Dlaczego Kościół w Europie się cofa? Nie musi tak być - przykładem jest Kościół w Ameryce Łacińskiej
Od dawna nie daje mi spokoju pytanie, dlaczego nie strzelamy bramek, choć mecz, w którym gramy, ostatecznie jest zwycięski. W Europie Kościół się cofa, przegrywa.
Wiem, wiem — jest mnóstwo pozytywnych wydarzeń, o których piszemy w prawie każdym numerze „Gościa”. W tym na przykład mamy rozmowę ze szwedzkim pastorem, który wraz z żoną trafił do Kościoła katolickiego (GN 22/2014, ss. 52—53). Wręcz niewiarygodnie zabrzmiała informacja, podana przez KAI, że Wojciech Jaruzelski umarł zaopatrzony świętymi sakramentami, choć przez całe dorosłe życie uchodził za agnostyka. Mogę wymieniać dalej. Chociażby doroczna męska pielgrzymka do Piekar Śląskich. Widok setek mężczyzn w różnym wieku, klękających, by się wyspowiadać, zawsze mnie wzrusza. Myślę wtedy, że Kościół jest piękny i wielki. Drugiej, podobnie fascynującej wspólnoty nie ma na świecie. A jednak ten piękny i fascynujący Kościół się cofa. Nie ma się co oszukiwać, powołań zakonnych i kapłańskich jest mniej. Znam uwarunkowania wynikające z demografii czy emigracji. Młodych w Polsce jest mniej niż kiedyś, ale jakoś nie słyszałem, aby ci, którzy wyjechali na Zachód, masowo wstępowali tam do seminarium.
Gdyby urzędowi optymiści bardzo chcieli, to mogę się nawet zgodzić, że nie jest wcale tak źle. Ale dlaczego nie jest coraz lepiej? Dlaczego Kościołowi w Europie i w Polsce brakuje siły, by wspólnoty chrześcijańskie rosły jak na drożdżach. Nie żeby trwały, ale żeby rosły i przyciągały stojących daleko. Ktoś znający się na teologii powie, że do zwycięstwa idzie się przez krzyż. I zwycięskie gole strzelać będziemy dopiero na koniec, jak to było w niedawnym meczu Realu Madryt z Atletico. Nieinteresującym się piłką nożną podpowiem, że w finałowym meczu Pucharu Europy pomiędzy drużynami ze stolicy Hiszpanii przez większość spotkania prowadził zespół Atletico, a Real wyrównał dopiero w doliczonym czasie, by w dogrywce strzelić jeszcze trzy bramki i zdecydowanie wygrać. Ale czy to jest wystarczające wytłumaczenie dla likwidujących się parafii w Austrii, Niemczech czy Francji. Czego nam brakuje, że potrafimy tylko trwać albo się wycofywać, ale już nie zdobywać nowych członków Kościoła?
W tych dniach ukazało się polskie tłumaczenie słynnego Dokumentu z Aparecidy, który jest podsumowaniem obrad V Ogólnej Konferencji Episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów. Wielki wpływ na kształt tekstu miał ówczesny biskup Buenos Aires, obecny papież Franciszek. Dokument, w przeciwieństwie do wielu kościelnych tekstów, napisany jest z pasją. W tytule nazwałem go „Podręcznikiem zdobywcy”. Bo nie ulega dla mnie wątpliwości, że trzeba mieć w sobie świadomość zdobywcy, by pozyskać świat dla Jezusa. Brzmi patetycznie? Owszem. Podniośle? Jak najbardziej, ale i sprawa jest z gatunku najważniejszych. Skoro po ostatnich wyborach do głosu w większym stopniu doszli tzw. eurosceptycy, to dlaczego nie mogą tego zrobić katolicy?
opr. mg/mg