Czeczotowi nie przyjdzie do głowy, że to, co powiedział, jest ordynarnym chamstwem, a nie dowcipem. Facet czuje się świetnie ze swoimi antykatolickimi bluzgami i uważa, że jeśli ktoś nie chce ich powtarzać, to na pewno się boi...
"Idziemy" nr 6/2010
Ktoś powiedział o pewnej grupie dziennikarzy, że sensem ich pracy jest bycie zacytowanym przez „Gazetę Wyborczą”. Nie mam tego rodzaju aspiracji, tym niemniej miło mi, że Katarzyna Wiśniewska, dziennikarka „Wyborczej” ds. wyznań, czasem wspomni o mnie łaskawie. Nawet jeśli to wspomnienie oznacza tzw. „przyłożenie”. W „Stronniczym przeglądzie prasy katolickiej” (że „stronniczym”, to nie trzeba w tytule pisać, bo i bez tego to wiadomo) red. Wiśniewska rozpracowała mój stan ducha odwołując się do tekstu z „Idziemy” o trójce uczniów XIV LO we Wrocławiu, którzy podjęli walką o laicką, wyczyszczoną z krzyży, szkołę.
Słuchałem wypowiedzi tych uczniów w Internecie i nasunęły mi one na myśl młodych w czerwonych krawacikach, którzy pół wieku temu wspomagali dzielnie starszych towarzyszy w walce o laickie, socjalistyczne wychowanie. Ponadto wpadło mi do ręki przemówienie Gomułki na temat laickich, nowoczesnych szkół i po jego lekturze doszedłem do wniosku, że trójka z Wrocławia doskonale by się w tym przemówieniu towarzysza Władysława odnalazła. Wiśniewska daje odpór tego rodzaju skojarzeniom i przypuszczeniom. Stosuje przy tym kilka starych sztuczek typowych dla słynnego obiektywizmu „Wyborczej”.
Po pierwsze, by zasugerować skrajność moich poglądów, używa sformułowań, których w moim tekście po prostu nie ma. „Ks. Kowalczyk chciałby, żeby spadkobiercy Gomułki…” – peroruje pani redaktor. I puentuje: „Jeśli ktoś widzi w nich fanów Lenina, to żyje w matrixie”. Nie wiem, czy uczniowie z Wrocławia czują się spadkobiercami Gomułki i fanami Lenina. Ich sprawa. Widzę natomiast zbieżność poglądów w konkretnej sprawie krzyży. Po drugie, i to jest klasyczny chwyt wielu dziennikarzy piszących o Kościele, Wiśniewska stwierdza, że skoro napisałem, com napisał, to rządzi mną strach: „Nie zazdroszczę skojarzeń ks. Kowalczykowi: żyć w strachu przed «czerwonymi krawacikami» i ich mocodawcami”. Śpieszę uspokoić panią redaktor – śpię dobrze, apetyt mi dopisuje, a spacerując po ulicach Rzymu, nie oglądam się za siebie, by sprawdzić, czy zza rogu nie wychynie jakiś „czerwony krawacik”. Stosując retorykę Wiśniewskiej, można by snuć rozważania, że „Wyborcza” żyje w ciągłym strachu, iż oto ojciec Rydzyk zajmie ich siedzibę i przerobi na magazyn dla swoich wydawnictw.
Dla dziennikarzy o pewnej specyficznej mentalności ksiądz, który krytykuje ideologię laickiego państwa bez religijnych symboli w przestrzeni publicznej, na pewno jest przepełniony lękiem. Za to ksiądz, albo ex-ksiądz, który popiera liberalno-lewacki projekt urządzania świata, jest od razu określany jako odważny. Niejaki Andrzej Czeczot popisał się w Radiu TOK FM „dowcipem”, że remedium na spadek powołań kapłańskich może być ogłoszenie przez Kongregację Nauki Wiary, że „stosunek kapłana z ministrantem nie jest śmiertelnym grzechem pedofilstwa […], ale pierwszym stopniem święceń kapłańskich, aktem strzelistym posłuszeństwa”. Przy czym Czeczot oznajmił, że tylko z powodu strachu tego dowcipu na pewno żadne medium nie wydrukuje.
Czeczotowi nie przyjdzie do głowy, że to, co powiedział, jest ordynarnym chamstwem, a nie dowcipem. Facet czuje się świetnie ze swoimi antykatolickimi bluzgami i uważa, że jeśli ktoś nie chce ich powtarzać, to na pewno się boi. Wtóruje mu szefowa TOK FM, Ewa Wanat, która nie widzi tutaj naruszania uczuć religijnych, bo przecież pedofilia wśród księży nie jest elementem wiary chrześcijańskiej. Hm… Bezczelność czy głupota? Szanowna Pani, swego czasu przyjąłem święcenia kapłańskie i złożyłem ślub zakonnego posłuszeństwa. Powtarzany przez Pani Radio „dowcip” Czeczota, że wstępem do tych dla mnie świętych, bo związanych z Bogiem, aktów, może być pedofilia, zupełnie mnie – delikatnie mówiąc – nie śmieszy. I zapewniam, że nie dlatego nie rechoczę, że się boję.
opr. aś/aś