Polskie góry to także góry dwóch wielkich Polaków: Karola Wojtyły i Józefa Tischnera. Tam odkrywali wyzwanie trascendencji
Pierwszą część tegorocznego urlopu postanowiłem spędzić w polskich górach, bo, jak wiadomo, w wysokich górach bardziej czuć obecność Boga niż w jakimkolwiek innym miejscu. A dlatego w polskich, że jak dotąd znałem je jedynie z biografii i zdjęć dwóch wielkich Polaków: Karola Wojtyły i Józefa Tischnera. Cóż takiego fascynowało ich w polskich Tatrach, że Jan Paweł II uwiecznił je w Tryptyku Rzymskim, a ks. Tischner stworzył wręcz filozofię po góralsku? Ktoś by rzekł: byli lokalnymi patriotami. Ale według mnie chodzi o coś dużo głębszego. Postanowiłem przekonać się o tym osobiście.
Podróż rozpocząłem od Zakopanego, co okazało się z jednej strony błędem, a z drugiej może właśnie jeszcze bardziej uwypukliło to, czego się spodziewałem. Tłumy turystów na głównej alei, czyli Krupówkach, przedzierających się od jednego góralskiego fast foodu z niemiłosiernie głośną muzyką — bynajmniej nie góralską — do drugiego. Po drodze robi zakupy w Reserved, H&M itp., które równie dobrze można zrobić w warszawskiej Arkadii. Widocznie bez tego na urlop ani rusz! O długich kolejkach jakich świat nie widział na Kasprowy Wierch nie wspomnę. Wokoło nowe, tak zwane góralskie domy. Są bardziej góralskie, niż niejeden prawdziwy górol byłby sobie w stanie wyobrazić — wybudowane na potrzeby turystów, wyglądają raczej komicznie niż stylowo.
Pobyt w Zakopanem uratowało w moich oczach sanktuarium maryjne na Krzeptówkach, odcinające się od reszty miasta spokojniejszą atmosferą. Przepiękne drewniane wnętrze świątyni z figurą Matki Bożej Fatimskiej zachęca do zatrzymania się i modlitwy. No cóż, nie tracąc więcej czasu, postanowiłem od tej pory omijać znane górskie kurorty, a udać się dokładnie w miejsca, w których księża Wojtyła i Tischner dotykali transcendentnego świata i filozofowali. Czego absolutnie nie da się zrobić w takich miejscach jak Zakopane.
Pojechałem do Krościenka nad Dunajcem. Tam zaczyna się spływ, którego trasa biegnie pośród malowniczych pejzaży lasów i wsi migających przed oczami na tle gór. Jedyny dźwięk, jaki słychać, to plusk wody i szum wiatru. To tutaj właśnie pływali moi dwaj „przewodnicy”. Następnie odwiedziłem Łopuszną — niewielką wieś niedaleko Nowego Targu, gdzie wychował się, a następnie dokąd przez całe życie przyjeżdżał na odpoczynek ks. Tischner. Znajduje się tam obecnie muzeum z osobistymi rzeczami i pismami księdza- filozofa, wśród których można znaleźć np. jego niemiecki brewiarz. Kilka kilometrów za wsią położona jest niewielka bacówka, bez prądu i wody, do której da się dotrzeć tylko pieszo. To właśnie tam ks. Tischner spędzał czas na modlitwie i pisaniu.
Co prawda bacówka była bez prądu, ale za to z radiem na baterie, a ono dostarczało mu wiadomości, co się w świecie dzieje. Słuchał przez nie Wolnej Europy, Radia Watykańskiego i BBC. Sam często występował w mediach, w radio i telewizji. Raz nawet wziął udział w programie dla dzieci „Ulica Sezamkowa”, rozmawiając „o naturze i nawykach” z... owcą.
Zatem obaj moi „przewodnicy” potrzebowali ciszy i spokoju, ale nie po to, by zamykać się na świat, lecz żeby mieć siłę się z nim zmierzyć. Wychodzić do ludzi, a nie zamykać się przed nimi. Kiedy człowiek zaakceptuje te dwa bieguny życia, łatwiej przyjdzie mu znosić brzydsze strony rzeczywistości. I być może nawet da Zakopanemu drugą szansę.
Autor jest dziennikarzem gazety „Die Tagespost”
opr. mg/mg