Dwa miliony ludzi z całego świata. Takie spotkanie mógł wyreżyserować tylko Pan Bóg! Kościół znów pokazał swoje młode oblicze.
Dwa miliony ludzi z całego świata. Z różnych narodów, ludów i języków. I jeden duch. Takie spotkanie mógł wyreżyserować tylko Pan Bóg! Kościół znów pokazał swoje młode oblicze.
Trudno zebrać myśli, gdy wspominam ŚDM. Przez głowę przelatują migawki dźwięków, obrazów i słów. Mam w pamięci rzesze uśmiechniętych ludzi, którzy śpiewają, pozdrawiają się wzajemnie i przybijają piątki. Nadal widzę rzekę ludzi zmierzających w upale na Campus Misericordiae. Mam w pamięci różnokolorowe tłumy, które mijałam na dworcu i przystankach autobusowych. Z uśmiechem wracam do „bitwy” na piosenki, której byłam świadkiem w tramwaju. Po jednej stronie Polacy, po drugiej Francuzi; i po świecku, i religijnie. Nasi rodacy śpiewali takie szlagiery, jak „Szła dzieweczka do laseczka” czy „Hej sokoły”. Potem zjednoczyliśmy się i razem skandowaliśmy: „Mary Mama”, „Jesus Christ”, czy „Papa Francesco”. Na ulicach, jak echo, powtarzało się pytanie „Are you ready?”, które Ojciec Święty skierował wcześniej do młodych, zapraszając ich na ŚDM. Niesamowitym czasem była sobotnia adoracja Najświętszego Sakramentu odprawiona podczas czuwania. Dwa miliony młodych ludzi ze świecami w dłoniach wołało: „Dla Jego bolesnej męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata”. Trudno było się nie wzruszyć. Czy taka potężna modlitwa może pozostać niewysłuchana?
W pamięci i sercu pozostał też papież Franciszek. Młodzi po raz kolejny zobaczyli w nim proroka, ojca, autorytet i przewodnika. Żywiołowo reagowali na jego pojawienie się i na słowa, które głosił. Naprawdę go słuchali. Dali się porwać i przekonać. Z każdego z przesłań płynęła mądrość, troska i czułość. Trudno się nie zachwycić tym, jak papież głosi Jezusa, jak niesamowicie i z przekonaniem mówi o Jego nieustępliwej miłości do nas, potrzebie zaangażowania, o złotej nici modlitwy, przyjęciu Chrystusa do swego życia, kierowaniu się Ewangelią. Wszystko w prostych słowach, bez zawiłej teologii, językiem, który zrozumie i młody, i nieco starszy.
Przesłania Franciszka inspirują, zmuszają do przemyśleń i przewartościowania życia. Trudno się nie zgodzić z diagnozami papieża o młodych. On widzi zagrożenia, mówi o nich jasno, ale daje też konkretne wskazówki i wzywa do działania. Powtarza młodym, by korzystali z życia, by realizowali marzenia, by nie bali się wyzwań i nie dali się złapać w szpony tzw. świętego spokoju. Przypomina, że Jezus nikogo nie skreśla, że Bóg jest największym fanem człowieka. Papież nie mówił o niczym nowym, raczej zwrócił uwagę na to, czego nie zauważamy. Ojciec Święty budził z marazmu, otępienia i rezygnacji. Mówiąc językiem młodych: dał im ogromnego „powera”. To nie była iskra, ale raczej petarda i dynamit, które rozsadzały skorupy, w jakie obrosły serca młodzieży. Teraz trzeba modlitwy i wysiłku, by ten impuls rozpalił do działania i przemiany.
XXXI Światowe Dni Młodzieży minęły pod znakiem miłosierdzia. To słowo odmieniano przez wszystkie przypadki tysiące razy. Wizerunki Jezusa Miłosiernego i s. Faustyny można było spotkać na każdym kroku. Czy byłaby lepsza okazja do zapoznania młodych z orędziem przekazanym przez skromną s. Kowalską? Każdy pielgrzym otrzymał silikonową opaskę z napisem „Jezu, ufam Tobie” i dziesięcioma kropkami służącymi do odmawiania koronki. Chyba wszystkich zafascynowała Droga Krzyżowa oparta na uczynkach miłosierdzia. Rozważania przygotował bp Grzegorz Ryś. Pisał w nich o czynach i postawach, które powinny być oczywiste, a w naszych czasach stały się nienormalne, dziwne, przez wielu uznawane za zaściankowe. Wspominał m.in. o dzieleniu się z innymi, służbie i oddaniu ludziom opuszczonym oraz potrzebującym opieki, o potrzebie wzajemnej modlitwy czy poszanowaniu ludzkiego ciała, także martwego...
Te dni były wielką lekcją wiary, miłości i nadziei. Radosne, emocjonalne momenty przeplatały się z chwilami pełnymi pięknej powagi, zasłuchania i głębokiej modlitwy. ŚDM to inwestycja w przyszłość świata i Kościoła. Od młodych naprawdę zależy bardzo dużo. Współcześni macherzy usypiają ich i każą skupiać się na sobie. Na szczęście przychodzi Franciszek, który mówi zupełnie coś innego, woła o otwarcie się na Boga i ludzi, zachęca do służby, każe podnieść się z życiowych kanap. Czas założyć dobre buty i ruszyć w życie z Bożą energią! Iskra poszła w świat. Czy ten ogień zapłonie? To zależy już tylko od młodych...
AGNIESZKA WAWRYNIUK
MOIM ZDANIEM
Udział w ŚDM w Krakowie był poprzedzony ponad dwuletnim przygotowaniem. Rozpoczynałem je w poprzedniej parafii, gdzie przeżywałem peregrynację Krzyża ŚDM i Ikony Matki Bożej Salus Populi Romani. Czuwania, spotkania, temat ŚDM był obecny wszędzie. Planowanie i zamiary na poziomie parafii oraz diecezji podkręcały atmosferę spotkania w Krakowie.
Wraz z grupą z parafii wzięliśmy udział w trzech ostatnich dniach spotkania, gdy towarzyszył nam Ojciec Święty Franciszek. Pierwsze wrażenie z krakowskiej ulicy - od razu po przybyciu do miasta w piątek rano - to poczucie wspólnoty. Mnóstwo flag (szczerze przyznam, że niektóre były trudne w identyfikacji), wielość języków, uśmiech wszystkich i łączące nas to samo pragnienie - czerpania ze wzajemnej obecności. Fakt, że okazje ku temu nie zawsze były tak podniosłe, jak podczas skupienia na Campus Miseridoriae w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu. Wspólnotę przeżywaliśmy szczególnie blisko w środkach komunikacji publicznej i marszach z jednego do drugiego (odległego) punktu miasta. Wspólnie przeżywaliśmy zmęczenie i radość. Zobaczyliśmy serdeczność, otwartość i nieocenioną, pozytywną postawę wszelkich służb. Wiele godzin przeżyliśmy wspólnie na oczekiwaniu w kolejkach - do rejestracji grupy, do kontroli, do kolejnej kontroli, po jedzenie, do następnej kontroli, do wejścia i do wyjścia. Szczególnym marszem radości było przejście z krakowskich Błoni po Drodze Krzyżowej z Ojcem Świętym. Na Rynek Starego Miasta szliśmy długo, ale z ciągłym śpiewem - po polsku, hiszpańsku, angielsku, włosku, zawsze wesoło, zawsze dla wzajemnego zbudowania.
Kolejne mocne wrażenie z ŚDM dotyczy modlitwy. W przekazie medialnym często trudno dostrzec ducha modlitwy. Wspominałem już o skupieniu podczas czuwania, dodam, że podobnie było w czasie Drogi Krzyżowej i Mszy posłania. Modlitwa była obecna wszędzie. Kiedy w piątek weszliśmy z grupą do kościoła mariackiego w Krakowie, zobaczyliśmy mnóstwo ludzi adorujących w ciszy Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Klimat inny od tego, jaki panował na rynku krakowskim, ale oba te obrazy bardzo się uzupełniały. Inny przykład? Na Mszy kończącej ŚDM staliśmy obok siebie - księża z Europy, Afryki, Ameryki, z różnych krajów. Mimo to wszyscy razem modliliśmy się tymi samymi słowami łacińskiej liturgii. Czyż to nie jest piękne?
Kolejne wrażenie dotyczy odwagi. Papież Franciszek prowadził nas w odważnym kroczeniu drogami Jezusa. Mam w sobie treści tych dni, ale wiem, że potrzebują one pogłębienia, do czego zachęcam wszystkich czytelników. Papież chciał nam dodać odwagi. Myślę, że trudno dziś dla chrześcijan, szczególnie młodych, o bardziej potrzebne przesłanie. Odwaga i szczęście związane są z ryzykiem i nie mają nic wspólnego z wygodą. Mam nadzieję, że słowo papieża zostało nie tylko usłyszane przez młodzież, ale że zapadło im w serce. O ŚDM można mówić wiele, ale te trzy słowa chyba najmocniej wyrażają sens tych dni: wspólnota, modlitwa i odwaga.
Echo Katolickie 31/2016
opr. ab/ab