W kontekście ostatnich wydarzeń można odnieść wrażenie, iż wykorzystywanie seksualne małoletnich jest największym problemem Kościoła. Czy rzeczywiście?
Z o. Adamem Żakiem SJ, koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży z ramienia Konferencji Episkopatu Polski, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.
Przy okazji wizyty papieża Franciszka w Irlandii powrócił problem pedofilii. W przemówieniu do władz kraju Ojciec Święty powiedział, że podziela zgorszenie spowodowane wykorzystywaniem seksualnym małoletnich przez duchownych i oburzenie, jakie wywołała nieskuteczność władz kościelnych wobec tych, jak stwierdził, „odrażających przestępstw”.
We współpracy ze Stolicą Apostolską Kościół w Irlandii oczyścił się z błędów przełożonych, tzn. u steru diecezji nie ma już żadnego z biskupów, który byłby odpowiedzialny za lata, gdy kryzys związany z pedofilią został ujawniony. Nie znaczy to jednak, że sprawa została rozwiązana. Można powiedzieć, że Irlandia w pewnym sensie odwróciła kartę, lecz wciąż zmaga się z przeszłością. Skutki bowiem, bardzo głębokie dla wiary ludu Bożego w tym kraju, mają związek nie tylko z samym skandalem wykorzystywania seksualnego małoletnich, ale również z tym, jaką rolę Kościół odgrywał w historii tego kraju. A była ona bardzo ważna, w pewnym sensie polityczna. Kościół katolicki w Irlandii był potężny, związany mocno z tożsamością narodową mieszkańców. Dlatego nadużycia seksualne okazały się nadużyciami autorytetu, jaki posiadali przełożeni kościelni. Stały się również nadużyciem współpracy ze społeczeństwem. Istniało bardzo silne powiązanie między Kościołem instytucjonalnym a lokalnymi urzędnikami, a nawet policją. Stąd ogromne rozczarowanie wiernych, co przyczyniło się do pogłębienia skutków kryzysu.
Z kolei w USA prokurator generalny Pensylwanii opublikował niedawno raport, w którym opisuje przypadki molestowania seksualnego w tamtejszym Kościele katolickim. Na liście znalazło się ponad 300 duchownych, a pokrzywdzonych dzieci jest ponad tysiąc.
Raport ten zasadniczo nie przynosi nowych informacji dotyczących wykrycia przypadków wykorzystywania seksualnego małoletnich w okresie 70 lat, które przebadano na podstawie dokumentacji dostarczonej przez sześć diecezji. Owszem, są pojedyncze sprawy, jakich wcześniej nie zgłoszono. Druzgocące jest to, że raport w sposób bardzo szczegółowy opisuje sposoby złego załatwiania tych spraw w przeszłości. W przeciwieństwie do Irlandii przełożeni kościelni w USA nie ponieśli konsekwencji za to, iż nadużywali władzy, przez lata nie potrafili sobie z tym problemem w sposób odpowiedni, tzn. z poszanowaniem godności ofiar poradzić, faworyzowali płacenie ceny milczenia i zamiatali pod dywan, co ułatwiało recydywę, czyli powrót do przestępstwa. To prawdziwy dramat i źródło wstydu.
W kontekście tych wydarzeń można odnieść wrażenie, iż wykorzystywanie seksualne małoletnich jest największym problemem Kościoła. Jest aż tak źle?
Owszem, mamy głęboki kryzys z wieloma odsłonami. Jesteśmy świadkami jego kolejnej fazy. Kościół w USA mierzy się dzisiaj z tym, czego nie zrobił po 2002 r., kiedy rozliczał księży sprawców. Wprawdzie hojnie zadośćuczynił materialnie ofiarom i stworzył bardzo skuteczny system prewencji, ale nie podjął innego problemu, który poranił wiernych i był, oprócz samych przestępstw, istotnym elementem kryzysu rozpoznanego przez Jana Pawła II. Chodzi o to, jak działali przełożeni kościelni. Brak rozliczenia ich za poważne błędy, jakich dopuścili się w sprawach związanych z przestępstwami wykorzystywania seksualnego, za które odpowiadali duchowni, sprawił, że blask Ewangelii został przyćmiony, a ziarno wątpliwości odnośnie zdolności Kościoła do oczyszczania się zostało zasiane. Tymczasem jest to warunek skutecznego pełnienia misji powierzonej mu przez Chrystusa. Tu nie chodzi o samą wiarygodność ludzi, ale o moc Ewangelii. W 2002 r. Jan Paweł II powiedział kardynałom amerykańskim, że tylko Kościół oczyszczony może skutecznie pełnić swoją misję. Bo wyłącznie wtedy będzie w stanie pomóc społeczeństwu rozpoznać i przezwyciężać kryzys, jaki jest w jego wnętrzu.
Zjawisko wykorzystywania seksualnego osób małoletnich nie ogranicza się do Kościoła. To problem społeczny. Zresztą jest nawet takie powiedzenie: jakie społeczeństwo, takie duchowieństwo...
To prawdziwe słowa. Jeśli w społeczeństwie panują duża tolerancja i swoboda obyczajowa, jeśli na wiele sposobów promuje się rozwiązłość, to należy się spodziewać, że te negatywne zjawiska społeczne znajdą lustrzane odbicie także wśród duchowieństwa. Media, koncentrując się na przestępstwach niektórych księży czy zakonników, stwarzają wrażenie, iż to głównie problem Kościoła i uruchamiają społeczne mechanizmy obronne. Stąd tyle uogólnień i podejrzliwości pod adresem duchowieństwa. Tymczasem kryzys w Kościele to także niewygodne lustro dla społeczeństwa. Ukazuje bowiem, że istnieje poważny problem społeczny, którego nie chcemy uznać. Sprzyja temu prywatyzacja stylu życia: „to, co dzieje się w moim domu, to moja prywatna sprawa, mój styl życia i preferencje seksualne też”. Już od końca lat 60 ubiegłego wieku teoretyzowano na temat dobroci życia seksualnego dorosłych z dziećmi. Odróżniano pedofilię dobrą od pedofilii złej, przemocowej.
Dobra pedofilia?! Czyli jaka?
Romantyczna, wykorzystująca inicjację seksualną dziecka jako idealny środek wychowawczy prowadzący do wolnego od traumy wejścia w życie, w dojrzewanie i dorosłość. Myślenie to odwoływało się do klasycznej Grecji, czyli czasów między VI a IV w. przed Chrystusem. Te manifesty „ideowe”, od których włos jeży się na głowie, były podpisywane i głoszone przez ludzi, którzy później mieli wielki wpływ na społeczeństwo, stawali się ministrami rządów, byli lub są parlamentarzystami. To pokazuje, że problem jest szeroki.
Niektórzy uważają, że w polskim Kościele problem pedofilii istnieje w stopniu mniejszym niż choćby właśnie w Irlandii czy USA. Niektórzy twierdzą, że to m.in. dzięki temu, iż komunizm odebrał Kościołowi szkoły, ochronki, bursy itd., a zatem potencjalne miejsca zagrożeń. Czy to prawda?
Prawdziwy jest fakt, że za czasów komunistycznych Kościół w Polsce był pod względem instytucjonalnym znacznie uboższy niż np. Kościół w Stanach Zjednoczonych czy Irlandii. Nie posiadał swoich szkół, internatów czy różnych placówek opiekuńczo-wychowawczych. Myślę jednak, że rzeczą bardzo niepokojącą jest uspokajanie czy usprawiedliwianie się tym, że niewiele wiemy na temat liczby przypadków. Nie twierdzę, iż było ich bardzo dużo albo że mało, lecz wciąż są sprawy niezgłoszone do Kościoła, również z okresu komunistycznego. Powinniśmy być pokorni wobec faktów. Należy także robić wszystko, by umożliwić ofiarom zgłoszenie. Kościół jest na to gotowy, a Stolica Apostolska tego oczekuje. Dlatego za czasów pontyfikatu Benedykta XVI Kongregacja Nauki Wiary otrzymała od papieża uprawnienie do znoszenia przedawnienia w konkretnych przypadkach, tak aby można było na drodze kanonicznej dochodzić sprawiedliwości przynajmniej w Kościele.
Czy możemy mówić o jakichś statystykach, które obrazowałyby skalę problemu?
Liczby są ważnym wskaźnikiem, ale trzeba pamiętać, że przestępstwa seksualne są bardzo ukryte i wiele z nich nie zostaje ujawnionych. Te, które ujrzały światło dzienne, stanowią zaledwie wierzchołek góry lodowej. Dotyczy to tym bardziej przestępstw wykorzystywania seksualnego małoletnich. Jednym z ważnych powodów takiego stanu rzeczy jest fakt, że 90% sprawców to osoby bliskie i znane dziecku. Natomiast o skali problemu w Kościele Benedykt XVI w wywiadzie dla Petera Seewalda w 2010 r. powiedział, że była ona dla niego „niesamowitym szokiem”.
Wiedza o skali wykorzystania, o liczbie sprawców i ich ofiar, jest bardzo ważna. Jednak skuteczna prewencja wymaga więcej danych, zwłaszcza na temat czynników ryzyka. Na takiej wiedzy powinno zależeć nam wszystkim. W Polsce wiemy niewiele o skali wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży w Kościele, co powinno niepokoić nasze sumienia.
Stanowisko Episkopatu jest jednoznaczne: zero tolerancji dla pedofilii w Kościele. Jest dokument zawierający szczegółowe zasady pracy z dziećmi i młodzieżą oraz procedury prewencji nadużyć seksualnych. Jednak na słowo „prewencja” wywołuje niepokój, by nie przekroczyć pewnej granicy. Czy to ksiądz, czy nauczyciel - zaczyna się obawiać kontaktów z dziećmi, aby nie zostać posądzonym o nadużycie. Jak uchronić się przed sytuacją, kiedy spojrzenie lub dotyk wywołuje niepokój przed przekroczeniem pewnej granicy?
Byłem niedawno w jednej z salezjańskich szkół, gdzie każda z klas ma szybę w drzwiach, dzięki której można sprawdzić, co dzieje się w środku. I wcale nie chodzi o podejrzliwość wobec nauczyciela, ale o to, by osobom mającym problem ze swoją seksualnością uniemożliwić dokonanie czynów przestępczych. Chodzi o przejrzystość. Nie o podejrzliwość, lecz realizm w ocenianiu czynników ryzyka i tworzenia takich struktur, które zabezpieczałyby młodych przed niebezpieczeństwem ze strony osób tzw. podwyższonego ryzyka.
Co to oznacza dla parafii, księży pracujących z dziećmi i młodzieżą czy w seminariach?
W seminariach duchownych podstawową prewencją powinno być wychowanie i formowanie przyszłych kapłanów czy zakonników do dojrzałego człowieczeństwa. Bo główną przyczyną i prawdziwym problemem - jeśli chodzi o wykorzystywanie seksualne małoletnich - jest właśnie ludzka niedojrzałość psychoseksualna. Dlatego tak istotne, by w seminariach istniały programy formacji ludzkiej, dzięki którym kandydaci mogliby poznać siebie, rozpoznać swoje wewnętrzne konflikty, a co za tym idzie - potrafili je przepracować w taki sposób, by nie przeszkadzały czy nie hamowały ich rozwoju. Klerycy powinni też otrzymać w tym zakresie pomoc od swoich wychowawców, którzy nie tylko sami muszą być dojrzali, ale też posiadać odpowiednią wiedzę z zakresu psychologii czy pedagogiki. Nie muszą być specjalistami, winni jednak posiadać ogólną mądrość, która pomoże wspierać przyszłych kapłanów w rozwoju dojrzałego człowieczeństwa. O fundamentalnym znaczeniu formacji ludzkiej dla dojrzałego przeżywania celibatu i pełnienia posługi kapłańskiej pisał w adhortacji „Pastores dabo vobis” z 1983 r. Jan Paweł II.
Czy obecny system jest na tyle skuteczny, iż całkowicie wyeliminuje pokusę zamiatania problemu pod dywan?
Myślę, że przełożeni zdają sobie sprawę, iż przemilczanie i niewyciąganie konsekwencji w taki sposób, który byłby widoczny również społecznie, jest współpracą w przestępstwie. Od kilku lat nie mam świeżych informacji o ukrywaniu czy tzw. zamiataniu pod dywan. Natomiast w przeszłości takie problemy się zdarzały. I to jest rzecz, z której Kościół absolutnie musi się oczyścić. Powinniśmy też zrobić wszystko, by chronić dzieci i promować wizję wychowania osoby ludzkiej, a także jej godności i poszanowania we wszystkich formach działalności duszpasterskiej po to, by zrealizowało się to, do czego zaprosił nas Jezus, który powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, ponieważ do nich należy Królestwo Niebieskie”. I jeszcze zapamiętajmy sobie, że dzieci przed tronem Bożym, co podaje Ewangelia św. Mateusza, mają swojego anioła, „adwokata”, który przemawia i wstawia się za nimi. Mają obrońcę swoich praw. I taką misję Kościół powinien naśladować.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 37/2018
opr. ab/ab