Kobieta uzdrowiona za wstawiennictwem św. Szarbela opowiada o tym, jak mnich z Libanu zmienił życie jej i tych, którzy mu zaufali.
Gdybym nie była Polką, byłabym… Libanką - śmieje się pani Barbara, zakochana w ojczyźnie św. Szarbela, którą poznała dzięki maronickiemu pustelnikowi. Uzdrowiona za jego wstawiennictwem od 2016 r. opowiada o tym, jak zmienił życie jej i innych, którzy mu zaufali.
- Przez siedem lat borykałam się z zespołem napadowego lęku panicznego. Zaczęło się to w 2009 r., po moim nawróceniu, które dokonało się dzięki cudownej ingerencji św. Jana Pawła II. Wcześniej byłam zaangażowana w religie Wschodu oraz wróżbiarstwo - rozpoczyna swoją opowieść o długiej drodze, jaką musiała przejść. Silne ataki lęku dopadały ją kilka razy dziennie. - Podczas napadu cała się trzęsłam, a trwało to nawet do kilku godzin - tłumaczy. Z tego powodu często nie było mowy o wyjściu do pracy czy choćby zrobieniu zakupów. Ratunkiem były mocne leki uspokajające i nasenne. Ceną chwil spokoju, który dzięki nim odzyskiwała, było - niestety - uzależnienie.
Niezależnie od leczenia farmakologicznego i terapii behawioralnej, której się poddała, pomocy szukała w Kościele. Przeszła dwa egzorcyzmy, uczestniczyła w Mszach św. z modlitwą o uzdrowienie i spotkaniach z katolickimi charyzmatykami, nawiedziła San Giovanni Rotondo, prosząc o uzdrowienie św. o. Pio. Choroba była jednak silniejsza.
Kiedy w 2014 r. przyjaciółka opowiedziała pani Barbarze o św. Szarbelu, nie ujął jej niczym szczególnym: odległy święty, niewyróżniający się czymś szczególnym, daleki Liban, słowem - inny świat - stwierdziła wtedy. Ale ziarno zostało zasiane. Ciąg kolejnych zdarzeń w jej życiu spowodował, że zaczęła szerzej otwierać oczy. Można powiedzieć, że temat zaczął „pracować”. Pewnego dnia nieoczekiwanie pojawił się w rozmowie z szefem, który - jak się okazało - był kiedyś w Libanie i tam dowiedział się o św. Szarbelu. W grudniu, podczas rekolekcji adwentowych, Barbara wraz z wspólnotą, do której należy, obejrzała film o maronickim świętym i została namaszczona olejem św. Szarbela. - Uderzyła mnie jego pokora. Dlatego podczas namaszczania modliłam się właśnie o tę łaskę - tłumaczy.
- W lutym 2015 r. przyśnił mi się św. Szarbel. Było to w hotelu w Pile, podczas podróży służbowej. Tamtej nocy śniła mi się spowiedź. Rozmawiałam z kapłanem o tym, że bardzo chcę być pokorna. Pytałam, jak mam tę łaskę osiągnąć, a on wtedy wyszedł z konfesjonału i dał mi obrazek św. Szarbela, mówiąc mi, bym się do niego modliła. Obudziłam się z przekonaniem, że było to szczególne przeżycie. W środy chodziłam do kościoła na adoracje. Pewnego razu w miejscu, gdzie zawsze klęczałam, znalazłam ulotkę z obrazkiem św. Szarbela. Jakiś czas później, latem, otrzymałam informację na temat pielgrzymki do Libanu. Decyzja była niczym impuls: jadę - wspomina.
Przygotowując się do wyjazdu, pani Barbara przeczytała książkę o św. Szarbelu. Dowiedziała się, że do tej pory udokumentowano ponad 24 tys. uzdrowień za jego wstawiennictwem. - Podczas pielgrzymki, 22 sierpnia, w programie mieliśmy nawiedzenie sanktuarium św. Szarbela. Wczesnym rankiem wyjeżdżaliśmy z sanktuarium Matki Bożej Pani Libanu na górze Harisa, żeby zdążyć na procesję, która ma miejsce 22 dnia każdego miesiąca. Biegnąc do autobusu, przypomniałam sobie, że nie wzięłam z pokoju kosmetyczki z lekami. Zatrzymałam autobus i wróciłam do hotelu. Wzięłam tabletki, ale w połowie drogi do drzwi usłyszałam wyraźnie w sercu: „Jedziesz po uzdrowienie. Nie potrzebujesz tabletek” - relacjonuje pani Barbara, dopowiadając, że w chwili wahania, która nastąpiła, zaczęła targować się z Bogiem, rozpamiętując te wszystkie chwile, kiedy nadzieja, że pokonała chorobę, przegrywała z kolejnym atakiem lęku. - „Albo wierzysz w te tabletki, albo we Mnie” - usłyszałam w sercu. Potrzebny był mi krok wiary... Zdecydowałam się. Pierwszy raz od siedmiu lat zostawiłam lekarstwa i pojechałam do Annai, ufając tylko Bogu - mówi. Tę procesję, w której wzięła udział tego dnia, zapamięta do końca życia. Szła w tłumie ludzi, podążając za mnichem z Najświętszym Sakramentem i Nohad Esz-Szami - Libanką cudownie uzdrowioną przez św. Szarbela w nocy z 21 na 22 stycznia 1993 r. - Było gorąco. Śpiewaliśmy piękną litanię, podczas której prosiłam gorąco św. Szarbela, żeby uzdrowił mnie z lęku. Gdy doszliśmy do klasztoru, zaczęłam szukać jego grobu. Nie wiedząc, gdzie jest, biegałam po wszystkich pomieszczeniach. Nagle znalazłam się przed trumną. Klęknęłam… i w tym momencie poczułam silny atak lęku. Pomyślałam: „Przecież miałam być uzdrowiona! Dlaczego to się dzieje?”. Tymczasem lęk, zamiast eksplodować jak zawsze, po prostu minął. Pozostałam przy grobie, czekając, co będzie dalej. Ale czułam już tylko spokój. Usłyszałam w sercu słowa: „Jesteś zdrowa”. Od tej chwili nie biorę leków, które wcześniej jadłam garściami - mówi.
- Jestem bardzo wdzięczna Bogu za to, że mnie uzdrowił i że poznał mnie ze św. Szarbelem. Ta nasza przyjaźń to coś więcej. Sposób, w jaki żył, jaką miał relację z Bogiem są dla mnie wzorem. Postanowiłam zostać jego apostołką - w ten sposób uzasadnia decyzję, którą od tej pory realizuje nieustannie, dzień po dniu. Po powrocie do Polski dokonała osobistego zawierzenia swojego życia Bogu, oddając Mu się do całkowitej dyspozycji. Dwa dni później - Szarbel „przemówił”. Jak opowiada, z Annai przywiozła kilkanaście fiolek oleju, jaki wydobywa się nieustannie z grobu św. Szarbela. Rozdała wszystkie, zostawiając sobie jedną, w której było już tylko kilka kropel cennego płynu. Tą resztką chciała namaścić stawy znajomej, która ją odwiedziła. Sięgając po fiolkę, zobaczyła, że jest pełna…
Pod koniec 2015 r., w dniu urodzin, zaskoczył ją mail od przewoźnika z biletem do Bejrutu w okazyjnej cenie w dwie strony. Nie zastanawiając się długo, kupiła bilet. W kwietniu 2016 r. była w Libanie po raz drugi i dzięki znajomej Libance złożyła po arabsku świadectwo uzdrowienia u o. Louisa w klasztorze w Annai. Zgłosiła też pierwszy cud uzdrowienia z Polski w roku 2016. Nadano mu numer 95/2016.
Od tamtej pory jeździła do Libanu jeszcze trzykrotnie - już jako przewodnik. „Jadąc tam pierwszy raz na pielgrzymkę w 2015 r., nigdy nie śniłam, że sama będę tam przywozić innych. Bóg jest Bogiem niespodzianek” - odnotowała na facebooku, na profilu „Cuda św. Charbela z Libanu”, który założyła 8 maja 2016 r. „Dzisiaj - 8 maja - przypada 188 rocznica urodzin św. Charbela, który zaprosił mnie do Libanu i któremu zawdzięczam swoje uzdrowienie. Jako wotum wdzięczności zakładam tę społeczność, aby przybliżyć wszystkim postać tego niezwykle pokornego maronickiego Mnicha z Libanu, którego Bóg sobie upodobał i przez którego zsyła morze łask, zwłaszcza na chorych i cierpiących” - czytamy w jednym z pierwszych wpisów. Przeczytać tu można relację z każdej z wizyt „u Szarbela”, jak też świadectwa pomocy, jakiej libański święty hojnie udziela tym, którzy mu zawierzyli.
Przed ostatnim wyjazdem, w październiku br., pani Barbara napisała: „To wielka łaska, że będę tam już piąty raz. Oczywiście, zawiozę Wasze intencje (…). Łączcie się więc z nami duchowo jako towarzysze pielgrzymki. Niech św. Charbel działa ponad czasem i przestrzenią także w Waszym życiu!”.
LI
Św. Szarbel Makhlouf zmarł w wigilię Bożego Narodzenia 1898 r. Współbracia znaleźli jego ciało na posadzce w kaplicy. Z tabernakulum wychodził cudowny promień światła, który się rozszerzał i otaczał ciało zmarłego. Taki sam blask wydobywał się po pogrzebie z grobu świętego. Ludzie przez 45 nocy przychodzili, by czuwać i przebywać w obecności zmarłego. Wkrótce patriarcha nakazał, by ciało mnicha przenieść do klasztoru. Kiedy otwarto trumnę, zauważono, że ciało zmarłego nie uległo rozkładowi. Co więcej - wypływała z niego substancja przypominająca olej. Zakonnicy zaczęli ją rozdawać, a wierni przykładać go w chore miejsca. Ten olej wypływa do dziś i jest rozdawany czcicielom Szarbela, by nieustannie mogli doświadczać potęgi jego wstawiennictwa u Boga.
opr. nc/nc