Kariera wiejskiego proboszcza

Sto pięćdziesiąta rocznica śmierci św. Jana Marii Vianneya oraz Rok Kapłański ogłoszony przez Ojca św. Benedykta XVI stały się dla 25 księży Archidiecezji Poznańskiej okazją do odprawienia dorocznych rekolekcji kapłańskich w Ars

Duch świętego proboszcza ciągle się tu udziela i zachwyca. Jego kościół, plebania oraz dawny sierociniec pozwalają dotknąć tamtego czasu i niemalże słyszeć jego słowa. Dlatego warto pokonać 1,5 tys. km dla kilku dni pobytu w Ars, bo św. Jan Vianney przypomina o skuteczności zwykłego duszpasterstwa. Mija właśnie 150 lat od jego śmierci.

Biografia proboszcza z Ars pióra Francisa Trochu wywarła duże wrażenie na kleryku Karolu Wojtyle, skoro wspominał ją po latach w książce „Dar i Tajemnica”. Dlatego jako młody ksiądz podczas studiów w Rzymie pod koniec października 1947 r. wybrał się z pielgrzymką do Ars. W roku 2004 staraniem grupy księży z Poznania biografia Trochu została wznowiona, jako znak wdzięczności za kapłański przykład Ojca Świętego Jana Pawła II. Dla wielu z nich naturalną rzeczą było pojechać do Ars z okazji roku kapłańskiego. Rozważania rekolekcji wyznaczały słowa z Ewangelii św. Marka: „I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki i by mieli władzę wypędzać złe duchy” (3, 14—15). Towarzyszyć Jezusowi, głosić jego naukę i wzywać do nawrócenia — wokół tych trzech zadań była skupiała się posługa duszpasterska św. Jana Vianneya.

Kościół, ołtarz, tabernakulum

Sto pięćdziesiąta rocznica śmierci św. Jana Marii Vianneya oraz Rok Kapłański ogłoszony przez Ojca św. Benedykta XVI stały się dla 25 księży Archidiecezji Poznańskiej okazją do odprawienia dorocznych rekolekcji kapłańskich w Ars.

Jan Vianney, kiedy był jeszcze wikariuszem w Ecully, w kościele zjawiał się już o czwartej rano. Gdy został proboszczem w Ars, przychodził do kościoła jeszcze wcześniej — o pierwszej w nocy. Tabernakulum przyciągało go z niezwykłą siłą. W nauce o modlitwie mówił: „Im więcej kto się modli, tym więcej modlić się pragnie... Na modlitwie czas się nie dłuży. Modlitwa jest dla duszy tym, czym dla ziemi jest deszcz. Choćbyście jak najlepiej nawozili ziemię, choćbyście ją jak najstaranniej uprawiali — wszystko na nic się nie przyda, jeśli nie ma deszczu. Tak samo choćbyście spełniali jak najwięcej dobrych uczynków — jeśli nie będziecie się często i dobrze modlili, nie osiągniecie zbawienia; bo to modlitwa otwiera oczy duszy, przypomina jej własną nędzę, napawa nieufnością do siebie i każe uciekać się do Boga”. Zanim rozpoczął wyczerpującą posługę w Ars wobec parafian i pielgrzymów, bardzo często widziano ks. Vianneya w kościele, klęczącego podczas modlitwy. Gdy napływ pielgrzymów nie pozwalał już mu na odprawianie długiej modlitwy myślnej, przyjął zwyczaj obierania sobie każdego ranka przedmiotu rozmyślania, do którego odnosił wszystkie czynności dnia.

Jak odprawiał Msze św.? W świadectwie czytamy: „Po konsekracji widać było tę twarz, jakby rozjaśnioną zadowoleniem i szczęściem, a szczególnie przed Komunią św., kiedy trzymał hostię w swych dłoniach, robił małą przerwę, spoglądając na nią z uśmiechem, że zdawać się mogło, iż widział Pana naszego oczyma ciała”. Sam mówił: „Jakie to piękne! Po konsekracji Pan Bóg tam jest, jak w niebie”. Gdy go o coś pytano, miał zwyczaj mówić: „Jutro, po Mszy odpowiem, być może”. Niejednego grzesznika nawrócił widok proboszcza odprawiającego Mszę św. Przed nią długi czas klęczał na posadzce w prezbiterium; po niej powracał przed ołtarz i klęcząc, odprawiał dziękczynienie. Przestrogą dla kapłanów są słowa Świętego: „Powodem rozprzężenia kapłana jest brak poświęcenia uwagi Mszy św. (...) Mój Boże, jakże trzeba współczuć kapłanowi, gdy to robi jak najzwyklejszą rzecz”.

Kaznodzieja na ambonie

Ksiądz Vianney nie był urodzonym mówcą. Dlatego głoszenie kazań — ważna czynność kapłańska — nie przychodziła mu łatwo. Przygotowywał je z ogromnym wysiłkiem: korzystał z kazań innych, znanych wówczas kaznodziejów, uczył się ich na pamięć. Dopiero z czasem opanował umiejętność swobodnego mówienia, bez uciążliwych przygotowań. Ze świadectw wiemy, że homilie wygłaszał krzyczącym głosem. Zapytany, dlaczego modlitwy odmawia tak cicho, a kazania mówi tak głośno, odpowiadał: „Bóg słyszy moje najcichsze westchnienie, ale moja wspólnota jest głucha”.

Jego kazania nie były wolne od moralizowania. Niekiedy posługiwał się bardzo mocnymi wyrażeniami, np. mówiąc o grzechu nieczystości: „Niektóre dusze są do tego stopnia martwe, do tego stopnia zepsute, że gniją w swoich grzechach, nawet tego nie dostrzegając, i nie potrafią się z tego stanu wydobyć; podobne są do sprośnych zwierząt, znajdujących przyjemność w tarzaniu się w błocie i chlapiących w gnoju”. Mimo nieefektownych — po ludzku sądząc — kazań udało się proboszczowi nawrócić parafian. Nie potrafili się oprzeć sile jego słów.

O mocy jego przepowiadania świadczą słowa osoby opętanej: „Czemu nauczasz w tak prosty sposób? Uchodzisz za nieuka. Czemu nie głosisz w wielkim stylu, jak to robią w miastach? Ach, jakże podobają mi się te wielkie kazania, które nikomu nie przeszkadzają”. Ostatecznie tajemnica skuteczności kazań Proboszcza z Ars da się zamknąć w jednym zdaniu: wygłaszał je człowiek, który żył tym, co głosił. Czyli święty.

Zawsze w konfesjonale

Najbardziej znany jest św. Jan Vianney jako spowiednik. Już w dzieciństwie zwierzył się swej matce: „Gdybym był kapłanem, pragnąłbym pozyskać wiele dusz”. Jako kapłan nosił w swoim sercu gorące pragnienie nawrócenia jak największej liczby grzeszników. Niedługo po przybyciu do Ars dał się poznać jako niezwykle gorliwy szafarz sakramentu pokuty.

Z czasem, od roku 1830 — 12 lat od przybycia do Ars — liczba penitentów tak się zwiększyła, że pochłaniała niemal cały jego czas. Apogeum osiągnęła w 1845 r. Wtedy to do Ars przybywało codziennie blisko 400 osób. Zwykle ludzie musieli czekać dwa, trzy dni, by móc wyspowiadać się u proboszcza. A nie spieszył się on w spowiadaniu, nawet przy tak wielkim napływie tłumów. Poświęcał każdemu tyle czasu, ile to było konieczne. Czasem nauka była długa, czasem bardzo krótka. Jeden z kapłanów, który często spowiadał się u świętego mówił: „Zwięzły był, bardzo zwięzły, jedno słowo upomnienia i koniec”. Swemu biskupowi podczas spowiedzi powiedział tylko jedno zdanie: „Proszę bardzo kochać swoich kapłanów”. Świętość Proboszcza z Ars nadawała prostym słowom siłę i skuteczność. Spowiadał od 12 do 16 godzin dziennie, bywało i więcej. Niewątpliwie była to łaska, by tak intensywnie żyć — niemal 20 godzin każdej doby na nogach. Nie można zapomnieć jednak, że łasce towarzyszyła wielka gorliwość tego człowieka.

Oddanie posłudze spowiednika wyrażało się również w inny, mało widoczny sposób. Mianowicie przez modlitwę za penitentów i ofiarę za nich. Jak mawiał, nigdy nie czuł się lepiej niż w czasie modlitwy za grzeszników. Nie dawał im wielkich pokut, zarzucano mu nawet w tym względzie zbytnią pobłażliwość. „Czynią mi z tego zarzut” — mówił. „Ale doprawdy, czyż mogę być srogi względem osób, które z tak daleka przychodzą i tyle z tego powodu poniosły ofiar? Zniechęciłbym je, zadając większe pokuty. Oto moja recepta: zadaję im małą pokutę, a resztę sam za nich dopełniam”.

Aktualność „szkoły z Ars”

Życie św. Jan Marii Vianneya cechowała monotonia, nie było w nim żadnych spektakularnych akcji czy zadań... Przez 41 lat proboszczowania w małej wiosce — parafia Ars liczyła wtedy 230 dusz — dzień po dniu ciągle to samo: nocna droga z latarnią z plebanii do kościoła, Msza św., słuchanie spowiedzi, odwiedziny sierocińca, chorych i powrót na plebanię. Dzień w dzień, rok w rok, bez wypoczynku, bez odmiany, bez urlopu... aż do samej śmierci. W tej codzienności u proboszcza z Ars nie było nic imponującego. Żył jak ewangeliczny prostaczek, ale miał w sobie „coś”, co dotykało i przemieniało ludzi z bardzo różnych środowisk. To „coś” Kościół uznał i nazywał świętością.

Czy sposób przeżywania kapłaństwa Proboszcza z Ars nie jest przeżytkiem? Nauczanie i przykład Sługi Bożego Jana Pawła II, jak i decyzja Benedykta XVI, by św. Jana Vianneya uczynić patronem wszystkich kapłanów, wskazują na jego ponadczasowość. Owszem, święci żyli w swoich bardzo konkretnych okolicznościach i w tym są nie do naśladowania. Ale to święci są ponadczasowym drogowskazem w naszym dążeniu do osobistej świętości.

 

Ks. Marian Sikora jest ojcem duchownym seminarium duchownego w Poznanie

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama