Dlaczego istnieje cierpienie?

Wobec ludzkiej historii cierpienia wszystkie nasze odpowiedzi pozostają tylko pewnym fragmentem

Dlaczego istnieje cierpienie?

Johannes B. Brantschen

Dlaczego istnieje cierpienie?

Wielkie pytanie do Boga

Wydawnictwo Homo Dei
Kraków 2010
stron 136
ISBN 978-83-60998-98-4


Spis treści
Przedmowa
Wprowadzenie
Mowa czy milczenie?
Skandal cierpienia
Wyjaśnienie pojęć: cierpienie i zło
1. Stare i nowsze odpowiedzi
„Cierpienie jest karą”
Cierpienie jako Boże lekarstwo, czyli: Czy Bóg wychowuje nas przez cierpienie?
Piękno wszechświata
Cierpienie – cena miłości
Zakryte oblicze Ojca
Bilans pośredni
2. Trwać przy Bogu – mimo cierpienia, czyli: O chrześcijańskim podejściu do cierpienia
Pięć „uchwytów”
Hiob – wczoraj i dziś
Cierpienie – szkoła życia
Pocieszać się nawzajem w cierpieniu
Naśladowanie krzyża dzisiaj
Modlitwa skargi i oskarżenia
3. Nadzieja, czyli: Sam Bóg musi odpowiedzieć
Nadzieja wbrew wszelkiej nadziei
Czy wraz ze śmiercią wszystko się kończy?
A winowajcy?
Sąd i czyściec
A piekło?
Bóg, „Moc wolnego zdobywania”, czyli: Nadzieja dla wszystkich
Epilog

fragment książki

3. Nadzieja czyli: Sam Bóg musi odpowiedzieć

Nadzieja wbrew wszelkiej nadziei

Wobec ludzkiej historii cierpienia wszystkie nasze odpowiedzi pozostają tylko pewnym fragmentem. Zbyt wielkie jest ludzkie cierpienie, zbyt marne pozostają nasze próby odpowiedzi. Odpowiedź może dać Bóg – i tylko Bóg. Wielkanoc jest Bożą odpowiedzią na nasze pytanie o cierpienie.

Zarówno w życiu jednostki, jak i w historii całej ludzkości istnieją potworności, które niechybnie popchnęłyby nas albo do rewolty, albo w rozpacz, gdyby ciągle nie chwytała nas nadzieja, wybuchająca eksplozją w liturgii Wielkiej Nocy: Jezus żyje, Bóg wskrzesił Go z martwych! Haniebna śmierć na krzyżu nie jest ostatnim słowem. Istnieje nowy początek, przez cierpienie i śmierć powstaje wspaniałe nowe stworzenie. We wskrzeszeniu Jezusa z martwych i wraz z nim Bóg dał początek nowemu stworzeniu, tak iż również nam wolno spodziewać się dla siebie „nowego nieba i nowej ziemi”. Wówczas stanie się to, co w tajemniczej Księdze Objawienia Prorok z Patmos obrazowo ujął w następujący sposób: „I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już [odtąd] nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły” (Ap 21, 4).

Człowiek jest istotą nadziei, ponieważ jest istotą tęsknoty. Temu, kto nie ma nadziei, w obliczu bezsensowności grozi wypłukanie przez rozpacz. Staje się chory. I na odwrót: nawet najgorsze sytuacje da się jeszcze rozwiązać, albo przynajmniej wytrzymać, jeżeli na horyzoncie płonie światełko nadziei.

Wielkanoc: od faktów do możliwości

Wraz ze wskrzeszeniem Jezusa z martwych Bóg zaszczepił w naszym świecie radykalną nadzieję i wstrząsnął faktami:

– Fakt pierwszy: Świat nie jest instytucją dobroczynną. Tego, kto na tym świecie zdecydowanie angażuje się na rzecz wolności i sprawiedliwości, wkrótce dopada cierpienie. Kto nie oszukuje, jest głupi, bo kłamstwo ma długie nogi, a kradzione tuczy. Tak to już jest. Rozsądniej jest zatem krakać z wronami i używać łokci. W ten sposób dalej się zajdzie.

– Fakt drugi: Miłość – choćby nawet tysiąc razy obiecywała wieczność – na koniec doznaje porażki przez śmierć. Śmierć jest faktem ostatecznym. Prędzej czy później rozrywa ona każdą, nawet najszczęśliwszą miłość. Walczyć z nią to znaczy tkwić w infantylnym myśleniu życzeniowym.

– Fakt trzeci: Szczęście pisane jest nam zawsze tylko w pojedynczych momentach. A zatem ten, kto ma nadzieję na spełnienie nieskończonej tęsknoty, goni za pewną iluzją. Bardziej realistyczne jest twierdzenie za wielkim stoikiem Zygmuntem Freudem: „To, jakoby człowiek miał być »szczęśliwy«, nie zostało zawarte w planie »stworzenia«” (Zygmunt Freud, Kultura jako źródło cierpień). Takie są fakty.

Chrześcijańskie przesłanie o zmartwychwstaniu umarłych chce zachwiać właśnie tą naszą jakże rozsądną wiarę w fakty. W Wielkanoc Bóg pragnie odciągnąć nas od naszych faktów i możliwości, wabiąc swoimi możliwościami, tak aby wolno nam było marzyć na jawie, co więcej: śmiać się przez łzy. Wielkanocna nadzieja mówi: to sprawiedliwość odzyska ostatnie słowo, a nie niesprawiedliwość. Wolność będzie mieć ostanie słowo, a nie poddaństwo. Miłość zachowa ostatnie słowo, a nie śmierć. Tak spodobało się Bogu, ponieważ Bóg – On sam – znajduje radość w wolności, sprawiedliwości i miłości. Na to dał nam swoje słowo w zmartwychwstaniu Jezusa – a wierny Bóg dotrzymuje słowa.

Możemy uczynić następującą konkluzję: w Wielką Noc wspaniały Bóg przez niewytłumaczalny, zaskakujący cud przemienił w nadzieję nasze przytłaczające pytanie o cierpienie, tak iż w samym jego centrum wolno nam marzyć o nowej ziemi i nowym niebie (por. Rz 8, 22–24).

Nadzieja zmartwychwstania nie jest oczywiście odpowiedzią na nasze „dlaczego”. W Wielkanoc odpowiedzi nie znajduje także pytanie Iwana Karamazowa: „Dlaczego również dzieci muszą stać się mierzwą do użyźnienia jakiejś przyszłej harmonii?”. Dlaczego Bóg chodzi takimi okrężnymi drogami? Nie wiemy. Ale Wielkanoc daje nam dość światła, abyśmy wędrowali ciemną doliną pełni ufności i odwagi, ponieważ wolno nam mieć nadzieję, że u kresu tej doliny nie pochłonie nas nicość, lecz że czeka tam na nas dzień.

Nadzieja: ani nie bagatelizowanie naszej śmiertelności...

Jak wcześniej wspomniano, ciągle narażamy się na niebezpieczeństwo wynaturzenia owej nadziei, z jednej strony przez bagatelizowanie śmierci, z drugiej zaś przez zbyt szybkie robienie ludziom poranionym na ziemi nadziei na lepszy przyszły świat. Kto tak czyni, nic nie zrozumiał z chrześcijańskiej nadziei zmartwychwstania. Dlatego trzeba mieć na względzie dwie rzeczy. Po pierwsze: Bóg nie jest „zaspokajaczem” potrzeb. My, chrześcijanie i chrześcijanki, aby nasycić swój bezgraniczny głód, stale ulegamy pokusie, by z żywego Boga uczynić właśnie takiego „zaspokajacza” potrzeb, a nawet pewne dobro konsumpcyjne. Przy tym na chrześcijańską nadzieję pada podejrzenie, że jest tylko odwrotną stroną naszej egoistycznej potrzeby uzyskania pociechy i nieśmiertelności.

Dopiero kiedy człowiek przez długą i bolesną pracę w żałobie nauczy się pozbywać swych fantazji o własnej wszechmocy i marzeń o nieśmiertelności, kiedy przyjmie skończoność i śmiertelność, kiedy weźmie je poważnie, to znaczy, swe życzenie nieśmiertelności zwiąże ze śmiertelnym ciałem, dopiero wtedy na horyzoncie ukaże się nowy Stworzyciel, Bóg jako Inny w swej niepojętej inności: jako absolutnie Wolny, który nam – wyłącznie z miłości – pragnie udzielić niewyobrażalnego daru nowego stworzenia (łac. recreatio). Dopóki nie staniemy przed Bogiem z pustymi rękami – jako „śmiertelni żebracy”, jak mówi Luter – dopóki nie przyznamy się, że z natury jesteśmy śmiertelni, dopóty degradujemy Boga do roli obiektu, używanego i konsumowanego. Jesteśmy wówczas w gruncie rzeczy zakochani tylko we własnych potrzebach, które stopniowo sobie wmawiamy. Inny jako inny wcale nie pojawia się jeszcze w polu widzenia. Potrzeby mają zarówno ludzie, jak i zwierzęta, ale tylko człowiek jest w stanie przemieniać je w życzenia, a tym samym docierać od konieczności w przestrzeń wolności, w której inni w swojej inności są akceptowani. Dopiero kiedy dokona się ów nagły zwrot od potrzeby do życzenia, wolny Bóg – jedynie na zasadzie łaski – może przyjąć do swej nieskończoności nasz „nadmiar życzeń” i uznać nas (na wieki) jako syna i córkę, ponieważ tak Mu się właśnie spodobało.

... ani nie zwodzenie obietnicami tych, którym w świecie nie wyszło

Po drugie: Boże dłonie i nasze dłonie. Nie mamy prawa marzyć o zmartwychwstaniu na końcu czasów, dopóki nie jesteśmy gotowi zrobić wszystkiego, co w naszej mocy, aby przygniecieni do ziemi mogli już tu i teraz świętować choć odrobinę zmartwychwstania. Kto mówi o zmartwychwstaniu, pomijając niejako zranionych i pozbawionych praw na tym świecie, ten degraduje Boga do roli zapchajdziury po naszym lenistwie, chciwości i egoizmie.

Jeżeli Bóg pragnie dopełnić sprawiedliwości, wolności i miłości, to przy założeniu, że my tu i teraz, odważnie i ze spokojem, rzeczowo i wolni od wszelkich ideologii (również od tych mieniących się chrześcijańskimi) zaczniemy walczyć o to, aby nasz okropny świat każdego dnia stawał się trochę bardziej ludzki.

Mamy kształtować ten świat, nie zerkając ukradkiem w kierunku nieba, albo, mówiąc słowami Dietricha Bonhoeff era, jakby Boga nie było (etsi Deus non daretur). Ale chyba w tej pracy nad światem i jego sprawiedliwością możemy być zadowoleni i wdzięczni, że Bóg j e s t i że On sam pragnie dopełnić w swoim królestwie to, co my zaczęliśmy tu i teraz. Przede wszystkim jednak wolno nam z wdzięcznością wyznać: Bóg może jeszcze pochwycić także tych, do których nie mogą już dotrzeć nasze dłonie, bo być może oni już nie żyją. Ponieważ tak jest, wolno nam marzyć o pr z y s z ł o ś c i umarłych i mieć jeszcze nadzieję dla tych, którzy wczoraj i przedwczoraj w walce o bardziej sprawiedliwy świat byli raz na wozie, raz pod wozem. Tak spodobało się Bogu, który ożywia umarłych i to, co nie istnieje, powołuje do istnienia (por. Rz 4, 17).

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama