Druga niedziela listopada corocznie ma być obchodzona w Polsce jako dzień solidarności z Kościołem cierpiącym.
"Idziemy" nr 45/2009
Druga niedziela listopada corocznie ma być obchodzona w Polsce jako dzień solidarności z Kościołem cierpiącym. W tym roku będzie to okazja do wyrażenia solidarności z chrześcijanami w Indiach. Taką decyzję podjęli biskupi polscy w listopadzie ubiegłego roku na Jasnej Górze. Była to odpowiedź na prześladowania, które dotknęły społeczność chrześcijańską zwłaszcza w indyjskim stanie Orissa. Pretekstem było zabicie przez ultralewackich maoistowskich bojówkarzy przywódcy fundamentalistów hinduskich Swamiego Laxmanananda Saraswatiego. Winą obciążono chrześcijan, choć sprawcy publicznie przyznali się do zamachu. Faktycznym powodem pogromów była jednak nienawiść do chrześcijan za ich otwarcie się na ludzi uznawanych w hinduskim systemie kastowym za niedotykalnych, czyli pariasów, wyrzuconych poza obręb społeczeństwa. Zapewnienie im wykształcenia, opieki medycznej i społecznej oraz miejsca w chrześcijańskiej społeczności było dla hinduistów nie do zaakceptowania, burzyło ich porządek.
Przy bierności władz państwowych, często z przyzwoleniem policji, hinduscy fanatycy podpalali więc kościoły, szkoły, domy a nawet szpitale należące do chrześcijan. Wyznawców Chrystusa palono żywcem, ćwiartowano, topiono i bito na śmierć. Zbiorowe gwałty urządzano na zakonnicach i wychowankach chrześcijańskich placówek oświatowych. Tylko w ubiegłym roku w pogromach zginęło prawie 100 osób, zniszczono 236 świątyń, 36 klasztorów i 4677 domów należących do chrześcijan. Ponad 50 tysięcy chrześcijan w obawie o własne życie musiało opuścić swoje domy i schronić się w dżungli, w której wielu żyje do dziś.
Fakt, że z inicjatywą dnia solidarności z Kościołem cierpiącym wystąpił Episkopat Polski jest czymś jak najbardziej normalnym. Chrześcijanie z całego świata coraz częściej u nas szukają wsparcia i obrony. Niedawno o pomoc prosił bp Eduardo Hiiboro Kussala z Sudanu, obecnie z taką samą misją przebywa u nas abp Raphael Cheenthem z Indii. Nie tylko dlatego, że wzrasta znaczenie Polski w strukturach międzynarodowych, ale głównie dlatego, że Polacy jak mało kto na świecie wiedzą, co znaczy solidarność. To ona stała się narzędziem bezkrwawej przemiany świata w latach 1980–1989. Nie tylko nasza rodzima „Solidarność”. Ale również solidarność świata z nami.
Wartość międzynarodowej solidarności poznaliśmy szczególnie wtedy, gdy komuniści w grudniu 1981 r. urządzili nam stan wojenny. Wtedy każda świeczka w oknie, począwszy od tej, którą na Watykanie na znak solidarności z Polską ustawił Jan Paweł II, była ogromnie ważna. Pokazywała, że nie jesteśmy sami. Każde pytanie ze strony przywódców politycznych i religijnych, z ust twórców kultury i autorytetów moralnych, nie dawało spokoju naszym ciemiężcom. W czasach, kiedy nawet buty nam wydzielano po parze na rok i upokarzano „kartkami od władzy” na wszystko, z wódką włącznie, każdy transport żywności, leków, odzieży i środków higienicznych zwiększał nasze szanse na godne przetrwanie. Zwycięstwo polskiej „Solidarności” byłoby niemożliwe bez solidarności z nami wolnego świata. Niemniej „Solidarność” stała się jakby drugim godłem Polaków, naszym znakiem rozpoznawczym, myślą eksportową i naszą specjalnością.
Nam nie trzeba tłumaczyć, że każdy gest solidarności z chrześcijanami w Indiach jest ważny: modlitwa, świeca zaduszkowa przed ambasadą Indii w Warszawie przy ul. Rejtana 15, ofiara pieniężna na odbudowę domów, szpitali i świątyń. Solidarność odmienia świat.
opr. aś/aś