Fałsze o Jezusie

O pseudonaukowych hipotezach nie popartych dowodami a rozpowszechnianych także w Polsce

Około roku 1881 pewien Anglik nazwiskiem Ouseley napisał apokryf, który nazwał „Ewangelią życia doskonałego”. Materiały zapożyczone z Ewangelii byty w nim mocno poprzerabiane — jednak nie literacko i umownie, jak zazwyczaj w apokryficznych powieściach o Jezusie, lecz ideologicznie i na serio. Dodał autor rzeczy z czterema autentycznymi Ewangeliami sprzeczne, wkładając w usta Jezusa swoje własne poglądy na religię oraz wymyślając rozmaite fantazje.

Przypisał więc Jezusowi podróże do Egiptu, Persji, Indii dla nauki mowy zwierząt, tajemniczego sensu liczb i czynienia cudów. Jezus miał rzekomo na imię Jezus-Maria i byłby żonaty z jakąś Miriam, która umarła wcześnie, by Jezus był wolny dla wyższych spraw; skądinąd autor uważał chyba małżeństwo za uciążliwość, bo na miejsce ogłoszonego przez Jezusa zakazu porzucania żon wstawił zezwolenie na rozwód z uzasadnionej przyczyny. Uczynił wreszcie z niego proroka reinkarnacji oraz wegetarianizmu i dobroci dla zwierząt — i to tak gorliwego, że już po zmartwychwstaniu chłostając kupców i kapłanów cudownym biczem położył kres składaniu ofiar ze zwierząt w Świątyni Jerozolimskiej. Zamiast nich zalecać miał usilnie ofiary z kadzidła.

Takie niesmaczne

androny przemieszane z pobożnymi wywodami

przedstawił autor z tupetem jako jedyną prawdziwą Ewangelię po aramejsku, którą odkrył w Tybecie i przełożył na angielski. Oczywiście nikt inny jej nie widział, nic też nie wiadomo o jego bytności w Tybecie bądź znajomości aramejskiego.

Książka stała się krótkotrwałą sensacją, zaraz rzecz jasna zdemaskowaną jako bezczelny szwindel (tak miał ją określić później Albert Schweitzer, który był między innymi znaczącym biblistą). Była jednak rozpowszechniana za sprawą niektórych zwolenników religii wschodnich, choć wydawać by się mogło, że takie oszukaństwo raczej je kompromituje. Jej motywy zyskały też pewną popularność w Indiach.

Po polsku pojawiło się niedawno wydanie w nowym przekładzie. Nie zawiera ono nazwiska Ouseleya ani tłumacza, jak też danych o wydawcy i drukami, co nasuwa podejrzenie, że ktoś tu chciał uniknąć dzielenia się wpływami z fiskusem (istotnie łapczywym). Widocznie tak całkiem nawiedzony nie jest.

W ślad za owym utworem poszła cała seria podobnych, drukowanych chyba na szczególnie cierpliwym gatunku papieru. Zawierały one zwłaszcza wyssane z palca opisy pobytu Jezusa w Indiach. Przykładem może być pseudoewangelia z nie znanego mapom klasztoru Himis, ponoć przetłumaczona z języka pali przez tybetański na rosyjski, a potem na francuski (z francuskiego na angielski, z angielskiego na polski). Ta jest w odróżnieniu od poprzedniej bardziej „laicka”, bo choć, podaje, że w Jezusie działał Duch Boży, zaprzecza zmartwychwstaniu.

Pojawiła się też „Ewangelia Wodnika”, powstała bez zbytecznych komplikacji językowych, bo na sposób „mediumiczny”. Inny, nowszy nurt takiej twórczości apokryficznej wiąże Jezusa z esseńczykami. Można wreszcie znaleźć wyliczenia poprzednich wcieleń Jezusa i opisy objawień w guście broszurek o rozmowach z duszami czyścowymi, które są „chrześcijańskim” odpowiednikiem pisaniny tego rodzaju. Jeszcze wyżej podbijają licytację rewelacyjne twierdzenia, że grupa uczonych amerykańskich (nie wymienionych wszakże z nazwiska) sto lat temu

spotkała Jezusa w Indiach osobiście!

Jak te książki udają Ewangelie, tak następna ich fala podrabia styl popularnonaukowy, omawiając fałszerstwa z powagą jako nowe i ciekawe odkrycia. Wtórnym produktem tego nurtu jest książka Wacława Korabiewicza Tajemnica młodości i śmierci Jezusa (wydawnictwo Przedświt, Warszawa 1992). Długa naukowa bibliografia na końcu nie może przysłonić faktu, że treść sprowadza się do bezkrytycznego powtórzenia bajki o pobycie Jezusa w Indiach oraz racjonalistycznych pomysłów z XIX wieku o tym, że Jezus miał liczne rodzeństwo, albo że został z krzyża zdjęty żywy. Dodaje mu jeszcze Korabiewicz kilka lat działalności po ukrzyżowaniu oraz wyznaczenie św. Pawła do dalszego nauczania. Wniebowstąpienie byłoby ukartowanym oszustwem przed powrotem do Indii, zaś zmartwychwstanie wymysłem rozpowszechnionym przez św. Pawła.

Po tych nonsensach nie wzbudzą już większych emocji inne wywody, rojące się od błędów szczegółowych i operujące poprzekręcanymi opiniami naukowymi. Parę przykładów: sytuacja społeczna i religijna w Indiach, w której autor umieszcza Jezusa, odpowiada epoce przynajmniej pięć wieków późniejszej; termin Niepokalane Poczęcie jest kojarzone z dziewictwem, zamiast, poprawnie, z wolnością od grzechu pierworodnego; apokryficzna korespondencja Abgara bynajmniej nie została zniszczona przez chrześcijan, przeciwnie, starannie zachowana — można ją nawet przeczytać w przekładzie polskim; bibliści nie uważają zwykle za najstarszą Ewangelii św. Mateusza, jak podano, lecz Markową. Natomiast wierzy autor w całun turyński, twierdząc, że ślad ciała Jezusa powstał na nim dzięki sile promieniowania Radża czy Karma Yogi. A gdyby się komuś przypadkiem nie spodobało, to jeśli jest chrześcijaninem, znajdzie we wstępie od wydawcy niedwuznaczną sugestię, iż

jego wiara jest rytualna i płytka

— zaś jeśli byłby niewierzący, że jest pyszny.

Korabiewicz czerpie obficie z książki Niemca Holgera Kerstena, dziennikarza z pism New Age, Jezus żył w Indii (po polsku brak wydawcy, znów urząd skarbowy?). Ten próbuje uprzedzić wrażenie, jakie książka wywrze na czytelniku nie wiedzącym, co bierze do ręki. Zapewnia więc na wstępie, że nie zamierza niszczyć obrazu dzisiejszego chrześcijaństwa, aby w zamian czytelnikowi podrzucić stek bzdur. No cóż, na złodzieju czapka gore...

Mamy bowiem w książce podany z komercjalną zręcznością zbiór sensacyjnych bredni. Oprócz dotąd wymienionych jest jeszcze np. wzorowanie się Ewangelii na legendach o Krisznie (które według orientalistów powstały długo po Chrystusie, w VI w. n.e.), rzekomy grób Jezusa w Kaszmirze (na który nie dał się nabrać nawet naiwny Korabiewicz) oraz wiarę w reinkarnację w pierwszych wiekach Kościoła, co jest stuprocentowym zmyśleniem. Usiłuje też Kersten zakwestionować więź Jezusa ze Starym Testamentem i judaizmem (podobnie jak pseudouczeni narodowo-socjalistyczni). Inni raczej tę sprawę przemilczali, jako że więź ta, bardzo wyraźna, pokazuje jednoznacznie, co jest prawdziwym punktem wyjścia nauki Jezusa i Nowego Testamentu.

Ale to i tak

kaszka z mleczkiem

przy innej jeszcze „sensacji” zatytułowanej Jezus, największa tajemnica templariuszy (Robert Ambelain, wydawnictwo Czakra, Warszawa 1993). I tu wydawca nie powstrzymał się od znamiennych zastrzeżeń, że mianowicie nie chce obrazy uczuć religijnych czytelnika (bo książka może nawet „poszerzyć” wiarę, jeśli jest ona już „głęboka”); szatan (...) jest z tej książki niezadowolony — twierdzi. Otóż książka przedstawia Jezusa jako politycznego awanturnika, a na koniec spytawszy o jego dystans wobec kobiet, odpowiada, że środki narkotyczne powodując stany jasnowidztwa i proroctwa pozbawiają stopniowo męskości. Następnie przypisuje jeszcze Jezusowi konkubinat z Salome. Nowoczesny esteta odczułby zapewne w tym miejscu podziw dla rozmiarów bezczelności autora, ale zwykłego człowieka jakiegokolwiek światopoglądu może tylko zemdlić. (1994)

Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001

opr. mg/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama