Katolicki Pomocnik Towarzyski. Jezus - jeden z wielu nauczycieli religijnych

Przysłuchajmy się więc choćby pobieżnie - ale z bliska, a nie z oddali - słowom Jezusa

Katolicki Pomocnik Towarzyski. Jezus - jeden z wielu nauczycieli religijnych

Sławomir Zatwardnicki

Katolicki Pomocnik Towarzyski

czyli jak pojedynkować się z ateistą

„Podobno jest Pan praktykującym katolikiem. To dziwne, przecież sprawia Pan wrażenie człowieka myślącego. Jak można w dzisiejszych czasach wierzyć w nieomylność papieża, w zmartwychwstanie Jezusa. Czy naprawdę uważa Pan, że antykoncepcja jest grzechem? Jeżeli już chce Pan wierzyć w Boga, to po co Panu Kościół? Przecież to umierająca, zdegenerowana instytucja”.
Znacie to? Oczywiście, że znacie. Wiele razy musieliście się tłumaczyć ze swojego światopoglądu, czasem brakowało wam już argumentów. Książka ta to zbiór odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania. Miejcie ją zawsze pod ręką.


„Podczas spotkań towarzyskich prędzej czy później pojawia się temat wiary, Kościoła, ekumenizmu, klerykalizmu, a przede wszystkim – etyki seksualnej. Osoba poważnie traktująca swoją wiarę i otwarcie się do niej przyznająca może mieć nie lada problem. Musi odpowiedzieć na wszelkie możliwe zarzuty i wątpliwości: a przecież taka ewangelizacja przy piwie może przynieść zarówno korzyści, jak i szkody. Autor tej książki pomaga dyskutować w sposób błyskotliwy, a zarazem pogłębiony”. — Stefan Sękowski, „Gość Niedzielny”

fragment:

Katolicki pomocnik towarzyski. Jezus – jeden z wielu nauczycieli religijnych

Pewna stara panna kochała czterech mężczyzn jednocześnie. Miłością platoniczną, bez zobowiązań. Podziwiała ich z daleka, daleka od zaangażowania się w bliższe poznanie któregokolwiek z nich. Gdyby kazano jej jednego spośród nich wybrać, nie umiałaby zdecydować. Pewnego dnia jednak jeden z mężczyzn, zupełnie dla niej niespodziewanie, oświadczył się jej. Poproszona o rękę poczuła się nieswojo, była nawet zła, że każe jej podejmować decyzję o tak daleko idących konsekwencjach.

Otóż ową panną są dziś ci, którzy, ustawiwszy Jezusa w jednym szeregu religijnych przywódców, podziwianych z bezpiecznej odległości, myślą, że uda się Go w ten spacyfikować. Z oddali nie słychać, co mówią, i dlatego może się wydawać, że niewiele ich różni. A przecież owi ustawiacze wychowani w kraju o tradycji chrześcijańskiej, w głębi serca podejrzewają, że słowa Jezusa roszczą pretensje do czegoś więcej niż słowa pozostałych: „Dlaczego ludzie – pyta Josh McDowell – nie obrażają się, słysząc imiona Buddy, Mahometa czy Konfucjusza? Powód jest taki, że ci inni, w przeciwieństwie do Jezusa, nie uważali się za Boga. To właśnie odróżnia Go od innych założycieli wielkich religii”.

Jak mężczyzna z opowiastki, od której rozpocząłem, poprosił niezdecydowaną pannę o rękę, tak Mężczyzna z Nazaretu również złożył pewną propozycję, na którą trzeba odpowiedzieć. Nie pomoże odsuwanie w czasie tej decyzji i tłumaczenie, że najpierw trzeba by poznać wszystkich kandydatów. Słowa, które wypowiedział Jezus, a również czyny, które za tymi słowami stoją, nie pozostawią człowieka w spokoju, dopóki nie odpowie on na nie albo przyjęciem ich, albo odrzuceniem. Żaden z przywódców religijnych nie wypowiedział takich słów jak Jezus, i chociaż gdyby podejść bliżej i posłuchać, co mówią pozostali, okazałoby się, że ich słowa są także niezwykłe, że wzywają do odpowiedzi, jednak nie tak daleko idącej.

Taki na przykład Budda nie dość, że nie uważał się za Boga, to jeszcze – co podkreśla prof. Andrzej Napiórkowski, paulin – „umyślnie unikał jakichkolwiek wypowiedzi na temat istnienia czy nieistnienia Boga”. W gruncie rzeczy, żeby poważnie porównywać Buddę z Jezusem, trzeba by najpierw wyrzec się wiary w chrześcijańskiego Boga, bowiem buddyzm nie przyjmuje koncepcji Boga osobowego, a co za tym idzie, nie uznaje takiej koncepcji wcielenia Boga, jaką chrześcijanie odczytują za dokonaną w Jezusie – Synu Bożym. Z kolei w odróżnieniu od Buddy Jezus „niewątpliwie był świadom, iż jest człowiekiem posiadającym tożsamość Boga” (N. Gumbel).

Przysłuchajmy się więc choćby pobieżnie – ale z bliska, a nie z oddali – słowom Jezusa. Zacznijmy od tego, że twierdzi, iż jest „zmartwychwstaniem i życiem”, że ten, kto w Niego wierzy, będzie żył wiecznie (por. J 11, 25-26). Trudno sobie wyobrazić, by jakiś człowiek – na przykład autor niniejszej książki – mógł coś takiego powiedzieć o sobie. Tym mniej dziwi więc to, co Rabbi z Nazaretu pośrednio mówi o innych nauczycielach religijnych: „Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6). Niezwykłe słowa, dowodzą zaś ni mniej, ni więcej, tylko wiary Jezusa w to, że nie tyle wskazuje, jak inni religijni przywódcy, drogę dojścia do Boga, ile sam jest tą drogą, i to jedyną. W innym miejscu czytamy: „Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14, 9). Zatem pytanie o różnicę między Jezusem a Ojcem w kontekście słów: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30) wydaje się retoryczne. Słusznie zresztą pisze C. S. Lewis:

Ktoś, kto byłby tylko człowiekiem, a zarazem mówił takie rzeczy jak Jezus, nie mógłby być wielkim nauczycielem moralności. Byłby albo szaleńcem – niczym człowiek, który utrzymuje, że jest sadzonym jajkiem – albo szatanem z piekła rodem. Trzeba wybierać. Ten człowiek albo był i jest Synem Bożym – albo szaleńcem, lub czymś jeszcze gorszym. Możesz kazać Mu się zamknąć jako głupkowi, możesz na Niego napluć i zabić Go jako wcielonego demona […]. Ale nie prawmy protekcjonalnych bzdur, że był wielkim człowiekiem i nauczycielem. Tej możliwości nam nie zostawił. Ani wcale nie zamierzał.

Także w samym środowisku żydowskim, w którym naucza Jezus, trudno Jego naukę zestawić z czymkolwiek. Żaden inny rabbi ani nie głosił czegoś podobnego, ani nie robił tego w podobny do Jezusa sposób. Normą było, że uczniowie sami wybierali sobie nauczyciela. Zwykle wybierano tego, u którego najwięcej można było się nauczyć. W przypadku Rabbiego z Nazaretu było inaczej. Oto uczniów powołuje On sam, i to nadzwyczajną mocą. Kolejna różnica, mistrzowie rabinaccy gromadzili uczniów w jednym miejscu – Jezus wymaga porzucenia więzów rodzinnych i wędrowania za Nim. W systemie rabinackim uczeń mógł zmienić mistrza, Jezus tego nie przewiduje, co więcej, „stawia radykalne żądanie gotowości na cierpienie, a nawet na przyjęcie śmierci w Jego imię” (H. Seweryniak). Tę myśl uwypukla Katechizm Kościoła Katolickiego: „Jedynie Boska tożsamość Osoby Jezusa może usprawiedliwić także Jego absolutne wymaganie: «Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie» (Mt 12, 30)” (KKK 590).

I jeszcze jedno. Sam Jezus odróżnia siebie od innych nauczycieli, których zwyczaje i poglądy często krytykuje, daje przy tym swoją wykładnię woli Boga, twierdząc, iż ją zna. Jest kimś więcej niż przemawiający w imieniu Pana prorocy, jest „boskim gwarantem swoich słów i czynów” (H. Seweryniak). Głosi czas zbawienia i sugeruje, że rozpoczął się on wraz z Jego przyjściem na świat, toteż wyklucza wszelkie inne pośrednictwo zbawcze poza Nim. Do tej pory w centrum żydowskiego życia była Tora, od chwili, gdy Jezus zaczął nauczać – On sam. Taka zamiana była i jest dla Izraelity nie do przyjęcia, o czym świadczą wstrząsające słowa współczesnego żyda: „Uświadamiam sobie – powiada rabin Jacob Neusner – że jedynie Bóg może domagać się ode mnie tego, o co prosi Jezus”.

Propozycja została złożona. Panna na wydaniu będzie musiała na nią odpowiedzieć. Może oczywiście kochać wszystkich nauczycieli religijnych platonicznie, ale już nie Jezusa, który wyłamał się z szeregu tamtych i przedstawił się jako najlepszy kandydat.

Książkę, z której pochodzi tekst, można kupić tutaj>>> Czytaj dalej Katolicki pomocnik towarzyski>>>

Sławomir Zatwardnicki (ur. w 1975). Redaktor portalu Opoka, publicysta. Jego teksty ukazują się m.in. w: „Homo Dei”, oraz „Przeglądzie Powszechnym”. Razem z żoną i trójką dzieci mieszka w Zabrzu.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama