reklama

Skąd się wziął „Kościół otwarty”? „Erazm z Podhala” i wyidealizowany Kościół elit

„Kiedy Ignacy zaczął czytać tę książkę, zauważył, że im więcej czytał, tym bardziej Boży duch się w nim ochładzał”. O jakiej książce mowa i co wspólnego ma z tzw. „katolicyzmem otwartym” pisze br. Damian Wojciechowski TJ. W drugiej części artykułu pokazuje, jak dojrzewała, rozwijała się i... obumierała idea „Kościoła otwartego” w Polsce w drugiej połowie XX wieku.

Damian Wojciechowski TJ

dodane 08.11.2025 16:48

Tischner był moim wykładowcą na filozofii, ale dla naszego pokolenia nie był już zbyt atrakcyjny. Myśmy bardziej żyli Ewangelią i duchowością niż filozofią. Do mnie miał słabość, bo oprócz tego, że uczęszczałem na obowiązkowe wykłady z antropologii i filozofii dialogu, to jeszcze chodziłem na jego zajęcia z filozofii dramatu na wydziale reżyserii na PWST (obecnie AST).

Co proponował inteligencji, w tym katolickiej? Niczym współczesny Erazm tworzył dla nich chrześcijaństwo intelektualnie strawne, chrześcijańską filozofię, humanizm, który można było przyjąć jako namiastkę religii i zastąpić nią nieatrakcyjny, bogoojczyźniany Kościół. Była to intelektualna alternatywa wobec ludowego Kościoła Wyszyńskiego („średniowieczny ciemnogród” Erazma) i prymitywnego materializmu oraz ateizmu komunistów („protestanckie chamstwo i brutalność”). Oczywiście to chrześcijaństwo, tak jak u Erazma, składało się z kilku prostych praw (trochę na własny wybór) i nie pchało się ze swoją moralnością w prywatne życie miłośnika nauczania Tischnera. Krakowski filozof w sutannie był więc prorokiem i patriarchą „kościoła otwartego”, którego medialnym ramieniem są TP, Znak, Więź.  

Umieszczony w latach 90-tych w GW wywiad: „Kleryk Tischner” – otworzył mi oczy na wewnętrzny świat mojego byłego profesora. Otóż ciekawe było nie to, co w tym wywiadzie było, tylko czego nie było. A nie było tam nic o duchowości, osobistej relacji z Bogiem czy o powołaniu. Ten wywiad pokazywał młodego człowieka, który szukając możliwości realizacji swoich intelektualnych pasji doszedł do przekonania, że najlepszym dla tego miejscem w stalinowskiej Polsce będzie … krakowskie seminarium. 

Minęło wiele lat i na ks. Józefa Bóg dopuścił raka krtani. Gazda-filozof zaniemówił, ale to pewnie skłoniło go do innego spojrzenia na swoje życie. Na sam jego koniec sprawił „Kościołowi otwartemu” niespodziewany „podarek”. „Drogi i bezdroża miłosierdzia” – pisana w ostatnich latach życia książka, w której rozważa on istotę Bożego miłosierdzia, zwłaszcza w kontekście ludzkiego cierpienia rozmyślając nad przesłaniem zawartym w „Dzienniczku” św. Faustyny – według „autorytetów moralnych” jednym z największych przykładów polskiej dewocji i ciemnogrodu. Tę książkę, która była tak odmienna od wszystkiego co Tischner mówił do tej pory, jak można było tak „katolickie elity” zignorowały.

„Kościół otwarty” w Polsce

I tak dochodzimy do „Kościoła otwartego” w Polsce. Zwróćmy uwagę, że Erazm także dzisiaj jest jedną z ulubionych postaci k.o. i szerzej tych, którzy nawet nie uczestnicząc faktycznie w życiu Kościoła są jego liberalnym skrzydłem. Jeszcze przed wojną Jerzy Turowicz opublikował manifest „Kościoła otwartego”: „O Maritainie, czyli o najlepszym katolicyzmie”. Ten artykuł wynosi pod niebiosa pewien idealny obraz Kościoła wynoszony w sercach katolickich intelektualistów. Obraz oczywiście stworzony we Francji, choć należy zauważyć, że sam Maritain był człowiekiem rozsądnym i obserwując wprowadzanie zmian po Vaticanum Secundum stał się ich krytykiem. Uważał, że wielu chrześcijan odczytuje dokumenty soborowe z gruntu fałszywie.

Przed wojną niezbyt duża grupa katolickich intelektualistów tworzyła Stowarzyszenie „Odrodzenie” – należał do niej Stanisław Stomma, Stefan Swieżawski, oczywiście sam Turowicz i … Stefan Wyszyński – wtenczas młody, dobrze wykształcony kapłan, żywo zainteresowany sprawami społecznymi, za co ściągał na siebie czasami gromy ze strony duchowieństwa. Nie tylko zbieg przypadków spowodował, że właśnie ludzie wywodzący się z tej grupy postępowej, katolickiej inteligencji stali się intelektualną awangardą Kościoła polskiego w czasach komunizmu. Jeśli już komuniści byli zmuszeni dać jakąkolwiek prasę lub wydawnictwa Kościołowi to zdecydowanie optowali, żeby kierowali nimi ci, którzy mają poglądy bardziej postępowo-lewicowe, niż ci o inklinacji konserwatywnej lub narodowej. I tak poprzez TP, Znak czy Więź (a także W drodze) Kościół w Polsce (w tym np. KIKi) był pod wielkim wpływem współczesnych „erazmian”, a większość wykształconych katolików tak czy inaczej, nieświadomie była nawodniana ideami wielkiego holenderskiego myśliciela. 

Po Soborze Watykańskim II komuna próbowała bardziej subtelnie rozbijać Kościół. Wykorzystywano do tego środowisko TP, które toczyło wojnę podjazdową z  Wyszyńskim (choć ten ostatni miał do TP dużą słabość ze względu na przedwojenne przyjaźnie). Choć nieoficjalnie, to jednak środowisko Tygodnika Powszechnego wyśmiewało np. maryjność Wyszyńskiego. „Kościół otwarty” zawsze starał się wyselekcjonować jakiś swoich „otwartych” biskupów i księży. Za ich zgodą lub bez ich zgody. W ten sposób np. promowano „naszego, postępowego Wojtyłę” przeciw zacofanemu Wyszyńskiemu. Zresztą zupełnie przeciw intencji Wojtyły, czemu on sam dawał wyraz niejeden raz, jak choćby słowami z pierwszej audiencji dla Polaków 23 października 1978, które już są częścią naszej historii: „Czcigodny i umiłowany Księże Prymasie! Nie byłoby na stolicy Piotrowej tego papieża Polaka, gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei”. Ta linia przeciwstawiania Wyszyńskiego Wojtyle była zupełnie po „linii partii”, bo to samo starali się robić komuniści.

Tę wojnę podjazdową najlepiej opisywał mistrz felietonu i najbardziej znany dziennikarz TP, czyli Kisiel, który rozstał się z tym czasopismem po upadku komunizmu. Stefan Kisielewski,  który nazwał Turowicza „lisio chytrym", wspominał z nieukrywanym oburzeniem w swych „Dziennikach" pod datą 12 stycznia 1969 r.: "Bardzo mnie zmierził «Tygodnik», a raczej jego wodzowie: Jerzy [Turowicz], ksiądz Andrzej [Bardecki ] i Żychiewicz, czyli ojciec Malachiasz. Mają w głowie tylko... walkę z prymasem o reformę Kościoła, przy czym są tak rozżarci, że mówią o prymasie dosłownie ostatnimi słowami (...). Ci idioci uważają się niemal za książąt Kościoła (...)”.

Pod datą 19 stycznia 1971 roku Kisiel zapisał o Turowiczu m.in.: „Kościół katolicki walczący z komunistycznym państwem o wolność duchową – to rozumie prymas, tego nie znosi krakowski oportunista Turowicz, który chciałby tylko jeździć na zjazdy «postępowych katolików­» za granicą i pleść truizmy o «opinii w Kościele» (...) Jerzy będzie z przekonaniem ględził szlachetne slogany, po czym będzie głosował za każdą bzdurą i świństwem” (Turowicz był „mianowanym katolickim” członkiem komunistycznego Sejmu).

Po upadku komuny jej metodologię rozbijania Kościoła kontynuowała GW i inne związane z nią media. Nieustanne selekcjonowanie i promowanie „postępowych” księży przeciw „ciemnogrodzkiej” większości duchowieństwa i episkopatu. Przy wykorzystywaniu w mniejszym lub większym stopniu ich naiwności lub „parcia na szkło”. Przy pomocy mamienia ich „legitymacją członka salonu” lub możliwością wydrukowania swojego nazwiska w GW. Jeśli  wziąć pod uwagę liczbę duchowieństwa w Polsce, to lista „postępowych kapłanów” jest jednak zadziwiająco krótka: kilkanaście nazwisk za 35 lat, to niezbyt duży sukces.

Czym jest „Kościół otwarty”?

„Katolicki inteligent” patrzy z góry na to wszystko co się dzieje w zwyczajnej polskiej parafii: różaniec, nabożeństwa, Serce Jezusa, Maryja – to nie dla niego, lecz dla parafialnego plebsu. I dzięki Bogu! Właśnie dlatego Kościół otwarty pozostanie zabawą elit, w negatywnym znaczeniu tego słowa. Członkowie „Kościoła otwartego” mają głębokie przekonanie o swojej wyjątkowej inteligencji i szczególnym wykształceniu. Nic tak ich nie cieszy jak rozpamiętywanie, że są mądrzejsi i lepiej zorientowani od ogółu ciemnego ludu katolickiego. Przy bliższym przyjrzeniu się można jednak stwierdzić, że ich szerokie horyzonty zawężone są często do czytania TP i GW, poza które boją się nosa wychylić. 

„Kościół otwarty” uwielbia dialog i tolerancję. Oczywiście dialog z samym sobą, a tolerancję i otwartość na sobie podobnych. Za tymi pięknymi słowami kryje się dogmatyzm, niechęć do wszystkiego co niezgodne z moimi poglądami i niekompetencja. Przypomnijmy sobie na przykład spór wokół klasztoru karmelitanek w Oświęcimiu. W rozmowach z żydami Kościół Katolicki z tajemniczych powodów reprezentowali: mój współbrat O. Stanisław Musiał i oczywiście … red. Turowicz. Reprezentowali bardzo zażarcie interesy strony … żydowskiej. Swoją niekompetencją, zapalczywością oraz lizusostwem doprowadzili do wielkiego skandalu i awantury. Zaś ks. prof. Waldemar Chrostowski, z którym niejeden raz miałem okazję współpracować, realny specjalista w sprawach judaizmu, ośmielając się wypowiadać w tej kwestii oczywiste prawdy został oblany przez GW i TP pomyjami „antysemityzmu”.  

Ponieważ Pan Bóg dla „Kościoła otwartego” nie odgrywa takiej ważnej roli, więc na Jego miejsce potrzebny jest jakiś bożek. Kościół otwarty ma małe zainteresowanie moralnością, duchowością, życiem religijnym, więc musi się w czymś wyżywać i wyżywa się polityce. Walka z ciemnogrodem, zacofaniem, nietolerancją, ksenofobią, rasizmem, antysemityzmem, walka o postęp, o przemiany, równość, inkluzywność itp. Kościół otwarty ma potężne ukąszenie heglowskie, więc dialektyka tezy i antytezy jest w nim bardzo silna i bez walki żyć nie może. Zawsze musi być wróg. Na Zachodzie Kościół otwarty przeszedł często na pozycje marksistowskie i do dzisiaj im się ten marksizm czkawką odbija. We Francji k.o. tak zaorał Kościół, że niewiele tam z niego zostało, a teraz kiedy odradza się z popiołów wymierający weterani k.o. sinieją ze złości, kiedy widzą, że młode pokolenie francuskich katolików chodzi do spowiedzi i przyjmuje komunię na kolanach.

Poznacie ich po owocach – to genialny sposób rozpoznawania, czy dany nurt w Kościele jest od Boga, czy też na odwrót? Jeśli weźmiemy pod lupę „Kościół otwarty” to zobaczymy, że czym go więcej, tym Kościoła mniej. Klinicznym przykładem są kraje niemieckojęzyczne lub Holandia. To tam „Kościół otwarty” zajął uprzywilejowaną pozycję, tak że niedługo Kościoła tam w ogóle nie będzie, pomijając niewielkie grupy tradycjonalistów zwalczanych przez kler, episkopat i zawodowych aktywistów kościelnych. Mój znajomy, który jeździ często służbowo na międzynarodowe spotkania różnych katolickich organizacji międzynarodowych, mówi mi, że gorszych wrogów Kościoła jak pracownicy niemieckich organizacji kościelnych nie znajdziesz. Bez końca atakują kler, Watykan, nauczanie Kościoła w dziedzinie moralności i wszystko inne – a biskupi Niemieccy im za to płacą słone pensje. O projekcie „Kościoła otwartego” bardzo celnie wyraził się onegdaj Kiko Argüello, założyciel neokatechumenatu: „Szeroko otworzono drzwi Kościoła, problem w tym, że niewielu weszło, a wielu wyszło.

Znamienny list Jana Pawła II do red. Turowicza

Jak się ma obecnie k.o.? Otóż średnio. Wymarło pokolenie autorytetów moralnych na których trzymał się ten ruch, a nowych nie widać. K.o. był napędzany przez komunę, więc teraz, kiedy jej zabrakło, słabuje. Młode pokolenie katolickich intelektualistów skłania się bardziej ku prawicy, tradycji czy konserwatyzmowi (np. środowisko Frondy) niż ku lewicy lub „kościelnej reformie”. Inni idą do nowej „trzeciej siły” (o tym poniżej) niż do suchych duchowo sofizmatów Erazma Tischnera. Sam „Kościół otwarty” zaangażował się jednoznacznie politycznie po stronie liberalnej lewicy: UD, UW, PO  – co od razu ogranicza jego zakres oddziaływania na ludzi młodych. Pozycja k.o. w Kościele mocno się zachwiała w związku z problemami z ortodoksją i niejasnym nie-opowiedzeniem się za linią nauczania Kościoła (zupełnie w stylu Erazma). Takim było np. opowiedzenie się Hennelowej za aborcją, przemilczaniem ataków na JPII przez salon lewicy laickiej (GW i spółka), co zaowocowało listem Jana Pawła II do Turowicza z 1995 r. – zacytujmy najważniejszy fragment:

„Rok 1989 przyniósł w Polsce głębokie zmiany związane z upadkiem systemu komunistycznego. Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w «Tygodniku Powszechnym». W tym trudnym momencie Kościół w «Tygodniku» nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; «nie czuł się dość miłowany» – jak kiedyś powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem, gdyż los „Tygodnika Powszechnego” i jego przyszłość bardzo leżą mi na sercu.”

Zauważmy, że ten list jest szczególnie znaczący, ponieważ został napisany na 50-lecie TP. Niestety mimo przestrogi Wojtyły drogi TP (oraz k.o.) i Kościoła zaczęły się coraz bardziej rozchodzić. Dzisiaj TP to już czasopismo prawie całkowicie świeckie, stojące w dystansie do KK, szczególnie tego realnie żyjącego w Polsce.

Trzecia część artykułu – już jutro.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

reklama