Uczynek miłosierdzia mówiący o obowiązku upominania grzeszników idzie dokładnie naprzeciw zasadzie: żyj i pozwól żyć innym
Uczynek miłosierdzia mówiący o obowiązku upominania grzeszników idzie dokładnie naprzeciw zasadzie: żyj i pozwól żyć innym
Tego lata odwiedziłem bawarskie Marktl, miejsce urodzenia papieża Benedykta XVI. Właściciel tamtejszego pensjonatu zaraz na wstępie, przez nikogo nie pytany, raczył powiedzieć, że Ratzinger nie był dobrym papieżem, bo przez niego zmarło wielu ludzi. Bo w czasie pielgrzymki do Afryki wypowiedział się przeciwko używaniu prezerwatyw, co w konsekwencji prowadzi do zarażenia się AIDS i śmierci setek tysięcy Afrykanów. Pomyślałem sobie: „O Boże, ten konserwatywny niemiecki katolik (tak o sobie powiedział) z całego ogromnego dziedzictwa papieża Benedykta XVI zapamiętał tylko wypowiedź o prezerwatywach”. I to jeszcze w tak absurdalnym kontekście, na co w swoim felietonie zwraca uwagę ks. Dariusz Kowalczyk (s. 38). Przecież gdyby nie Joseph Ratzinger, nikt nigdy nie usłyszałby o małej wiosce Marktl, a wspomniany pensjonat miałby zapewne mniej gości. Na koniec właściciel wygłosił, jak mi się zdawało, swoje życiowe i religijne credo: żyj i pozwól żyć innym. Innymi słowy: nie wtrącaj się do cudzego życia.
Wspominam o tym smutnym w gruncie rzeczy epizodzie w związku z tekstem o upominaniu grzeszników (ss. 16–19). Uczynek miłosierdzia mówiący o obowiązku upominania grzeszników idzie dokładnie naprzeciw zasadzie: żyj i pozwól żyć innym. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że upominanie jest zajęciem bardzo niebezpiecznym. Bo po pierwsze można dostać po głowie. A po drugie szybko można zatracić delikatność, która jest konieczna przy upominaniu. Mimo tych niebezpieczeństw od upominania grzeszników nie wolno się dyspensować. Choć jest to zadanie bardzo niepoprawne politycznie. A jednak, w co aż trudno uwierzyć, w katalogu uczynków miłosierdzia upominanie grzeszników znajduje się obok modlitwy za żywych i umarłych, odwiedzania chorych czy karmienia głodnych. I jeżeli dwa ostatnie uczynki nie budzą wątpliwości, co więcej – spotykają się z pełną akceptacją, to już upominanie grzeszników spotyka się z wielkim oporem. Okazuje się, że zasada, aby żyć samemu i pozwolić żyć innym, została mocno wdrukowana w nasze głowy, a ma niewiele wspólnego ze zdrową katolicką religijnością. Żeby samemu nie ulec cywilizacyjnej presji, zakończę upomnieniem skierowanym do tych, którzy nie upominają grzeszników, choć mają takie prawo i obowiązek.
KS. MAREK GANCARCZYK - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac