Co zadecydowało o jego wstąpieniu na Drogę Neokatechumenalną, mówi odpowiedzialny wspólnoty neokatechumenalnej
Z Łukaszem Jaszczukiem, odpowiedzialnym wspólnoty neokatechumenalnej przy sanktuarium Matki Bożej Królowej Rodzin w Parczewie, rozmawia Joanna Szubstarska.
Osoba, która jest we wspólnocie neokatechumenalnej, odpowiada na wołanie Boga w sercu. Jakie jest to wołanie i dlaczego wyrusza się w drogę? Jak to było w Pana przypadku?
Dla mnie fenomenem jest bezpośrednie i mocne spotkanie Kościoła zhierarchizowanego ze wspólnotą osób świeckich wielbiących Boga, która skupiała się wokół Kiko, czyli Francisco José Eduardo Argüello. W czasie, kiedy odbywał się Sobór Watykański II, a jego postanowienia zaczynały być wcielane w życie, w Madrycie dokonywało się coś niebywałego. Właśnie tam, w dzielnicach zaniedbanych cywilizacyjnie, w slumsach, tworzyła się wspólnota stanowiąca drogę nawrócenia. Chcąc realizować formułę Charlesa de Foucaulda - żyć w ciszy, jak Jezus w Nazarecie, w kontemplacji u nóg Chrystusa ukrzyżowanego - Kiko zamieszkuje wśród biedaków, w slumsach Palomeras Altas. Posiada tylko Biblię i gitarę, śpi na podłodze na sienniku wypchanym słomą. Tam poznaje Carmen Hernandez, absolwentkę chemii, która miała licencjat z teologii i wśród biedaków tworzyła grupę ewangelizacyjną. Ostatecznie razem z Kiko zamieszkała w barakach i zaczęli przepowiadać Ewangelię ludziom z marginesu. Była to pierwsza wspólnota, która składała się z Cyganów, analfabetów, żebraków, przestępców czy prostytutek.
Kiedy poznawałem historię drogi neokatechumenalnej, byłem człowiekiem zbuntowanym, nieumiejącym pogodzić się ze zhierarchizowanym Kościołem katolickim. W drodze Kiko i Carmen dostrzegłem działanie Ducha Świętego, który wieje, kędy chce. Przemówiła do mnie autentyczność drogi. Wymowny był zwłaszcza obraz spotkania arcybiskupa Madrytu z ludźmi ze slumsów. Droga została zaaprobowana przez abp. Casimiro Morcillo, który dostrzegł w niej realizację odnowy liturgicznej wprowadzanej przez sobór. Było to spotkanie hierarchicznego Kościoła z wierzącymi, którzy tworzą przecież ten Kościół. Jeszcze bardziej dotknęło mnie to, że działo się to w miejscu odrzuconym, „wyplutym” przez miasto i kraj, w miejscu skupiającym odrzutków, będących wrzodem społeczeństwa. Kiko dostrzegł ich jako tych, którzy są zmiażdżeni cierpieniem i w ich twarzy zobaczył Chrystusa. To było coś nieprawdopodobnego dla mnie: dostojny hierarchiczny Kościół, kardynałowie, biskupi, papież, uchwalają ważne dokumenty dla odnowy Kościoła w Rzymie i jednocześnie te postanowienia zaczynają się realizować w slumsach. Ta jedność Kościoła nie mogła stać się bez działania Ducha Świętego. Ten znak jedności bardzo do mnie przemówił. Jako muzyk rockowy miałem rzeczywiście problem z podporządkowaniem i pokorą, nie pojmowałem tego w Kościele i nie potrafiłem przyjąć. Nieco złagodziły mnie też pielgrzymki piesze, w których uczestniczyłem.
W 2007 r. poszedłem Drogą Neokatechumenalną, tak jak poszli pierwsi ubodzy, ludzie z marginesu, przestępcy, którzy gromadzili się wokół Kiko. Oni, ci pierwsi, nie musieli dostrzegać, że są grzesznikami - to była ich codzienność, ale zobaczyli, że Bóg może ich uratować, że może ocalić każdego. Z biegiem czasu dołączali do wspólnot ludzie z różnych środowisk, o różnym statusie społecznym. Ci, odkrywając swoją grzeszność, otrzymywali od Kościoła - poprzez Drogę - Dobrą Nowinę, że Chrystus zwyciężył, zmiażdżył na Krzyżu głowę diabła, pokonał śmierć dla każdego grzesznika. Świetne jest to, że dzięki posłudze Drogi Neokatechumenalnej człowiek nie pozostaje na etapie swojej grzeszności i nie jest skazany na rozpacz, ale ma przepowiadany Kerygmat - Dobrą Nowinę. Ciekawostką jest fakt, że sympatyzowałem z Drogą wiele lat wcześniej, znam wielu braci. Od 1995 r., podczas prac nad płytami, słuchałem przepowiadania mojego serdecznego znajomego Roberta Friedricha (Luxtorpeda, Arka Noego, 2Tm2,3). Jednak nigdy nie miałem odwagi, a może też woli, pójść na katechezy. Sympatyzowałem, biłem brawo, ale sam nie zrobiłem ani jednego ruchu... Bóg jest dobry i przysłał mi Drogę do Parczewa. Kiedy w 2007 r. ks. prałat Tadeusz Lewczuk zaprosił katechistów do mojej parafii, wiedziałem, że czas wziąć się za siebie.
Neokatechumenat to droga podążania za Chrystusem, dzieląc się Jego słowem. Wymowne są słowa proroka Jeremiasza na temat słów Boga, który mówi, że nadchodzą dni, „kiedy zawrę z domem Izraela nowe przymierze. Umieszczę swe Prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Przyjdą dni, że to prawo nie będzie poza wami, ale wyryte w waszych sercach” (Jr 31,31.33).
Droga Neokatechumenalna, jak wspomniałem, nie kładzie nacisku na rzeczywistość grzechu. Potęgą Drogi jest przepowiadanie Dobrej Nowiny grzesznikowi, że Chrystus pokonał grzech. Akcentuje się słuchanie słowa Bożego i kerygmat, czyli „ogłoszenie”, „proklamację”. Kiko wiele czynił w sposób intuicyjny, tak jak podpowiadało mu serce i - wierzę - Duch Boży. Carmen natomiast, która działała w sposób bardziej uporządkowany, wprowadziła Drogę w liturgię oraz Eucharystię. Zatem odbywało się już nie tylko czytanie słowa Bożego, w centrum była Eucharystia, w której również był czas na echo słowa oraz przepowiadanie. I tak jest do dziś. Ludzie odkrywają, że słowo jest żywe, że nie jest ono książką, opowieścią czy historią. Eucharystię staramy się przygotować bardzo starannie, uroczyście, każdy może się zaangażować w konkretną część liturgii - dzięki temu nie ma obserwatorów widowiska, a jest możliwie najbardziej pełne uczestnictwo w Mszy św. Każda Eucharystia to dla nas „mała Niedziela Wielkanocna”.
Słowo Boże na Drodze Neokatechumenalnej pokazuje, że wszystko pochodzi od Boga, jest Jego darem. Słowo potrafi odmienić nie tylko myślenie, ale i życie człowieka. Zgodzi się Pan z tym?
Mając 11 lat doświadczenia w obcowaniu ze słowem Bożym, dostrzegam, że słowo jest odpowiedzią na różne sytuacje życiowe. Kiedy w grudniu 2017 r. pochowaliśmy Joachima, nasze nienarodzone dziecko, usłyszałem na liturgii słowa przeczytany przez prezbitera fragment Ewangelii: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie”. Słowo to stało się znakiem pieczęci na moim wydarzeniu rodzinnym. Dzięki obecności osób ze wspólnoty przeszedłem przez ten trudny czas mojego życia, pogrzeb dziecka. Bóg przeprowadził mnie przez ten okres i przez obecność braci pokazał mi Kościół żywy, rzeczywisty. Nasze życie jest takim czasem Paschy, przejścia, aż do poranka zmartwychwstania. Słowo pozwala jaśniej zobaczyć nasze życie.
Na tej drodze człowiek nie jest sam, idzie ze wspólnotą, jak Jezus chodził z apostołami.
Ze wspólnotą spotykamy się na Eucharystii, na liturgii słowa, raz lub dwa razy w tygodniu, na przygotowaniach. Spotykamy się po to, aby pokochać drugiego człowieka - takiego, jakim jest. Na ikonie ruchu neokatechumenalnego „Madonna del Cammino” autorstwa Kiko jest napisane, że potrzeba, aby powstawały wspólnoty, które będą żyły ze sobą w prostocie, jedności, miłości i uwielbieniu. Wspólnoty, w których drugi człowiek będzie Chrystusem, ale tym z drogi krzyżowej - przed którym, jak mówi Izajasz, zakrywa się twarz. Kiedy widzę, że brat ze wspólnoty robi czasem niedobre rzeczy i nie chcę na niego patrzeć, wspólnota woła mnie, a Kościół wzywa, abym zobaczył w nim Chrystusa. Bo kto wie, może za chwilę ja też będę po drugiej, ciemniejszej stronie i będę takiej samej miłości potrzebował. Wspólnotę porównałbym do obrazu worka z kamieniami. Potrząsamy nim, aż kamienie wygładzą się i będą blisko siebie. Workiem tym jest zarówno słowo Boże, przepowiadane przez prezbitera, jak i liturgia pokutna oraz Eucharystia. Trzęsą nami do momentu, aż będziemy jednością.
Uczniowie, którzy rozpoznawali zmartwychwstałego Jezusa po błogosławieństwie i gestach łamania i podawania chleba, potem ten chleb słowa nieśli do swoich braci. Wspólnota także udaje się w drogę, ewangelizując.
Droga Neokatechumenalna pokazała mi osobiście m.in. dynamikę Kościoła. Wiem, że kiedy idę za pasterzem, dojdę do celu - do nieba. Kiedy Carmen powtarzała Ojcu Św. Janowi Pawłowi II: „Droga, droga, nie Ruch, Ojcze Święty!...”, Jan Paweł II spierał się z nią żartobliwie i dopowiadał: „Carmen, Carmen, czym byłaby droga bez ruchu?” Tą drogą idziemy z innymi i uczymy się kochać drugiego człowieka.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 18/2018
opr. ab/ab