Apostazja i nawrócenie - dlaczego ludzie tracą i zyskują wiarę?
Wielkanoc to dla mnie czas nadziei. Bez celebrowania śmierci i zmartwychwstania Jezusa świat stałby się dla mnie ciasny, duszny i obcy. Poranek wielkanocny daje mi przestrzeń, świeżość i nadzieję. Zastanawiam się, jaką nadzieję wybierają ci, którzy decydują się na — ostatnio propagowaną przez agresywny laicyzm — apostazję, czyli oficjalne opuszczenie widzialnej wspólnoty Kościoła. Opowiadał mi znajomy proboszcz, że kiedy pewien młody człowiek dopełnił w kancelarii parafialnej procedury apostazji, to wychodząc powtórzył gest Marcinkiewicza: Yes, Yes, Yes!
Tak! — ale za czym to „tak”? Za ateizmem? Czyli za czym? Może w ostateczności za niczym! Na jezuickim forum ukazał się niedawno wpis, którego autor prosił o kontakt z jakimś kierownikiem duchowym. Młody, 24-letni mężczyzna, napisał m.in.: „W 2006 roku wystąpiłem z Kościoła katolickiego. Motywy mojej apostazji były tak naprawdę niebywale powierzchowne. Zrobiłem to z buntu, byłem niedojrzałym, zakompleksionym chłopakiem [...]. Nie zdawałem sobie jeszcze wtedy sprawy z konsekwencji mojego działania. Doświadczyłem na własnej skórze tego, co dzieje się z człowiekiem, który przez swoją głupotę, na własne życzenie pozbawia się kontaktu z Bogiem”.
Ciekaw jestem, jaką ideologię zaserwowano temu młodemu człowiekowi, że wyrzekł się Jezusa i Kościoła. Co mają do zaoferowania ci, którzy judzą — również na forach internetowych — by wyrzec się nadziei, jaką przynosi nam Zmartwychwstały? Czy są to ludzie pokroju pewnego „buntownika”, który kpiąc z Dróg Krzyżowych, chełpił się, że w Wielki Piątek specjalnie pójdzie do lokalu i zamówi sobie dużą golonkę z piwem.
Św. Tomasz twierdził — i słusznie — że jeśli ktoś w sumieniu nie może przyjąć Chrystusa, to powinien wybrać niewiarę. Ale powinien mieć realne motywy sumienia. Jezuicki teolog Karl Rahner pytał sam siebie, gdzie poszedłby, ku jakiej nadziei, jeśli miałby odejść od chrześcijaństwa. Ale znajdował coraz więcej powodów, by kroczyć — choć nie bez trudności — za Jezusem w Kościele. Powody, by wybrać Jezusa, znalazł też Eugenio Zolli, swego czasu naczelny rabin Rzymu, którego historię przeczytałem w ten wielkotygodniowy czas.
Eugenio Zolli — dawniej Israel Zoller — został mianowany naczelnym rabinem Rzymu w roku 1939. Pomimo nazistowskiego zagrożenia nie opuścił Włoch, by znaleźć bardziej bezpieczne miejsce; chciał być solidarny ze wspólnotą żydowską również w obliczu śmierci. O postawie Piusa XII w tamtym czasie pisał: „Nie ma już prawie miejsca boleści, gdzie nie dotarłby duch miłości papieża. Grube tomy można by napisać o wielorakiej pomocy niesionej przez Piusa XII”. Choć miał też niedobre, ale prorocze przeczucie: „Zobaczysz — mówił do swojej żony — kiedyś obwinią Papieża Piusa XII...”. W tym czasie — studiując Stary Testament — coraz bardziej zbliżał się Nowego Testamentu i Jezusa. Po wojnie zrezygnował z urzędu naczelnego rabina Rzymu i poprosił o przygotowanie do chrztu. Z tego powodu rozpętano przeciwko niemu oszczerczą kampanię.
Zolli coraz bardziej utwierdzał się w katolickiej wierze i z pokorą znosił kalumnie. W jeden z Wielkich Piątków zanotował: „Chrystus ukrzyżowany, leżący na stopniach ołtarza, budzi we mnie największy ból i największy smutek. [...] A jednak Chrystus ukrzyżowany, poniżony, wzgardzony i wyśmiany jest najmocniejszą wymową zmartwychwstania. [...] Do każdego błądzącego i każdego zmarłego Chrystus mówi: »Wstań i chodź«. A ja posłuszny udaję się w drogę...”. Zolli nie wyrzekł się swego bycia Żydem. Wręcz przeciwnie! Odkrył, że Chrystus jest wypełnieniem jego żydowskiej tożsamości. Powtarzał, że chrześcijaństwo jest spełnieniem judaizmu. Zmarł w 1956 roku, w jeden z pierwszych piątków miesiąca, o godz. 15.00, w 80. rocznicę urodzin Piusa XII.
opr. mg/mg