Czym jest świętość? Do czego święci są nam potrzebni? Jak żyć, by trafić do nieba?
Z Szymonem Żyśko, autorem książki „Po tej stronie nieba”, redaktorem portalu Deon.pl, grafikiem i reportażystą, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.
Wciąż słyszymy, że naszym zadaniem jest dążenie do świętości. Czym tak naprawdę ona jest?
Świętość jest po prostu byciem z Bogiem, takim realnym, pełnym. Najbliżej Boga jesteśmy, będąc sobą. Świętość to odnalezienie siebie prawdziwego pośród tych wszystkich rzeczy, które przez lata nas zmieniły i stanęły na naszej drodze. Bo jako święci do świętości zostaliśmy stworzeni. Nie było innego planu. Bóg nie ma innej alternatywy dla istnienia człowieka. Powracanie do tego wszystkiego, co w nas najlepsze i pierwotne, jest pogodzeniem się z pomysłem Boga na to, jak nas sobie wymyślił. Dlaczego nas stworzył takimi nieidealnymi? Bo ideały są kategorią ludzką, Boską natomiast jest doskonałość i głęboko wierzę, że jesteśmy doskonali pomimo wszystkich ran, blizn, zmarszczek i głupot, jakie potrafimy robić, dążąc do naszej małostkowej, słabej idealności. Ale nie osiągniesz tego w pojedynkę i tylko dla siebie. Bez Boga i drugiego człowieka nie uda ci się. Jesteś darem dla całego Kościoła. Ty i twoje życie. Świętość zaczyna się już tutaj na ziemi.
Kiedy mówimy o świętych, zazwyczaj mamy na myśli ludzi obdarzonych niezwykłymi łaskami: stygmatyków, męczenników, mistyków. Czy świętość to coś elitarnego, zarezerwowanego dla „superkatolików”?
„Superkatolikiem” jest każdy, kto świętości szuka w rzeczach najmniejszych. Mówi o tym Jezus, kiedy opowiada nam o słudze wiernym w rzeczach małych, który w nagrodę został postawiony nad wielkimi. Tą wielką rzeczą jest właśnie świętość. Każdy, kto codziennie realizuje się w prostocie swojego życia, w życzliwości dla sąsiada, w uśmiechu dla bliskich, w pomocy obcym, w czułości i wyrozumiałości, odkrywa świętość. Tego chce nas nauczyć papież Franciszek.
Im trudniej ci dostrzec w bliźnim przyszłego świętego, tym większe prawdopodobieństwo, że jego życie skrywa prawdziwe perły - pisze Pan w swojej książce.
Tak i odkrywam każdego dnia, jak bardzo zakłamaliśmy obraz wielu świętych. Chcemy widzieć ich idealnych i w dodatku według jakichś naprawdę dziwnych standardów - nieludzkich. Moje pokolenie nie chce czytać życiorysów świętych, bo najzwyczajniej na świecie one trącą myszką. I to nie tak, że czasy się zmieniły. Te historie zawsze były dziwaczne, nierealne. Legendy i fantastyka urosły momentami do rangi dogmatu.
Aż tak?
Popatrzmy na przykład na św. Augustyna. Wolimy myśleć, że przed nawróceniem „ucztował” i „miał ciągoty do psot chłopięcych” - tak brzmią opisy pochodzące z hagiografii znalezionych w internecie. Trzeba jednak powiedzieć wprost, że chociaż był niezwykle uzdolniony, to był też pijakiem i kobieciarzem. A jego nawrócenie? To nie jest tylko jeden moment, po którym nie doświadczał już dawnych pokus. Augustyn nawracał się codziennie, wręcz kilka razy dziennie. Zapominamy, że uzależnionym jest się przez całe życie. Jeden z największych doktorów Kościoła walczył do końca. Jeśli był alkoholikiem do ostatnich swoich dni, to jest to choroba przewlekła. I nie odbiera mu to nic ze świętości. Jak dla mnie nawet ją uwydatnia.
Wspominam o tym też dlatego, że pisząc książkę, natrafiłem na wielu bohaterów, których świadomie i z żalem nie umieściłem w niej, by nie narazić się na święte oburzenie. Mówienie o czyimś życiu to bardzo delikatna sprawa. Chociaż nie chciałem nikogo kanonizować, mam prywatne przekonanie, że opisani w niej bohaterowie cieszą się świętością. Jednak publiczna rozmowa na temat życia i wyborów wielu innych mogłaby się okazać bardzo trudna np. dla ich rodzin i przyjaciół. Im bardziej widziałem jak trudne, a często pełne grzechu i cierpienia życie mieli, tym mocniej widziałem w nim działanie Boga. I oni byli świadomi Jego obecności. Mogliby nam wiele o tym opowiedzieć.
Który z bohaterów tej książki zrobił na Panu największe wrażenie?
O, ciężko powiedzieć. Jestem bardzo związany z nimi wszystkim i każdy mi coś dał. Może opowiem po jednym zdaniu o kilku postaciach. Po pierwsze Janina Jandulska - bo z racji historii młodości moich dziadków w domu bardzo dużo mówiło się o przebaczeniu i uczyło się przebaczać. To będzie kiedyś patronka na miarę ks. Popiełuszki. Jest też pochodząca z moich rodzinnych stron nastolatka doświadczona chorobą Agnieszka Bartol. W jej historii mało było mówienia o Bogu i Kościele, ale miała dar proroctwa, o czym jestem przekonany. Chciałbym umieć patrzeć na świat jej oczami. Jest też bł. Albert Marvelli - człowiek, który nie bał się zejść do poziomu najbiedniejszych. Zbyt wiele widział podczas wojny, by marnować bezsensownie czas pokoju. Piszę również o Omayrze Sanchez, której śmierć obserwował cały świat i nie można było jej pomóc. Zabiła ją lawina po wybuchu wulkanu, ale też kłótnie prowadzone nad jej głową. Nie osiągnęła w życiu niczego, zmarła zanim na dobre zaczęła żyć - oto największy dowód tego, że świętość to nie miara naszych zasług. Do papieża Franciszka trafiła już prośba o wyniesienie jej na ołtarze. Natomiast największym odkryciem dla mnie byli męczennicy z Pariacoto - błogosławieni Zbigniew Strzałkowski i Michał Tomaszek. Pisząc o nich wiele razy, miałem łzy w oczach. Fragmenty ich osobistych listów, do których dotarłem, pokazały mi wrażliwych mężczyzn. To było niezwykłe przeżycie. Chciałbym mieć coś z ich męskiej wrażliwości.
Pana „ulubiony” święty to...
Naprawdę trudno mi wymienić jednego (śmiech). Tak naprawdę każdy, którego odkryję sam. Muszę przebrnąć przez te wszystkie ciężkie hagiografie i przetłumaczyć sobie ich na własny język. Pierwszym, którego tak odkryłem, był Symeon Jerozolimski. Mam do niego największy sentyment. Święty od ciemności i kryzysów, których w moim życiu nie brakuje. Całe życie na coś czekał i nie do końca wiedział na co. Wrażliwy na naprawdę delikatne poruszenia. Lubię świętych, których wiara to jeden wielki kryzys. Utożsamiam się z nimi.
Do czego potrzebni nam są święci?
Do niczego. Mówię serio. Jeśli patrzymy na nich przez pryzmat przydatności, to tracimy obraz tego, czym jest prawdziwa świętość. Ale dobrze jest mieć świętych za przyjaciół. I taką receptę ja mam - mnie inspirują, pokazują pewne rozwiązania, na które bym nie wpadł. Czasem są tylko po to, by powiedzieć mi, że przeżywali w życiu coś podobnego. Lepiej się wtedy czuję, wiedząc, że ktoś próbuje mnie zrozumieć. Są obecni zawsze, nawet gdy nie zdaję sobie z tego sprawy.
No właśnie, a co, gdy czyjaś relacja ze świętymi ogranicza się tylko do próśb o wstawiennictwo w załatwieniu konkretnych spraw? Czy nie traktujemy świętego instrumentalnie, gdy prosimy o to, by np. św. Antoni pomógł nam coś odnaleźć, a św. Juda Tadeusz wyjść z jakiejś beznadziejnej sytuacji?
Nie chcę wnikać w motywacje innych i próbować poddawać je krytyce. Przypomina mi się tutaj moja babcia. Jej wiara w świętych jest zupełnie różna od mojej. Mamy różny kontekst pokoleniowy. Jednocześnie wiele razy mnie nauczyła, że za jej prośbami i religijnością nie stoi przebiegłość bądź chciwość na łaskę Bożą, ale pokora. Ona wie, że nie da sobie sama rady z pewnymi rzeczami. Kontakt ze świętymi zmienia nas i nasze motywacje. Czasami zaczynasz się modlić przedmiotowo: daj mi to czy tamto, a po chwili dociera do ciebie, że tak naprawdę tego nie potrzebujesz. To też działanie świętych, z którym trzeba się liczyć. Dobrze jest po prostu wchodzić z nimi w relację, a z czasem zmieni się nawet nasze podejście.
Dlaczego jest tak wielu świętych kapłanów i zakonników, a tak mało świeckich?
Pierwsza odpowiedź jest czysto praktyczna - ich życie jest publiczne, otwarte. Trochę brzydko to zabrzmi, ale muszą wręcz profesjonalnie zawodowo świadczyć o Chrystusie. Są ważni dla całych społeczności. Łatwiej wszcząć proces beatyfikacyjny po ich śmierci, łatwiej zbadać te wszystkie elementy, które świadczą później o heroiczności cnót kandydata. Zgromadzenia zakonne i diecezje również się o to starają. Świętość ludzi świeckich jest trudniejsza do wytropienia i zbadania. Bo czy zdajemy sobie sprawę z tego, że sąsiadka, która nas wychowała i obdarzała czułością, może być „prawdziwą” świętą? Ja mam to przekonanie, że pewna przyszywana babcia, która mnie wychowała, jest dziś święta. Ale jak to udowodnić w kategoriach kościelnych? Jak wszcząć proces?
Druga odpowiedź jest, niestety, zasmucająca. Nie wierzymy, iż możemy być święci. Myślimy, że trzeba sobie na to zasłużyć. Panuje przekonanie, iż duchowni to tak trochę z urzędu zostają świętymi, ot taki bonus przy okazji konsekracji. Boimy się być świętymi, bo to znaczy, że będziemy musieli cierpieć, rezygnować z życia i obsesyjnie myśleć o Bogu. A zwykłe życie bywa gorzkie i dalekie od świętości z legend. Jeśli zmieni się nastawienie, zwiększy się rzesza świeckich świętych. Oczywiście w kategoriach kanonizacji - bo nie zapominajmy, że 1 listopada obchodzimy uroczystość wszystkich świętych. Również tych, którzy nigdy nie zostaną wyniesieni na ołtarze. Pełno tam naszych sąsiadów.
Czy dzisiaj trudniej jest być świętym niż dawniej?
Trudniej, bo mamy więcej oporów i wewnętrznych blokad. Sami sobie rzucamy kłody pod nogi. Nie osiąga sukcesów ten, kto nie ma marzeń. Zacznijmy marzyć o byciu świętymi.
Kiedy wybieramy patrona dla dziecka, czym warto się kierować? Lepsi są „sprawdzeni” święci sprzed wieków czy raczej współcześni, z którymi łatwiej się identyfikować?
Dajmy się świętym sami odnaleźć. I nie traktujmy tego jako talizmanu lub zaklęcia. Nie ma lepszych i gorszych. Wybór odpowiedniego świętego nie zagwarantuje nam tego, że nasze dziecko nie będzie wpadać w tarapaty albo nie straci wiary. Dużo ważniejsza jest tutaj obecność rodziców w życiu dziecka i to, w jaki sposób przekazują mu pewne wartości. Nic nie sprawdzi się lepiej niż przykład... otwarty również na pytania i negację. Bo dziecko również może nas wiele nauczyć, a wiara wymaga stałego tłumaczenia na język współczesny.
I taka rada: jeśli jesteśmy przywiązani do jakichś świętych z dziwnymi imionami, np. św. Kwadrat, św. Monitor, to nie karzmy dziecka takim imieniem. Zawsze można dać mu drugie lub trzecie imię albo dokonać prywatnego zawierzenia jakiemuś świętemu. To też działa. Bo liczy się nasza wiara, a nie zewnętrzne gesty. Jedyne, co doradzałbym młodym rodzicom, to bycie świadomym wyboru. Dlaczego? Bo warto dziecko zaprzyjaźniać ze swoim patronem od małego. Od was pierwszych usłyszy o nim inspirującą historię.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 35/2018
opr. ab/ab