Gdybyśmy częściej uśmiechali się do siebie, potrafili zbudować dystans wobec rzeczy w swojej istocie marginalnych, przestali się pasjonować grzechami innych i zajęli się własnymi, wszystkim wyszło by to na dobre.
Idą słoń i mrówka przez most. W pewnym momencie mrówka odwraca się do słonia i mówi z dumą: „Słyszysz, jak głośno tupiemy?”. Czasem powaga, patos, przekonanie o swojej wielkości i nienaruszalności zamykają na prawdę. Izolują w śmiesznym „ja”. A przede wszystkim nie pozwalają dostrzec, że tragizm, smutek - jakkolwiek mają swoje miejsce w życiu - nie będą miały w nim ostatniego słowa!
Czy Jezus się śmiał? Inkwizytorski mnich Jorge z powieści Umberto Eco „Imię róży” dopuścił się zbrodni, aby na światło dzienne nie wydostało się dzieło Arystotelesa o śmiechu - był przekonany, że Chrystus nigdy się nie śmiał. Cóż, literalnie rzecz ujmując: ewangelie milczą na ten temat, choć przecież wyobraźnia podpowiada nam, że musiało być dokładnie odwrotnie. Jezus był człowiekiem z krwi i kości, żył pośród ludzi i ludzkich spraw, brał udział w uroczystościach rodzinnych - tradycyjnie zapewne bardzo rozbudowanych, bogatych we wschodnią ornamentykę. Św. Jan odnotowuje Jego obecność na weselu w Kanie Galilejskiej i pierwszy cud, który tam uczynił: zamianę wody w wino (i to całkiem spore ilości - ktoś wyliczył, że mogło to być pomiędzy 470 a 700 litrów! Nieźle!) Niepozbawione humoru są też przypowieści, za pomocą których przybliżał słuchaczom królestwo Boże - krótkie opowiastki, swoją strukturą niejednokrotnie przypominające żydowskie anegdoty (uważa się, że obie formy wyrastają z jednego pnia hebrajskiej mądrości). Ile razy wspominając o sprawach bardzo poważnych (być może!), przymykał żartobliwie oko - np. opowiadając o zaaferowanej kobiecie, która rozemocjonowana wymiata wszystko spod łóżka, przestawia domowe sprzęty, szukając zagubionej drachmy. Wystarczy uruchomić fantazję, by stosunkowo łatwo opowieść mogła się twórczo zmaterializować. Jezus swoim uczniom proponował dziecięcą prostotę i ufność (choć nie infantylizm), wskazując je jako drogę wiodącą do królestwa Bożego. Ucząc, że prawdziwa wielkość bierze się z pokory i prostoty, na pewno niejednokrotnie podczas długich wieczorów, kiedy razem z apostołami odpoczywał po całodziennym trudzie, śmiał się tak, jak śmiać się może wolny człowiek, świadom otulenia miłością Ojca.
Trudno nam to sobie wyobrazić? Brzmi obrazoburczo? Nie pasuje nam to do majestatycznego obrazu Syna Bożego i namalowanych patosem min chrześcijan, którzy wchodząc do kościoła, natychmiast zakładają ciasny gorset wzniosłej powagi i dystansu. Nie szkodzi.
Skoncentrowani na sobie, przekonanymi o swojej nieomylności, znaczeniu, pobożności, tak bardzo byli przywiązanymi do własnej wizji świata, że na każdy najmniejszy zarzut, polemikę reagowali agresją. Nie potrafili/nie chcieli uwolnić się z zanadto ciasnego gorsetu, który przywdziewali, dlatego nie byli w stanie usłyszeć chichotu bożka własnego „ja”, któremu nieustannie oddawali pokłony. Cała sytuacja byłaby nawet komiczna, gdyby nie to, że jej finałem stała się nienawiść, która zaprowadziła Jezusa na krzyż.
„Humor to «zabieg religijny», dzięki któremu potrafisz sobie powiedzieć, jaki jesteś niedorzeczny, troszczysz się o byle głupstwo, masz tyle zmartwień, niszczysz swoje zdrowie, a przecież wszystko jest jak proch, jak śmiecie i ostatecznie może okazać się bez wartości” - pisał ks. Tadeusz Dajczer w „Rozważaniach o wierze” (s. 88) Umieć żartować z siebie, zbudować dystans wobec swoich zamierzeń, planów - to nie lada sztuka! „Zobaczyć siebie takim małym ziarenkiem piasku - jak mówiła o sobie św. Teresa - takim małym «nic», o które naprawdę nie warto się zbytnio troszczyć, martwić, niepokoić”. „Módl się siostro - prosiła święta - aby ziarnko piasku stało się atomem, wrażliwym jedynie na spojrzenie Chrystusa” (list z 8 stycznia 1889 r.).
Czyż dniem, który zawiera w sobie z jednej strony śmiertelną powagę, z drugiej zaś niemałą dozę szczególnego (niektórzy może dodadzą: czarnego) humoru, nie jest Popielec? Czyż tego przejawem nie jest przyjmowanie na głowę odrobiny prochu i przypomnienie, że kiedyś każdy z nas się weń obróci? „Dystans do zdarzeń i do siebie samego - pisze dalej ks. Dajczer - osiągany dzięki zmysłowi humoru, pozwala bardziej żyć Ewangelią, pozwala na takie przestrzeganie wartości, że własne życie i własne sprawy przestają być czymś najważniejszym. Pozwala ci uniknąć zabiegania, zbytnich trosk, pochłonięcia przez pracę, aby dosłyszeć Chrystusowe wezwanie, że tylko jednego trzeba (por. rozmowa Jezusa z Martą i Marią - Łk 10, 42). Dzięki «cnocie» humoru niepowodzenia i przegrane nie urastają do rangi klęsk żywiołowych, a wsparta humorem wiara może wprowadzić cię nawet na szczyty oderwania i ewangelicznej wolności” (s. 90-91). Zdrowy śmiech jest najlepszym lekarstwem na autentyczne cierpienia wszelkich nadwrażliwych person, ciągle obrażonych na wszystkich i wszystko za to, że ośmielają się tknąć ich powagę, naruszyć ich ubóstwione „ja”.
Czasem warto naśladować Pana Boga, który wykazał się nie lada poczuciem humoru, powierzając świat tak mało poważnej - choć przecież stworzonej z wielkiej miłości i pragnienia dzielenia się sobą - istocie, jaką jest człowiek. Czyż Jezus nie uczynił tego samego, kiedy zakładając fundamenty Kościoła, powołał do grona apostolskiego furiata Szymona, skorumpowanego ex-urzędnika Mateusza, kombinatora i złodziejaszka Judasza, ciągle zaspanego Bartłomieja itd.? Kiedy zaczęła rodzić się ich wielkość? Gdy zbudowali dystans do siebie. Zrozumieli, jak śmieszni są ze swoimi pomysłami na zbawienie, jak słabi ze swoim możliwościami, jak ciągle zbyt mało rozumieją z tego, co mówił im Mistrz. I że bez pomocy Ducha Świętego nie „załapią” tego, ku czemu ich tak długo przygotowywał...
Ciekawe, że w Biblii wiele razy znajdujemy wzmianki o Bożym śmiechu. Przykład: Psalm 2. Czytamy tam o śmiechu Pana nad bożkami, które wzniosła przeciw Niemu pycha mocarzy. On czegoś ważnego nas uczy. Ma wartość - o ile tak można powiedzieć - katechetyczną! „Przeciwieństwem wiary nie jest ateizm - pisze ks. Tomasz Halik - przeciwieństwem, antytezą i głównym wrogiem wiary jest przesąd i bałwochwalstwo. Bałwochwalstwu ulega człowiek, który zbyt poważnie traktuje coś, co na takie traktowanie nie zasługuje. Pieniądze, seks, polityka, kariera, władza - to wszystko ma oczywiście w życiu swoją wagę. Ale jeśli ktoś przywiązuje do tego wagę ostateczną i najwyższą, czyniąc z tych rzeczy boga [...] zaczyna być niewolnikiem! Jeśli jednak potrafimy się z tego pośmiać, to znajdujemy się na drodze od bałwochwalstwa ku wolności, zwanej wiarą. Wiara jest zaufaniem do tego, co stanowi fundament i głębię życia i co rzeczywiście godne jest zaufania, nadziei i miłości' (T. Halik, „Przemówić do Zacheusza”, s. 62-63).
Nic dodać, nic ująć.
Historia zachowała pamięć mnóstwa ludzi o zdrowej pobożności, tryskających humorem - poczynając od chasydzkich rabinów, a kończąc na św. Franciszku z Asyżu, Filipie Neri, Chestertonie czy świętych papieżach: Janie XXIII i Janie Pawle II.
Niektórzy za patrona „cnoty” dobrego humoru obierają Tomasza Morusa. Ponoć po skazaniu go na śmierć przez króla Henryka VIII - gdy monarcha „łaskawie” pozwolił na zamianę tortur na ścięcie - powiedział do oficera kierującego egzekucją: „Proszę cię, panie poruczniku, pomóż mi wejść na górę, z powrotem poradzę sobie sam!”. A zanim położył głowę pod topór, rzekł do kata: „Nabierz ducha, człowieku, i nie lękaj się spełnić swojej powinności. Moja szyja jest bardzo krótka, bacz zatem, byś krzywo uderzając, nie stracił dobrej sławy” (W. Roper, „Żywot Tomasza More”, s. 65). W sieci można znaleźć mnóstwo anegdot, których bohaterem stał się św. Jan Paweł II - nader często przy swoim aktywnym udziale. Niczym nigdy nie umniejszyło to jego godności, znaczenia. Św. Jan XXIII - nazywany często papieżem dobroci - na wszystkich fotografiach, jakie po nim pozostały, uśmiecha się. Dawid tańczył, kiedy wracał ze zwycięskiej bitwy. Gdy któregoś dnia św. Filip Neri przechadzał się z nader świątobliwym i dostojnym prałatem, pewien mały ptaszek potraktował go jak ...WC. Kapłan oburzył się okrutnie! Na to odezwał się św. Filip: „Niech ksiądz się cieszy, że krowy nie latają!”.
Myślę, że gdybyśmy - my, chrześcijanie - częściej uśmiechali się do siebie, potrafili zbudować dystans wobec rzeczy w swojej istocie marginalnych, przestali się pasjonować grzechami innych i zajęli się własnymi, wszystkim wyszło by to na dobre. Nie ma sensu nerwowo reagować na śmiech - choć precyzyjnie rzecz ujmując, należałoby tu użyć sformułowania „rechot” - tych, którzy niczego nie rozumiejąc, uważają, że w ten sposób zbudują swoją wielkość i obalą „mitologie”, od których są rzekomo wolni. Są godni naszej litości i miłosierdzia. Komuniści panicznie bali się kabaretów, ponieważ ośmieszały głoszone przez nich kłamstwa. Chrześcijańska radość, śmiech obnażają powagę zła, fałszu - odbierają im siłę rażenia, oczyszczają duszę, przywracają wolność. Uzdrawiają, są wyrazem Bożej szczodrości i stanowią najlepszy PR Królestwa Bożego. Tak trzymać!
XPS
Echo Katolickie 47/2016
opr. ab/ab