Kościół przegrywa - przynajmniej tak to wygląda w wielu dziedzinach. Ale nie trzeba być pesymistą: przyszłość jest już przesądzona i ostatecznie to Kościół będzie zwycięzcą. Problem tylko w ofiarach: ile ich jeszcze być musi?
Po moim tekście sprzed tygodnia niektórzy Szanowni Czytelnicy poczuli się w obowiązku pocieszyć mnie, dopatrując się w moim tekście sporej dozy pesymizmu. Szczerze dziękuję. Przypomnę, że próbowałem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Kościół tak bardzo przegrywa. Przywołałem wyrok Sądu Najwyższego USA, zrównującego związki partnerskie z małżeństwami, polską ustawę o in vitro oraz malejącą z roku na rok liczbę neoprezbiterów. Zdania nie zmieniam, ten obraz jest pesymistyczny. Co wcale nie znaczy — i to muszę wyraźnie podkreślić — bym sądził, że Boża sprawa jest przegrana. Tak nie jest.
Nie miał racji John Lennon, który z Beatlesami śpiewał: „Chrześcijaństwo zniknie, straci swą moc, rozpadnie się. Nie muszę się nad tym zastanawiać. Mam słuszność i historia przyzna to. Już teraz jesteśmy bardziej popularni niż Jezus Chrystus. Zastanawiam się, kto zniknie pierwszy, rock and roll czy chrześcijaństwo”. Słowa piosenki w kontekście podobnym do naszego przypomniał kiedyś o. Jacek Salij. Swoją drogą zadziwiająca jest ta powszechna fascynacja twórczością Beatlesów, która zdaje się zupełnie abstrahować od wyśpiewywanych treści. Rock and roll zniknie, a chrześcijaństwo będzie trwało. Co do tego nie ma wątpliwości. Ostateczny wynik starcia jest przesądzony. Wieczność należy do Boga.
Problem jest tylko z ofiarami. Ile ich będzie? W bezbożnym świecie o wiele więcej niż w pobożnym. Z Bogiem człowiek ostatecznie zawsze wygra, bez Boga przegra. I stąd wzięło się moje przygnębienie. Dobrą ilustracją powyższych słów może być historia ks. Josefa Toufara z Číhoti w Czechach. Kiedy umierał, w świadomości wielu był hochsztaplerem, oszustem żerującym na naiwności swoich parafian. W styczniu 1950 roku został aresztowany, a już w lutym tego samego roku umarł na skutek pobicia. Po wielu latach oczyszczono go ze wszystkich zarzutów i już niedługo zostanie uroczyście pochowany w swojej parafii. Zakończy się w ten sposób jego długa podróż, którą zaczął w styczniu 1950 r. (więcej GN 28/2015 na ss. 54—55).
opr. mg/mg