelina - na cześć bł. M. Darowskiej. Dziś nasza bohaterka ma już cztery latka i chodzi do przedszkola. Jest bardzo odważna i śmiała. Chętnie pokazuje swoje zdjęcia. - Każdego roku na dzień św. Rity zamawiamy Mszę św. dziękczynno-błagalną o prawidłowy rozwój córki - podkreśla Stanisław.
O naprotechnologii potrafią opowiadać godzinami. Wielokrotnie zaznaczają, że dzięki tej metodzie mają upragnione dziecko. - Naprotechnologia nie daje 100% gwarancji na potomstwo. Czasem pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Wiem jednak, że dzięki tej metodzie wiele kobiet mogło np. wyleczyć się z długotrwałych schorzeń, którym wcześniej nikt nie mógł zaradzić. Jej sukcesy mierzy się liczbą urodzonych, a nie poczętych dzieci (jak w in vitro) - wyjaśnia Izabela.
- Wiemy, że zainteresowanie naprotechnologią z roku na rok wzrasta. Korzystają z niej nawet te kobiety, które wcześniej poddały się in vitro. Odpowiednie leczenie bardzo często przynosi konkretne efekty. Słyszałem, że najwięcej poczęć odnotowuje się w święta kościelne, a szczególnie w święta maryjne. To przykre, że nasze państwo nie dotuje naprotechnologii, że nawet nie wszyscy lekarze są do niej przekonani. Powód jest jeden - opłacalność - kwituje Stanisław. Pokazuje też grubą teczkę z artykułami na temat naprotechnologii i in vitro. Przekonuje, że ta pierwsza metoda jest zdecydowanie lepsza i jako jedyna godna polecenia.
- Dzięki niej mamy Julię. Jej narodziny były dla nas cudem. Widzimy w niej dar od Boga i jesteśmy Mu za nią bardzo wdzięczni. Wiara czyni cuda. Julia jest na to żywym dowodem! - podsumowują nasi rozmówcy.
AGNIESZKA
WAWRYNIUK
Echo Katolickie 41/2015
opr. ab/ab