Z Bożym dopingiem wszystko jest możliwe

Rozmowa z krajowym duszpasterzem sportowców

Z ks. Edwardem Pleniem SDB, krajowym duszpasterzem sportowców, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

Najpierw kapelan sportowców, później kibic - czy odwrotnie?

Nie potrafię tego rozgraniczyć. To, że zostałem krajowym duszpasterzem sportowców, zaczęło się od mojej sportowej pasji. Tak narodziła się salezjańska organizacja, której celem było wychowanie przez sport. Konferencja Episkopatu Polski zauważyła działalność naszego stowarzyszenia i powołała mnie na krajowego duszpasterza sportowców. I choć funkcję tę pełnię od kilkunastu lat, a kibicem jestem niemal od zawsze, nie umiem powiedzieć, czy bardziej jestem fanem sportu czy kapelanem. To się uzupełnia.

A jaka jest ulubiona dyscyplina krajowego duszpasterza sportowców?

Właściwie każda dyscyplina jest mi bliska. Lubię popatrzeć na piłkę siatkową, nożną, ręczną, skoki narciarskie i pływanie. Również każdy sportowiec jest mi bliski. Czasami przyjeżdżają do mnie reprezentanci różnych dyscyplin, poznają się i następuje integracja. Zawiązują się znajomości, przyjaźnie. Tworzy się w ten sposób wielka rodzina.

Na czym polega posługa krajowego duszpasterza sportowców?

Nie różni się od tego, co Kościół powszechny lub w Polsce robi od tysięcy lat. Mam tu na myśli Eucharystię, sakramenty, katechezę, słowo Boże. Staram się towarzyszyć sportowcom na tyle, na ile jest to tylko możliwe. Można powiedzieć, że idę z nimi przez życie, np. w Boże Ciało błogosławiłem sakrament małżeństwa, ostatnio byłem na chrzcie dziecka, w najbliższe dwa weekendy mam kolejne śluby. Odwiedzam ich też, kiedy np. z powodu kontuzji są w szpitalu. Rozmawiamy telefonicznie, esemesujemy, kontaktujemy się za pośrednictwem facebooka. Poza tym mam możliwość uczestniczenia nie tylko w tych wielkich wydarzeniach sportowych, ale i przygotowaniach. Widzę wysiłek, trud, pot, gigantyczną pracę, jaką ci ludzie wykonują. Wspieram ich w sposób duchowy, a także modlitwą.

Czyli utrzymuje Ksiądz kontakt ze sportowcami także poza turniejami?

Jak najbardziej. Śmiało mogę powiedzieć, że sportowcy to moja druga rodzina. Ostatnio jeden z nich zadzwonił do mnie z bardzo radosną informacją: „Przyjacielu, jesteś pierwszą osobą, której to mówię. Przed chwilą urodził mi się syn”. Cieszę się ich sukcesami, przeżywam niepowodzenia. Staram się być z nimi cały czas. Zresztą, tak rozumiem swoją posługę. Pamiętam pewną sytuację, kiedy po igrzyskach w Pekinie w 2008 r. zadzwonił do mnie ówczesny trener reprezentacji piłkarzy ręcznych Bogdan Wenta, mówiąc: „Zawodnicy nie wyobrażają sobie zawodów bez księdza”. Byłem przez nich zapraszany na obozy, zgrupowania, dzieląc się słowem Bożym. Oni natomiast korzystali z sakramentu spowiedzi. Pierwszy do konfesjonału szedł kapitan, a za nim cała drużyna.

Wielu z naszych polskich sportowców uczestniczy w Mszach św. w trakcie turniejów?

Przyznam, że często dziennikarze zadają mi to pytanie. A ja odpowiadam na nie z ogromną przyjemnością, gdyż bardzo się cieszę, że nasi sportowcy tak licznie uczestniczą w Eucharystii czy przystępują do sakramentów. Po ostatnim drużynowym konkursie podczas igrzysk w Pjongczangu, gdzie nasi skoczkowie zdobyli brąz i bardzo późno wrócili do wioski olimpijskiej, usłyszałem o jednej z osób z kadry, że raczej nie przyjdą na Mszę św., bo poszli spać. Pomyślałem: trudno, mają prawo, przecież są bardzo zmęczeni. Tymczasem tuż przed Eucharystią otwierają się drzwi i wchodzą skoczkowie. Po Mszy św. podchodzi do mnie Kamil Stoch, mówiąc: „Wstaliśmy specjalnie tylko na Eucharystię”. Takie słowa i postawy dodają mi skrzydeł. Sportowcy to taka grupa ludzi, która zachwyca swoim świadectwem o Panu Bogu. Mówią bowiem głośno, że Pan jest rzeczywistością ich życia, a modlitwy potrzebują, by przygotować się do zawodów. To ich wzmacnia nie tylko w pracy, ale także w życiu codziennym. Zawsze się wzruszam, gdy widzę wychodzących piłkarzy, którzy czynią znak krzyża. Budujące są też świadectwa Jakuba Błaszczykowskiego, Arkadiusza Milika, który w jednym z ostatnich wywiadów podkreśla, że wiara w Boga jest dla niego ważna i ma duży wpływ na życie. Ostatnio usłyszałem też od młodych piłkarzy, że filmik z Robertem Lewandowskim, w którym piłkarz ma na piersi krzyżyk, dodał im odwagi i przekonania, iż warto głośno mówić o swojej wierze i przynależności do Kościoła. Muszę przyznać, że tej odwagi w dawaniu świadectwa uczę się od sportowców. To ludzie zahartowani, którzy wiele od siebie wymagają. Zdają sobie sprawę, iż chodzi nie tylko o doskonalenie ciała, ale że człowiek ma też potrzeby duchowe. Tak jak mawiał św. Paweł: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie”. Mówię sportowcom, aby ich życie, każdy dzień, każda chwila, były dziękczynieniem Panu Bogu. Żeby czynili wszystko na Jego chwałę. By Pana Boga nie zamykali tylko w kościele, a modlitwa nie pojawiała się jedynie w myśl przysłowia „Jak trwoga, to do Boga”, ale by stała się ich rzeczywistością. I jest bardzo wielu sportowców, którzy w taki sposób pojmują swoje zadanie człowieka wiary, człowieka modlitwy, człowieka Kościoła.

Czy ma Ksiądz jakieś złote rady, które przekazuje sportowcom przed ważnymi zawodami?

Przed igrzyskami w Pekinie powtarzałem słowa św. Augustyna: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Jednak uczulałem, że nie chodzi o walkę z drugim człowiekiem, ale ze sobą, własnymi słabościami. Kilka miesięcy potem byłem w Katowicach na zawodach sportowych i zobaczyłem baner, na którym wypisano właśnie słowa św. Augustyna. Pamiętam też, jak podczas igrzysk w Rio de Janeiro jeden ze sportowców zapytał, jaki mam na nie plan. Odpowiedziałem: „Nad Rio dominuje figura Chrystusa. Można ją dostrzec niemal z każdego miejsca. Zatem na treningu czy przed startem patrzcie na Chrystusa. To wam wystarczy”.

A gdy się nie powiedzie?

To najtrudniejsze spotkania. W czasie jednych z igrzysk nasza zawodniczka zajęła czwarte miejsce. Gdy ją zobaczyłem, była wściekła. Kiedy ją przytuliłem, odepchnęła mnie, mówiąc z wyrzutem: „I jak się ksiądz modlił?!”. Chcąc rozładować atmosferę, odparłem: „Na Chinki, które stanęły na podium, jestem za słaby”. Nie pomogło. W takich sytuacjach żadne słowa nie koją. Zresztą, kiedy są emocje, trudno rozmawiać. Trzeba po prostu pokazać, że jest się z zawodnikiem. Proponuję zwykle spotkanie po kilku dniach, podczas którego mówię: „Nie szukaj przyczyny niepowodzeń u innych. Tego nie wolno. Zawsze szukaj u siebie. Wyciągaj wnioski”.

Przed nami mundial. Piłka nożna ma rzesze wielbicieli. Dlaczego tak fascynuje i wzbudza tyle emocji?

Ponieważ piłka jest bardzo medialna i żadna inna dyscyplina nie ma możliwości występowania w tak ogromnych teatrach, jakimi są stadiony. Ponadto żadna inna konkurencja sportowa nie ma tylu pieniędzy, by stworzyć takie widowisko. Piłka nożna jest łatwym sportem, bo do jego uprawiania wystarczy skrawek ziemi. To również gra zespołowa, a więc „jeden za drugiego” i „jeden z drugim”. Zatem swoje talenty i ambicje trzeba podporządkować wspólnocie, czyli drużynie, a to szalenie trudne. Jednak tylko w ten sposób można osiągnąć sukces. Kibice muszą zdawać sobie sprawę, że za wynikiem zawsze idzie wyrzeczenie i ciężka praca. Bagatelizowanie treningów, łatwe podejście do zawodów nie przynosi sukcesów. Zawsze należy docenić wielki wkład pracy, wysiłek i zmagania sportowców. Tylko wtedy można wiedzieć, jak smakuje zwycięstwo.

Wybiera się Ksiądz do Rosji?

Tak, na jeden mecz. Przyznam, że każde spotkanie oglądam z ogromnym spokojem.

To w ogóle możliwe?

Oglądając mecz, czy to przed telewizorem, czy na trybunach, wspieram naszych zawodników duchowo. Zawsze mam w ręku różaniec. Zdarza się, że kiedy naszym reprezentantom nie idzie, podchodzą do mnie trenerzy, mówiąc: „Oj, księże kapelanie, trzeba zintensyfikować modlitwę”.

A można się modlić o wygraną?

To nie w porządku, gdy wyznaczamy Panu Bogu cele swojej modlitwy. Raczej należy prosić, by nasi zawodnicy dali z siebie wszystko, by pokazali piękną postawę, żeby nie było przykrych kontuzji, a klimat na stadionach i wokół nich sprawił, że stworzymy jedną wielką piłkarską rodzinę. Oczywiście zwycięstwo cieszy, ale jeśli nasi piłkarze zagrają tak, że będziemy z nich dumni, że będziemy widzieli, iż zrobili wszystko, co było możliwe, to - o czym jestem przekonany - nikt nie będzie miał do nich pretensji i żalu, nawet gdy przegrają. Natomiast zawsze zachęcam, by każdy z nas był dwunastym zawodnikiem i kibicował nie tylko wtedy, gdy wszystko idzie jak z płatka, ale wspierał drużynę zwłaszcza wówczas, kiedy gra nie będzie się układała po jej myśli. I nie radzę trzymać kciuków - bo to gest niewiele znaczący - ale westchnąć do Pana Boga.

Wspomniał Ksiądz, że wybiera się do Rosji na jeden mecz naszej reprezentacji. Proszę nie zapomnieć o różańcu, o którym wyżej Ksiądz wspomniał...

Oczywiście. Z różańcem nie można się rozstawać. To jest właśnie najlepsza taktyka na odnoszenie zwycięstw.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 24/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama